They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Ludzie mieliby może o to pretensję, ale wiedzieli, że pod służbową oschłością krył się człowiek o głębokim sercu, wrażliwy na krzywdy ludzi i zwierząt. Kowal ukończył czyszczenie i podnosi się z klęczek. 43 — Możecie go puszczać — oznajmia. — Chwileczkę — wstrzymuje stajennych Małecki. Sięga do kieszeni, wyciąga kostkę cukru i wkładają do pyska źrebaka. — No, teraz można go zwolnić. Carino, zajęty chrupaniem ulubionego przysmaku, jakby nie zauważył zdjęcia pęt. Dopiero po chwili zrywa się gwałtownie na nogi, gotów do ucieczki. Ale koniuszy podaje na wyciągniętej ręce następną kostkę. Źrebak, po kilku sekundach wahania, ostrożnie zbliża się i bierze cukier. — Uczcie się, panowie, od pana koniuszego, jak postępować z końmi! — Janczar stoi w drzwiach boksu i przygląda się źrebakowi. — Wie pan, panie Piotrze — oczy koniuszemu się śmieją — po mojemu to z tego konika będziemy mieli pożytek. Tylko tyle, że uparty i trochę rozpieszczony. — Tak. Szczególnie przez panią doktor... i przez pana. — Ja do wszystkich koni mam taki sam stosunek — broni się lekko urażony Małecki. — Jak pan tak mówi, panie Antoni, to tak musi być. Ale chodź pan, chcę z panem porozmawiać. Kiedy wyszli przed stajnię, Janczar wziął koniuszego pod rękę. Świadczyło to, że sprawa ma szczególne znaczenie. — Przychodzi do nas, panie koniuszy, nowy trener do sekcji jeździeckiej. — A pan? — Ja zostaję. Będzie nas teraz dwóch. Tamten będzie dojeżdżał z miasta. — Znam go? — Chyba nie. Ja też nie wiem, kto to jest. Słyszałem tylko, jak dyrektor mówił z kimś przez telefon. — Jak przyjedzie, to się zobaczy, kto to taki — stwierdził filozoficznie Małecki, rozstając się z Janczarem. 44 Ale wiadomość zainteresowała go. W małym światku Mokrej przybycie kogoś nowego było wydarzeniem. Toteż przy najbliższej okazji, gdy natknął się na idącego podwórzem dyrektora, podszedł ku niemu szybko, by się czegoś więcej dowiedzieć. Stanął o parę kroków przed Klimaszewskim, tak jak to robił zawsze, gdy miał do niego jakąś sprawę. — Przepraszam, panie dyrektorze, czy wolno zapytać? — Słucham, panie Małecki? — Czy wiadomo, kto przychodzi na instruktora do klubu? Brwi dyrektora podniosły się ze zdziwienia do góry. — A skąd wiecie, że ktoś przychodzi? — Wróble ćwierkają, panie dyrektorze. — Ale nie powiedziały, kto? — Może nie wiedziały. A człowiek chciałby wiedzieć, na kogo i na co ma się przyszykować. — Jeśli chodzi o przyszykowanie, to trzeba przygotować dwa stanowiska w stajni klubowej. — Dyrektor był w dobrym humorze i chciał przetrzymać ciekawość Małeckiego. — Dostajemy konie? — Nie, to konie trenera. — Coo...?! To znaczy, że figura! — Tak. To źle? — Wszystko zależy od figury, panie dyrektorze. — Nazwisko Stolarzewski coś panu mówi, panie Małecki? — To ten, co wygrał ostatnie zawody okręgu północnego i miał trzecie miejsce w Kolonii? — Ten sam. — Jeździ na Frydze, to kobyła po Florze i Acapulco. A Flora to od nas, po Fatmie i Maestro, jeśli dobrze pamiętam. 45 — Pan to ma wszystkie konie w głowie, panie Antoni. Podziwiam pana! Stolarzewski odciąży od zajęć klubowych kolegę Janczara i mnie. Ale a propos zajęć klubowych. Jakiego wierzchowca proponuje pan dla pani doktor? — Pasowałaby Babette, panie dyrektorze. — Ma w tym roku stawać na aukcję. — Ale to idealny wierzchowiec do nauki, a pani doktor na pewno jej nie znarowi. Tak więc stanęło na tym, że Grażyna będzie jeździła na Babette. Wiadomość o nowym trenerze — młodym, a przecież już wysoko cenionym zawodniku — przychodzącym do Mokrej rozeszła się bardzo szybko, chociaż Małecki niczego swoim zwyczajem nie rozpowiadał, nie chciał nawet potwierdzać. Teraz już wszyscy oczekiwali przyjazdu Stolarzewskiego. Dwie atrakcje w ciągu jednego roku: najpierw nowy lekarz weterynarii, a teraz to! Być może wiadomość o Stolarzewskim utwierdziła panie w zamiarze podjęcia jazd konnych. W każdym razie Janczarowa, Klimaszewska i Fronczakowska nie zamierzały z tego projektu zrezygnować. Jedna tylko Grażyna nie wiedziała o niczym, jakoś nikt nie powtórzył jej wiadomości. Wjeżdżając na teren stadniny Grażyna czuła się trochę nie w porządku. Dała się namówić kierowcy na wypad do miasta po zakupy. Chodziło nie tylko o to, że mogła spóźnić się na dwunastą, gdy konie przyprowadzano do ambulatorium. Ale jej zgoda na namowy elokwentnego pana Czesia Nowaka dawała mu teraz nad nią pewną przewagę w ich stosunkach służbowych. Po raz pierwszy zrobiła to, czego tak się starała do tej pory unikać — wchodzenia we wzajemne zależności w stadninie. Ale stało się. Teraz była na siebie wściekła. Co chwila 46 spoglądała na zegarek, by sprawdzić, czy rzeczywiście zdąży na czas. — Niech się pani, pani Grażynko, nie denerwuje