They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

— Niech pan spojrzy, doktorze, na ten wspaniały zachód słońca. 294 295 Spojrzałem. Nad koronami drzew smużyła się cien-a linia różowego brzasku. Podobnego zachodu słońca igdy dotąd nie oglądałem. Stwierdziwszy to, nie za-rzątałern sobie dłużej głowy atmosferycznym zjawis-iem. Przy łodziach zmarudziliśmy nieco układając w kancie „Pelikana" pędzle, farby i kartony ze szkicami raz pomagając Karolowi w rozsupłaniu żyłki wędzis-:a, która zaplątała się w pływający pod wodą zbutwiały, kostropaty pniak. Tak więc wracaliśmy do tipi iobrą szarówką. Na skraju lasu migotały płomyki ma-ych ognisk, na których pracowicie sąuaw warzyły itrawę dla swych ojców, mężów i synów. Bardzo to wyglądało sielsko, tchnęło spokojem i pogodą kończącego się dnia. Normalnego dnia indiańskiej wioski. [ tylko jedna rzecz wyglądała nieco dziwnie: różowa inia zachodu nie znikła, ba, wydało mi się, że nieco zgrubiała, a jej blask przybrał na intensywności. — Karolu — powiedziałem przystając — popatrz. Co to znaczy? Przecież słońce już zaszło. Może to zapowiedź burzy lub trąby powietrznej? — Słońce rzeczywiście zaszło — zgodził się. Przyglądał się dość długo dziwnemu zjawisku. — Obawiam się, że to nie burza nadciąga, lecz coś znacznie gorszego. Jeśli się nie mylę... Burns zdawał się nie zwracać uwagi na słowa mego przyjaciela, lecz mnie zimny pot wystąpił na skronie. Karol skoczył do wnętrza tipi i wybiegł ściskając w dłoniach lornetkę. Przyłożył szkła do oczu. Trzymał je tak chyba ze dwie minuty, po czym wypowiedział jedno tylko słowo: — Pożar. Wyrwałem mu z rąk lornetkę. To, co gołym okiem wydawało się być równą linią różowego blasku, wcale nie było linią, lecz postrzępionym zygzakiem strzelającym ku niebu płomieni. Jak daleko stąd? — Sądzę, że to bardzo daleko — zauważył Karol, jak gdyby odpowiadając moim myślom. — O, do miliona pędzli! — wykrzyknął malarz. — Tylko tego nam brakowało! Pożar! Lecz chyba tu nie dojdzie, ponieważ pan twierdzi, że daleko... — Ba, ogień potrafi gnać z szybkością pospiesznego pociągu, a jeśli, jest wiatr, jeszcze prędzej! Więc bezpieczna odległość to chyba sto mil. Obawiam się jednak, iż ognisko pożaru znajduje się bliżej. — Ale rzeka! Przecież płomień nie przeskoczy szerokiego nurtu. — Na prerii tak — odparł Karol. — Co innego, gdy płonie puszcza. Dopóki ogień pełznie leśnym poszyciem, przeszkoda wodna może go powstrzymać. Niestety, po gorejącym poszyciu przychodzi kolej na suche, żywiczne pnie. Ogień wspina się ku koronom i gna szczytami drzew niczym huragan. W ten właśnie sposób potrafi się przerzucić nad strumieniami i rzeczkami. Wiatr może rozpętać gorejące piekło nawet po drugiej stronie tak potężnej rzeki jak Missouri w jej środkowym biegu. — O, do licha! Co za szczęście, że znajdujemy się po przeciwległej stronie jeziora. — Żadne szczęście — wyręczyłem w odpowiedzi Karola. — Przecież płomień po prostu okrąży jezioro i jeśli nawet nie przeskoczy rzeczki, dotrze do nas okólną drogą. — Idę poszukać Dunbara lub Dove'a — zdecydował nagle Karol. — Przygotujcie kolację. Nie bardzo mi szło pitraszenie. Co chwila odwracałem głowę ku linii rzekomej zorzy zachodu. — Co robić, doktorze? — spytał zatroskany malarz. — Nic — odparłem zwięźle i bezlitośnie. — Nie jes- ¦ 299 teśmy w stanie ugasić pożaru ani powstrzymać przybliżania się ognia. O, gdyby to była preria... — Uważam, że trzeba iti 'kać ¦— powiedział Burnus. — Jak najszybciej. — Dokąd? Wszędzie dokoła rosną lasy. — No więc... no wi(;c. O,