Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
wojewodzie wołyński, który dłużej ode mnie bawił w Smoleńsku, już i sam domyślałem się nieco o niej, bo gubernator, ciągnąc inkwizycje, wszystko nam powtarzał: - Oj, wy mądre ludzie, hramotni; chociaż po łacinie mówicie, i my mamy rozum na was. Szczególne to były inkwizycje. Na przykład pytał mnie: jak śmiałem wojować przeciwko carowej i czy znam, jaka w żółtej jakiejś księdze kara na buntowników jest przeznaczona? Jam mu odpowiedział, że nie będąc carowej poddanym, nie czuję się być buntownikiem. Na co on skoczył z krzesła i zaczął wrzeszczyć: - Jak ty śmiesz mówić, żeś nie poddany carowej? Kto nie jest poddany carowej? Feldmarszałkowie, urzędnicy pierwszej klasy, mający błękitne wstęgi, są poddam carowej; a ty, co żadnego czynu nie masz, śmiesz mówić, żeś nie jej poddany! I nie poprzestawszy na grubiańskich wyrazach, zaczął mnie bić kułakami po twarzy, że ażem opuchł, wszystko dodając: - A co, czy ty nie poddany carowej? - A potem: - Gadaj, jakoś wiedział będąc w Polsce, że Puhaczew ma bunt w Moskwie zrobić i Kazań zająć? I kto o tym tobie mówił? A ja mu na to: - Przysięgam, że póki z Polskiej mnie nie wzięli, nie tylko, że nie wiedziałem o Puhaczewie i że ma zająć Kazań, ale że egzystuje Kazań, nie wiedziałem. - Oj, ty nic nie wiedziałeś! Ty, hramotny człowiek, co po łacinie umiesz z popami gadać, że ma być bunt Puhaczewa nie wiedziałeś? A dlaczegoś ty tak prędko przystał do niego w Kazaniu? Na to ja: - Miałem nadzieję, że za pomocą jego wrócę do mojej ojczyzny; a na koniec, jak wszedł Puhaczew do Kazania, on miał tam zwierzchność i musiałem być mu posłusznym, jak pana tu muszę słuchać. Dopiero kazał mnie bić, abym się przyznał o związkach, jakie Polacy mieli z Puhaczewem. A ja tylko Boga brałem za świadka, że o niczym nie wiem. I tego było kilka razy, toż i z panem Grużewskim; i trzymano mnie w więzieniu, gdzie prócz chleba suchego i wody nic nie miałem; i kiedy drudzy po mieście chodzili, mnie i pana Grużewskiego trzymano w jamie. Pięknie nam posłużyło, żeśmy się z łaciną popisali. Aż w nocy kwartalny wpada do naszej ciemnicy i z niej mnie, jakoż i pana Grużewskiego, wyprowadził aż za miasto, gdzieśmy zastali sanki parokonne, na których kazał nam siąść, a każdemu z nas dawszy po dwadzieścia pięć rubli, powiedział nam: - Jedźcie sobie do Polski i uciekajcie co prędzej. Jakoż my nazajutrz do województwa witebskiego przybyli i moglibyśmy do naszych gniazd trafić, ale natura wilka ciągnie do lasu, a Polaka do służenia ojczyźnie. Dostaliśmy się w krakowskie województwo, gdzieśmy się złączyli z konfederacją barską, która się jeszcze trzymała, i tam uściskaliśmy naszych kolegów, co już mieli nas za przepadłych. A aż potem dowiedziałem się, co to był za powód, że wyprowadzono nas z więzienia. Carowa dowiedziała się, że gubernator smoleński nieludzko się obchodził z niektórymi więźniami; bo byli Polacy, co mieli u niej wziętość, a chociaż to samo dowodziło, że nie najpoczciwiej szli, jednakże byli Polakami i za nami obstawali. Więc carowa bardzo godnego jakiegoś senatora wysłała do Smoleńska, aby w to wejść i donieść jej natychmiast, czy to jest tak lub nie. Otóż gubernator nam dwóm, nad którymi się pastwił (bo z innymi dość ludzko się obchodził), ułatwił ucieczkę, ażeby się jego postępki nie wykryły. Niech mu Bóg nadgrodzi! Dobrze, że nie kazał nas podusić, boby jeszcze lepiej zatarł, co nabroił. Tak to z najgorszego złego bywa najlepsze dobro. Myśmy byli katowani, a nasi koledzy nie - aleśmy za to ojczyźnie naszej blisko dwóch lat służyli, a oni na wygnaniu jeszcze musieli siedzieć. Pamiątki Soplicy PALESTRA STAROPOLSKA Zdaje mi się, że odkąd świat światem, nigdy nie było takich przemian we wszystkim jak przez przeciąg życia mojego. Wszystko się bowiem odmieniło: stan, obyczaje, religia, ludzie, tak że gdyby człowiek nie sięgający pamięcią naszych dawnych czasów mógł mieć przed oczyma, co było dawniej, nie poznałby swojej ojczyzny, a jeszcze mniej by ją poznał wskrzeszony starzec, co przeżywszy panowanie dwóch Sasów, w początkach Stanisława Augusta rozstał się z tym światem. Czy więcej było rozumu dawniej, czy teraz? I to jest wielka zagadka. A ja bym ją tak rozwiązał: więcej teraz rozumnych ludzi niż dawniej, i nierównie więcej; ale dawniej, kto był rozumnym, rozumniejszym był od takiego, co mu dziś największy rozum przyznają. Jakoś to dawniej nie było tych rozumnych ludzi ogólnie. Ten był teolog, ten prawnik, ten wierszopis, ten mówca. I swego pilnował, i w nim się kształcił. A większa część nie przywłaszczała sobie prawa do rozumu. Szlachcic bez wstydu powtarzał: "Ja sobie prosty człowiek, w tym objaśnienia dać nie umiem; ale mój sąsiad te rzeczy dobrze zna, i panu je opowie." A teraz pełno jest ludzi, o których mówią: "Oto rozumny człowiek