Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Podrósłszy, żyła z tym lub owym czeladnikiem z zacnego cechu szewskiego. Skończyło się to dobre życie, gdy się jej rymarz spodobał. Szewczyki ją zbiły i przegnały, a rymarze też zabronili swojemu wdawać się z dziewką, która raniej z podlejszym, ich zdaniem, cechem do piwiarni i na odpusty chadzała. Została sama i głodna w pustej kleci za murami, nie wiedząc zgoła, co począć. Wówczas przywąkronił się do niej czarny, schudzony i strzępiasty kocur. Ocierał się lubo o nogi; mruczał, jakby wrzeciono furczało; pod włos pogłaskany, sypał skrami; ślepia miał zielone i łowny był wielce. Polubiła zwierzaka. Aż raz sąsiadka Raduńka, zobaczywszy go na przyzbie, plasnęła w ręce z przestrachem: - O Jezu Kryste! Adyć to ten samy, co go Bobkula, którą łoni (Łoni (staropol.) - zeszłęgo roku) na rynku spalili, wyhodowała z przestępu... Ten ci sam! Gdy Margocha nic nie pojmowała, Raduńka podeszła bliżej, pokonywując trwogę, i wyjaśniła dziewczynie, że straszeczna jędza Bobkula trzymała dziewięć lat korzeń przestępu w węborku (Węborek (z niem.) - wiadro), dodając doń co dziewięć dni ziarenek zboża, aż wyhodowała sobie diabła - tego oto kocura... Wtedy ju się nie bała niczego. Jeno e kajŚkiej posłała go strasznie daleko, i biskup zdŃ ył jŃ spalią, nim diabeł powróci. Wszyscy grodzcy widzieli, jak latał potem po rynku ten paskudnik i miauczał. Biła się w szerokie piersi przysięgajŃc, e to ten sam, bez ochyby. Struchlała Margocha cisnęła w kusiciela kamieniem, egnajŃc się dr ŃcŃ rękŃ. Kot fuknŃł i uciekł na dach. Ale odgonią ze wszystkim ju się nie dał. Wracał cięgiem na polepę, choą miotała za nim głowniami. - Oj, nie odejdzie on ju , nie - zadecydowała po kilku dniach Raduka i spojrzała na Margochnę z oględnym szacunkiem. Podobnie jęły spoglŃdaą inne kumochy, bo ju ci ozór Raduchy nie pró nował. Rychło ąwierą grodu ju znało, e Margocha diabła ma do posługi. Tedy jasne, czemu u Kubalów na Piasku krowy mleko postradały. Ta wiedźma oklęta zabrała. Strwo yła się wielce Margochna zasłyszawszy o tym i zdumiała, e tak, ani wiedzieą kiedy, czarownicŃ sprawiedliwŃ ostała. Tote sny jŃ zaczęły nawiedzaą diabelskie. Rankiem obudziwszy się, gotowa była przysięgaą, e latała na o ogu, widziała taczŃce ropuchy. Bała się okrutnie biskupa i mnichów schodzŃc im, jak mogła z oczu, lecz zarazem z yła się z własnŃ potęgŃ, zapewniajŃcŃ ogólne powa anie i dochody. W czarach doszła do wielkiej biegłoŚci. Umiała zamawiaą i rzucaą uroki. RzŃdziła dowolnie mlekiem wszystkich krów w podgrodziu, i mieszczanie składali jej sute opłaty, by go im nie zabierała. Widziano jŃ siedzŃcŃ w lesie na orzechach, by naprowadzią tym sposobem grad na rolę bogatego kmiecia Włostka, który jŃ biskupem straszył. Znała moce wszystkich ziół. Posiadała grosza-inkluza (Inkluz (łac.) - przedmiot, z którym jest zwiŃzana zła moc), pod pachŃ wylę onego, który jej do ręki dobrobyt przynosił. Pojęła tak e i biegle prowadziła czary najgorsze, najniezawodniejsze: nakłuwanie woskowej kukiełki dla czyjejŚ miłoŚci lub Śmierci. OczekujŃca nieruchomo Anna drgnęła gwałtownie, zobaczywszy nadchodzŃcŃ. Przejęta wa noŚciŃ chwili, Margocha uŚmiechała się obleŚnie, kłoniŃc się księ nej do nóg. Anna zło yła ręce na pełnym ywocie, zaciskajŃc mocno palce. Dziecko w jej łonie poruszało się szybko, niby przera one. Pędzone uderzeniami płodu serce podchodziło a do gardła, tamujŃc oddech. Spojrzała na przybyłŃ i naraz wspomniała sobie, co mówiono - e w źrenicach wiedźmy, miast patrzŃcego, odbija się kozioł. SpuŚciła więc szybko oczy, aby go nie ujrzeą. Ogarnęła jŃ trwoga straszliwa przed tym, co chciała uczynią. - Idź precz! - wyszeptała zasłaniajŃc oczy rękoma. Margocha skuliła głowę zawiedziona. - Idę ju - rzekła posłusznie - ale ja ka dŃ zaziorę potrafię... co ino zechcŃ wasza miłoŚą... Spojrzała przenikliwie na księ nę i przysunęła się bli ej. - Mam za sobŃ wszystko, co potrza - szepnęła. - Zadzier yą kogo trza? Utrupią? Znęcią?... Ukazała w zaciŚniętej dłoni brudno ółtŃ bryłę wosku i długŃ drewnianŃ iglicę. - Nie trzeba, to idę - mruknęła Margocha. Schowała wosk w zanadrze i powoli cofała się w tył, nie spuszczajŃc oczu z księ nej. Naraz na dole, przy bramie, szczęknęły kroki orę ne. KtoŚ nadchodził. Anna porwała się z miejsca spłoszona, chwyciła wiedźmę za ramię i pchnęła przed sobŃ do izby. Zaryglowała mocno drzwi od wnętrza. Czas był, bo łowczy Dobrogost Bazylów wchodził ju na schody. Za nim pachołek ksiŃ ęcy okrutnie rad, e spotkał pana łowczego na grodzie i tak rychło rozkazanie mógł spełnią. Łowczy szedł powoli z godnoŚciŃ. StŃpał z góry, w przeŚwiadczeniu, e ksiŃ ę byle czym go nie ujedna. O, nie! DziŚ właŚnie, wnet po umieŚmierzeniu grodzkiego rozruchu, oglŃdali statecznie z Konradem i innymi wojami całŃ sprawę. Obliczyli swoich stronników, zmówili się, kiedy zacznŃ. On, łowczy, sam najbardziej namawiał, powŚciŃgliwoŚą KonradowŃ ganił, siły du e obiecywał - zawzięcie powtarzajŃc, e Niemców trza wszystkich wy enŃą bez zwłoki. Parły go przeciw nim zawiŚą i ura ona miłoŚą własna, tak palŃce i zajadłe, e, by je ukoią, utulią, trzeba by niemałych rzeczy. Bodaj kasztelastwa znaczniejszego grodu, bodaj urzędu miecznika... Pachołek otworzył przed nim drzwi komnaty. Noc była głucha, gdy łowczy Dobrogost i wiedźma Margocha spotkali się ponownie w sieni zamkowej, wracajŃc. Radzi byli oboje z siebie, z osiŃgniętych co ino korzyŚci. Radzi byli i ci, których ostawili: stary ksiŃ ę i jego synowa. UdajŃc, e nie widzŃ wzajemnie, acz rozumiejŃc doskonale przyczynę swej obecnoŚci - rycerz i czarownica przesunęli się przez ciemnŃ bramę. W cichym przymierzu schodzili do grodu i ani im w głowie postało, e za dukata i tytuł pogrzebali przed chwilŃ wspólnymi siłami ostatniego księcia Piasta, co chciał byą ŚlŃzakiem. 11 SiedzŃcy w szałasie z gałęzi Świerkowych, naciętych i wokół drzewa ustawionych, Konrad podniósł głowę nasłuchujŃc. Drobny deszcz m ył padajŃc z bezlistnych gałęzi. Kilka koni uwiŃzanych tu koło szałasu gryzło gorzkie liŚcie, kopytem niecierpliwie wygrzebujŃc spod mokrej podŚcieliny po ółkłŃ, bezsoczystŃ trawę. Szara ąma ludzi napełniała las, grzała się przy ledwie tlejŃcych w wilgoci ogniach. Kilku kmieci, z pół kopy włodyków, a reszta smardy, łazęgi, stró e i popracniki (Popracnik - wyrobnik). Razem do tysiŃca ludzi. Obozowało to wszystko ju od paru dni, oczekujŃc nadejŚcia Dobrogosta z dru ynŃ i reszty rycerzy