Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ramirez, który, nie chcąc być gorszy od nich, też zaczął myszkować w woreczkach, wydobył piętnastocentymetrowe naczynie z wysuszonej tykwy, wyciągnął szpunt i powąchał. - Chyba jakieś lekarstwo - orzekł. - Pachnie jak alkohol. Do naczynia umocowana była miniaturowa czarka i urządzenie z drewnianą korbką z płaskim kamieniem i nieregularnym kółkiem na ruchomej osi. Paul napełnił naczynie płynem, zbliżył do niego ten dziwny przyrząd i zakręcił kółkiem. Posypały się iskry i płyn zapalił się z cichym pyknięciem. - Voila - powiedział z wyraźnym zadowoleniem. - To prototyp zapalniczki. Przydatny do rozpalania ogniska. Dokonali następnych ciekawych odkryć. W ziołach z jednego woreczka Ramirez rozpoznał rośliny lecznicze. Kilka z nich widział po raz pierwszy. W innym był wąski, płaski kawałek metalu, który po włożeniu do szklanki z wodą jednym końcem wskazał północ. Znaleźli też bambusowy cylinder, w którym osadzono szklane soczewki, dające ośmiokrotne powiększenie, oraz składany nóż, chowany w wąskim drewnianym futerale. Na koniec odkryli krótki łuk, wykonany z kawałków metalu, połączonych ze sobą na wzór resoru samochodowego, wygiętych tak, by zapewnić najsilniejszy naciąg. Za cięciwę służył cienki metalowy kabel. Nie była więc to bynajmniej prymitywna broń, jakiej można by się spodziewać w dżungli. Ramirez przesunął dłonią po wypolerowanym metalu. - Niebywałe - powiedział. - Pierwszy raz widzę coś takiego. Łuki Indian z tej wioski to zwykłe kije z prymitywnymi cięciwami. - Jak się nauczył wytwarzać takie rzeczy! - spytał Paul, drapiąc się w głowę. - Zdumiewające są nie tylko te przedmioty, ale i materiały, z których je zrobiono - wtrąciła Gamay. - Skąd się tutaj wzięły? Stali w milczeniu wokół stołu. - Istnieje ważniejsze pytanie - rzekł trzeźwo Ramirez. - Kto go zabił? - Oczywiście - przyznała Gamay. - Zapomnieliśmy, że przedmioty te należą do zabitego człowieka. - Podejrzewa pan, kto go mógł zabić? - spytał Paul. - Kłusownicy. Może drwale i wypalacze dżungli. A ostatnio pojawili się zbieracze cennych roślin leczniczych. Ci zabiją każdego, kto im wejdzie w drogę. - Komu mógł zagrażać samotny Indianin? - spytała Gamay. Ramirez wzruszył ramionami. - Śledztwo w sprawie morderstwa należy zacząć od oględzin zwłok - dodała. - Gdzie to słyszałaś? - spytał Paul. - Pewnie przeczytałam w jakimś kryminale. - No to przyjrzyjmy się mu. Wrócili nad rzekę i odsłonili zwłoki. Paul przekręcił zabitego na brzuch. Mniejsza rana wlotowa wskazywała, że strzelono mu w plecy. Trout ostrożnie zdjął z szyi Indianina rzeźbiony wisior. Przedstawiał skrzydlatą kobietę z rękami wyciągniętymi przed siebie tak, jakby lała z nich wodę. Podał go Gamay. Skrzydlata postać skojarzyła się jej z egipskimi płaskorzeźbami przedstawiającymi zmartwychwstanie Ozyrysa. Paul przyjrzał się dokładniej czerwonawym pręgom na ramionach zabitego. - Zdaje się, że go wychłostano - powiedział i przekręcił ciało z powrotem na plecy. - Spójrzcie na tę dziwną szramę. - Wskazał bladą cienką kreskę na podbrzuszu Indianina. - Nie do wiary, ale wygląda to na bliznę po wyciętym wyrostku. Z drugiego brzegu rzeki nadpłynęły dwie pirogi. Szaman, z głową przystrój ona wspaniałym pióropuszem, oznajmił, że grób jest gotowy. Trout przykrył zwłoki kocem i wraz z Gamay sterującą pontonem przeholował biało-niebieską pirogę na drugi brzeg. Trout z Ramirezem przenieśli zwłoki sto metrów dalej i pogrzebali je w płytkiej mogile w dżungli. Szaman otoczył grób czymś, co wyglądało jak kości drobiu, i ostrzegł zgromadzonych, że miejsce to jest odtąd tabu. Na koniec puścili pustą pirogę z prądem rzeki. - Daleko dopłynie? - zapytał Paul patrząc, jak błękitno-biała łódź rusza wolno w swą ostatnią podróż. - Kawałek stąd są bystrzyny. Jeżeli nie rozbije się na skałach lub nie utkwi w zielsku, to dopłynie do morza. - Ave atque vale! - rzekł Paul Trout, przytaczając starą rzymską sentencję, wypowiadaną na pożegnanie ze zmarłym. - Witaj i żegnaj. Wrócili na brzeg rzeki. Gramoląc się z pontonu, Ramirez pośliznął się na mokrej ziemi. - Nic się panu nie stało? - spytała Gamay. - No proszę, złe duchy już wzięły się do dzieła - odparł Hiszpan, krzywiąc się z bólu. - Pewnie zwichnąłem nogę. Przyłożę zimny kompres, ale proszę pomóc mi dojść do domu. Z pomocą Troutów dokuśtykał do domu i przyrzekł, że zawiadomi lokalne władze o morderstwie. Nie spodziewał się jednak z ich strony żadnej reakcji. W tym kraju nadal wielu uważało, że dobry Indianin to martwy Indianin. - No cóż - powiedział, ożywiając się. - Co się stało, to się nie odstanie. Zajmę się naszą dzisiejszą kolacją. Troutowie powrócili do swojego pokoju i umyli się do kolacji. Deszczówka, którą Ramirez gromadził w cysternie na dachu, służyła do kąpieli pod prysznicem. Gamay najwyraźniej nie mogła uwolnić się od myśli o zabitym Indianinie, bo gdy tylko wytarła się ręcznikiem, spytała: - Pamiętasz tego zamrożonego człowieka, którego znaleziono w Alpach? - Oczywiście - odparł Paul, leżąc na łóżku w płaszczu kąpielowym. - Pochodził z epoki kamiennej i zamarzł na kość w lodowcu. - Na podstawie narzędzi i rzeczy, które miał przy sobie, można było wyobrazić sobie, jak się wówczas żyło. Tutejsi tubylcy znajdują się właśnie na etapie epoki kamiennej. Ale naszego Indianina z niebieską twarzą ulepiono z innej gliny. Jak się nauczył wytwarzać podobne rzeczy? Gdyby na takie narzędzia natrafiono przy człowieku z lodowca, wiadomość o tym znalazłaby się na pierwszych stronach gazet. Już widzę nagłówki na pierwszych stronach gazet: “Prapraszczur z zapalniczką!” - Może prenumeruje “Młodego technika”? - A do tego “Małego majsterkowicza”. Gdyby nawet dostawał co miesiąc wskazówki, jak zrobić różne pomysłowe narzędzia, to skąd wytrzasnąłby takie materiały? - Może oświeci nas w tej mierze przy kolacji doktor Ramirez. Mam nadzieję, że apetyt ci dopisuje - odparł Paul, patrząc przez okno. - Umieram z głodu. A bo co? Bo przed chwilą widziałem dwóch tubylców, nieśli tapira do ogniska. 4 Kiedy Austin wszedł do wielkiego magazynu stacji morskiej w San Diego, w nos uderzyła go potworna woń bijąca od trzech wielorybów, których oświetlone zwłoki leżały na lorach. Stojący przy drzwiach młody marynarz ocenił, że imponujący, barczysty mężczyzna z dziwnymi białymi włosami to na pewno oficer w cywilu. Dlatego też, kiedy przybysz podał mu swoje nazwisko, wyprężył się na baczność. - Marynarz Cummings - przedstawił się. - Pewnie zechce pan z tego skorzystać. - Podał Austinowi maskę chirurgiczną, taką samą jak ta, którą miał na twarzy. - Gdy rozpruli brzuch, smród stał się nie do wytrzymania