Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Musiał jednak zdobyć trochę gotówki, jeżeli zamierzał nim dokądkolwiek polecieć. Na razie wszystko wskazywało na to, że na wygraniu statku stracił, i to wcale niemało. Spojrzawszy na swoje karty, stwierdził, że dał sobie minus dziewięć punktów. Trzymał Równowagę i dwójkę szabel. Nawet w najkorzystniejszych okolicznościach nie było to nic szczególnego, ale sabak należał do losowych gier, w których szczęście mogło nagle uśmiechnąć się do gracza albo go opuścić, już w chwili najbliższej zmiany waloru pojedynczej karty. Albo nawet bez takiej zmiany... Z drżeniem serca obserwował, jak diabeł, który nigdy nie znieruchomiał na awersie karty, migocze, rozmazuje się i znika, by po chwili zamienić się w siódemkę klepek. To dawało mu minus cztery punkty. Niewielki postęp, ale zawsze postęp. Przyjrzawszy się leżącej na blacie stolika puli, dołożył do niej żeton trzydziestokredytowy, nie zdecydował się jednak na podwyższenie stawki. Zmiana, jakiej właśnie był świadkiem, oznaczała także, że poprzednia siódemka klepek, którą mógł dostać jakiś inny gracz albo która leżała spokojnie gdzieś w nierozdanej części talii, przemieniła się w coś innego. Młody hazardzista spojrzał po kolei na zaczerwienione i spocone twarze pozostałych graczy, ale nie wyczytał z nich absolutnie niczego. Każda z siedemdziesięciu ośmiu kart-płytek zmieniała walor w losowo określanych chwilach, chyba że spoczywała nieruchomo, położona awersem do góry w obrębie płytkiego interferencyjnego pola pośrodku blatu stołu. Sabak zaliczał się zatem do gier dynamicznych i szarpiących nerwy. Mimo to młodzieniec znajdował w niej spokój i odprężenie. Zazwyczaj. - Proszę o kartę, kapitanie Calrissian. Vett Fori, odziana w połatane i wypłowiałe drelichy uczestniczka gry, siedząca po lewej stronie hazardzisty, pracowała jako główna nadzorczym kopalń asteroidy. Była drobną kobietą w nieokreślonym wieku, sprawiającą wrażenie nieustępliwej. Mimo to na jej pobrużdżonej i wiecznie zmartwionej twarzy potrafił gościć zdumiewająco łagodny uśmiech. Grała o bardzo wysokie stawki -a przynajmniej wysokie dla pozostałych graczy - ale ciągle przegrywała. Najwyraźniej martwiło ją coś jeszcze oprócz nieznośnego żaru. Na blacie stolika obok jej łokcia spoczywało nie zapalone cygaro. - Proszę, mów mi Lando - odparł młody hazardzista, wręczając jej następną kartę -płytkę. - „Kapitan Calrissian" brzmi, jakbym był jednookim odszczepieńcem, dowódcą imperialnego pancernika. Tymczasem mój „Sokół Milenium" jest tylko niewielkim zmodyfikowanym frachtowcem i to w dodatku, jak sądzę, całkiem starym. Mówiąc to, nie przestawał obserwować kobiety. Miał nadzieję, że jakiś gest albo grymas powie mu, jaką kartę dostała. Nic z tego. Z przeciwnej strony stołu doleciał odgłos nosowego chichotu. Arun Feb, asystent pani nadzorczyni, także otrzymał jedną kartę. Pośrodku zatłuszczonej kamizelki, na wystającym brzuchu mężczyzny, widniała spora dziura, a pod pachami ciemniały wilgotne plamy. Tak jak jego przełożona, był szczupły i niewysoki. Wyglądało na to, że podobnie są zbudowani wszyscy górnicy. Drobna budowa ciała stanowiła w tym zawodzie niewątpliwą zaletę. Asystent miał ciemną, gęstą, krótko przystrzyżoną brodę, ale czubek jego głowy zdobiła tylko błyszcząca różowa skóra. Zaciągał się raz po raz cygarem, a w chwili przerwy popatrzył na kartę i dołączył do dwóch, które dostał poprzednio. Nagle Lando usłyszał dobrze znany okrzyk. - Och, na miłość Obrzeży, nie mogę się zdecydować! Czy nie mógłby pan podejść do mnie, kapitanie Calrissian? Lando jęknął w duchu. Podobne okrzyki słyszał niemal przez cały wieczór. Wydawał je ottdefa Osuno Whett, który pomimo okazywanego cały czas niezdecydowania, ciągle wygrywał. Możliwe, że z jego strony była to świadoma taktyka, polegająca na nieustannym denerwowaniu innych graczy. Podobnie jak młody kapitan gwiezdnego statku, Whett także przebywał po raz pierwszy na Oseonie, ale w przeciwieństwie do Calrissiana cieszył się o wiele mniejszą sympatią pozostałych graczy. - Żałuję, ottdefa. Wie pan, że to niemożliwe