Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. A może już wie?... Nie spojrzał na mnie... ale... przecież jutro rano musi mnie zobaczyć, prawda? A wtedy może rzucić się na mnie! - Zdolny do najgorszych czynów wobec pana? - Alex uniósł brwi. Pan Knox wychylił ostatnie krople herbaty i odstawił filiżankę. - Nie odpowiedział mi pan jeszcze, dlaczego właśnie panu mógłby chcieć wyrządzić krzywdę. W półmroku wpatrywał się w Knoxa. Ten człowiek był naprawdę przestraszony, co do tego nie mogło być żadnych wątpliwości. Grubas spojrzał na niego i otworzył usta, ale nadal nie odpowiadał. Joe pomyślał o zdumieniu, z jakim pan Knox zaczął wpatrywać się w poczekalni dworca lotniczego w ową wyzwoloną teozofkę, która zajmowała teraz miejsce gdzieś daleko w przodzie kabiny. Wówczas także sprawiał wrażenie przestraszonego. Może więc był po prostu nieszkodliwym wariatem, którego mózg odbierał sobie tylko znane halucynacje, tak jak umysły innych ludzi odbierają obiektywną prawdę otaczającego świata? Ale przeczył temu jego zawód i zachowanie celników. Przedstawiciel handlowy kopalni drogich kamieni musiał mieć wszystko aż nazbyt dokładnie poukładane w głowie, inaczej nie trzymano by go nawet przez tydzień na tak odpowiedzialnej posadzie. Handel drogimi kamieniami nie mógł spoczywać w rękach maniaka. Istniała jeszcze jedna możliwość: być może, przeczytawszy w gazecie ową nieszczęsną notatkę i rozpoznawszy Joe Alexa, pan Knox wpadł na pomysł żartu, którym później mógłby się pochwalić kolegom przy szklance piwa. Mógł go chcieć wywieść w pole w jakiś bliżej jeszcze nie znany sposób... Ale i to chyba nie mogło być prawdą. Knox musiałby być niemal genialnym aktorem, aby zagrać przestrach w ten sposób. W jego zachowaniu nie było ani jednej fałszywej nutki. Lecz genialnego aktora i genialnego improwizatora tłusty przedstawiciel kopalni drogich kamieni nie przypominał na pewno. A więc bał się naprawdę. Dlaczego? Odpowiedź na to dał wreszcie sam Knox, zanim Joe zdążył zadać pytanie. - On... on może sądzić, że to ja przyczyniłem się do jego uwięzienia. Okoliczności były tego rodzaju, że on chyba musi tak myśleć. Odstawił tackę i otarł chustką czoło. - Dlaczego musi tak myśleć? - zapytał Alex i mimowolnie uniósł się nieco na siedzeniu. Ale w przedniej części kabiny był półmrok rozświetlony jedynie małym światełkiem żarówki awaryjnego wyjścia i gdzieniegdzie nikłym odblaskiem lampek przy fotelach. Młodego człowieka, który wywołał tyle obaw pana Knoxa, nie było w ogóle widać. Może usnął już, nie zdejmując swego zbyt ciepłego płaszcza i nie opuszczając fotela? - On... on może sądzić, że to jak odkryłem jego przestępstwo i zameldowałem o nim. On wie, że tak się stało! - Szept Knoxa stał się jeszcze cichszy i ochrypły, tak że Joe z trudem pojmował sens jego słów. Grube palce odruchowo mięły leżącą na kolanach chustkę. - Ale przecież sam sobie to zawdzięcza, nie mnie! Tacy ludzie wpadają do więzienia dlatego, że sami pracowali na swój upadek. Zresztą nie mogę odczuwać żadnych wyrzutów sumienia. Było moim obowiązkiem donieść o tym, co zauważyłem. Żaden uczciwy człowiek nie postąpiłby inaczej w mojej sytuacji. A on jest po prostu zbrodniarzem i niczym więcej! Dlatego właśnie... boję się... On może być zdolny do każdego nieodpowiedzialnego czynu, kiedy mnie zobaczy. Tacy ludzie mszczą się... - Drogi panie, nawet gdyby był najbardziej krwiożerczym dzikusem, nie może przecież w samolocie zrobić panu najmniejszej krzywdy. Miałby nas wszystkich przeciwko sobie i żadnej możliwości ucieczki. Pod tym względem samolot jest jednym z najbezpieczniejszych miejsc w świecie. A zresztą, nie sądzę, żeby musiał się go pan obawiać także w Londynie. Jeżeli sprawy wyglądają tak, jak pan je przedstawia, to raczej on powinien obawiać się, a co najmniej wstydzić, powtórnego spotkania z panem, a nie odwrotnie. Sądzę, że prędko będzie chciał się ulotnić z miejsca, w którym przypadkowo natknie się na pana. Nie jest przyjemnie spotykać świadków własnego upadku nawet o tysiące kilometrów od miejsca, w którym on nastąpił