Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
A nocny stróż prowadził nas w stronę obór, szedł i odwracając się dawał nam ręką znaki, że czeka nas coś niezwykłego, że nie jest to wcale wół, który wpadł do gnojówki jak w zeszłym roku w nocy, że nie są to też związani bandyci, bo zdarzyło mu się przed dwoma laty związać dwoje kochan- 227 ków i o północy przyprowadzić ich tatusiowi pod okno, ale nigdy jeszcze nie widziałem nocnego stróża tak uroczystego i kipiącego wprost tajemnicą jak teraz. Od obór ruszyliśmy cichutko w stronę stolarni, pan Waniatko obrócił się teraz, na koalicyjce na jego piersi paliła się latarka, i nocny stróż oburącz pokazywał nam, żebyśmy byli cisi, jeszcze cichsi, dyrygował nami jak orkiestrą smyczkową, żebyśmy szli tak cichutko, jakbyśmy unosili się w powietrzu. I sam stróż nocny rozgarnął wysokie liście łopianów i wszedł po pas w zarośla mokrych liści, latarka oświetlała zielony półmrok pod listowiem, mielce-rze w białych gaciach zawahali się, ale dłonie nocnego stróża znowu zaczęły nas wabić dalej, jego ręce były tak roztańczone i kuszące, jakby to były ręce samej dziwożo-ny czy nimfy leśnej. I tak oto przez te łopianowe zarośla dotarliśmy na tyły stolarni. Nigdy tu nie przychodziłem, bałem się zawsze najbardziej tych łopianowych liści, które taiły w sobie groźbę, że poderżną mi gardło, nigdy nie zapuszczałem się w te pokrzywy i podmokłe zakątki, gdzie gnieździły się ogromne ropuchy, teraz jednak ręce stróża nocnego wabiły mnie do tego stopnia, że nie poczułem nawet, jak ostry łopuch zranił mi czoło. Pan Waniatko zgasił teraz latarkę i podprowadził nas pod wznoszącą się pośrodku największą czereśnię obsypaną owocami, które mieniły się żółtoróżowym blaskiem. I ręce nocnego stróża dały nam do zrozumienia, że jesteśmy już na miejscu, że to już koniec naszej wędrówki. Staliśmy pod rozłożystym drzewem, spoglądaliśmy jeden na drugiego, białka oczu błyszczały nam jak płatki kwitnącej czereśni, a pan Waniatko zapalił latarkę i uniósł snop światła w gałęzie drzewa. A kiedy spojrzeliśmy w górę, wszyscy unieśliśmy ręce. Tam wysoko siedział na gałęzi duży żółty ptak. Spał. 228 Był rozmiarów niewielkiej złotej kaczki, większy jednak niż wilga, siedział na gałęzi i spał. Patrzyliśmy w górę i wszystkim nam się wydawało, że ten ptak świeci niczym zapalona latarnia, że promieniuje swoim światłem. Odwróciłem się i wpatrywałem się w oczy mielcerzy; wciąż jeszcze mieli rozcapierzone dłonie, rozrzucone ramiona i w ich twarzach odbijał się blask żółtego ptaka, jego złocistych piór. I widziałem, że ten żółty ptak wart był tego, żeby nocny stróż ich obudził, i że czują się wyróżnieni tym, co widzą. Jakby ten żółty ptak przyleciał z dalekich krajów, jakby uciekł z jakiegoś ogrodu zoologicznego. Pan Waniatko podobnie jak ja nie patrzył na żółtego ptaka, ale patrzył i cieszył się z tego, jak ten ptak działa na ludzi. Tak jakoś przez cały czas się obawiał, nie był pewien, czy właśnie ludziom z browaru spodoba się to, że ich wszystkich obudził. Teraz jednakże widział tak samo jak ja, że ten żółty ptak wszystkich tą swoją niezwykłą urodą naznaczył. — To ptak z bajki — szepnął pan mistrz bednarski i dotknął ręką białej koszuli. — Tak właśnie wyglądał cesarz Franciszek Józef, kiedy w białym mundurze z orderem Złotego Runa szedł w procesji na Boże Ciało — odezwał się stryjaszek Pepi. • Żółty ptak obudził się, otworzył oczy i spoglądał w dół w oczy ludzi. Oczy miał jak drogocenne brylanty osadzone w bursztynowej oprawie. Wpatrywał się w oczy ludzi i widział, że oczy ludzi spoglądają na niego. A kiedy już się napatrzył, kiedy myślałem już, że nagle zemdleję, żółty ptak westchnął, westchnął głęboko i z wolna przymykał oczy, i usypiał, i spał z łebkiem na żółtych piersiach. — Dobrze, że nas pan zbudził — powiedział ojciec. — Nie widziałem jeszcze czegoś tak pięknego. 229 I unieśliśmy wszyscy dłonie, i na palcach wracaliśmy tam, skąd przyszliśmy. Koło chlewów pan Waniatko powiedział: — Wiecie, panowie, kto to był, ten żółty ptak? Duch rzeźnika z jatek, pana Waszyczka. Armagedon. W ten sposób przesyła nam pozdrowienie i znak, że bój to będzie ostatni. Hehehe. Białe gacie mielcerzy oddalały się wzdłuż suszarni i magazynów do izby czeladnej w słodowni, dwie białe koszule mistrza bednarskiego i mechanika skierowały się wśród nocy do służbowych mieszkań. Stróż nocny ocierał pot, lśnił, jakby dopiero co wynurzył się z wody. Drżałem, ojciec podał mi rękę i doprowadził mnie bezpiecznie do domu. Ale nie mogłem usnąć, duch rzeźnika z jatek nie dawał mi zasnąć. Przed świtem wstałem, ubrałem się po cichu, po cichu otwarłem drzwi i po cichu ruszyłem za stolarnię. Na niebie świeciła ostatnia gwiazda. Kiedy spojrzałem w koronę czereśni, ptaka tam już nie było, zapewne odleciał wraz z tą ostatnią gwiazdą, która teraz zgasła na niebie. I nigdy już nie zjawił się w browarze żółty ptak, tak jak nigdy już nie wrócił do miasteczka rzeźnik z jatek, pan Waszyczek. ALTANKA Z WIKLINY Kiedy ze starostwa nadszedł rozkaz, że wszystkie samochody ciężarowe należy przekazać na cele wojskowe, ojciec nie czekał, aż przyjdzie kolej również na samochody osobowe. Rozebrał na części swoją szkodę czterysta trzydzieści nie po to, aby ujawnić ukrytą w niej tajemnicę: dlaczego ciągle tak znakomicie funkcjonuje, ale aby opony i silnik przetrwały wojnę. Dziwiłem się, 'dlaczego ojciec roztopił wiadro smalcu i poustawiał na stole słoiki do przechowywania konfitur, później jednak nie mogłem ukryć uśmiechu, kiedy tatuś wkładał do słoików gaźnik i rozdzielacz, i tłok, zupełnie jakby to były gruszki czy czereśnie w syropie. Potem zalał te części wieprzowym smalcem i ustawił słoiki w spiżarni tak jak inne tegoroczne konfitury. Tego samego wieczoru polecił mi, żebym w porę przechwycił stryjaszka Pepi, zanim umknie do miasteczka, by spotkać się z co ładniejszymi panienkami. Przyłapałem stryjcia, jak się kąpał, codziennie mył się pod natryskiem, widziałem jego ciało i musiałem przyznać, że stryjaszek Pepi to same mięśnie i ścięgna, niczym jakiś fiński zawodnik. Niczym sam Nurmi. Stryjcio stał pod prysznicem, nigdy się nie namydlał, bo nie miał mydła, stał i spoglądał w górę, a gorąca wody spływała po nim, powlekała jego ciało. Wyszedłszy spod natrysku, od razu się ubierał, bo nie miał ręcznika. 231 Wraz z przemoczoną koszulą naciągał portki, a czapkę wkładał na mokre jeszcze włosy. Poprosiłem stryjaszka, żeby co najwyżej przez pół godzinki pomógł tatusiowi — tym razem nie przy montowaniu, ale w ukryciu opon