Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Po prawej mianowicie zajął miejsce Bennet, z lewej natomiast pojawił się uśmiechnięty wesoło Rennard - co oczywiście było niemożliwe, ponieważ Kaz w krótkim okresie, kiedy się znali, nigdy nie widział go uśmiechniętego To sen! ostrzegało coś minotaura z głębin jego umysłu. To po prostu być nie może! - P rży sięga jest warta jedynie tyle, ile wart jest dający ją człowiek - mruknął ktoś obok Kaza. - Minotaur zaś człowiekiem nie jest Kaz odwrócił się błyskawicznie i odkrył, że stoi wśród młodych rycerzy, którzy gotują się do złożenia własnych rycerskich ślubów. Tym, który się odezwał, był Huma, spoglądający nań z odrazą i wzgardą - Jak długo potrwa, zanim twa przysięga przekształci się w puste słowa? - spytał Huma z drwiącym uśmieszkiem. - Tą, którą złożyłeś swoim panom, szybko się znudziłeś. Rozczarowałeś mnie, Kaz. Okryłeś się hańbą. Nie masz honoru. Usiłowałeś upodobnić się do mnie, by przekonać samego siebie, że nie jesteś okrytym hańbą tchórzem i mordercą Ślepia minotaura nabiegły krwią i zapragnął mieć w garści krasnoludzki topór, by orężem udowodnić człowiekowi, jak bardzo się myli. W tejże samej chwili poczuł, że ma drzewce w dłoni. Podniósł głownię - i spojrzał w jej zwierciadlanie gładką boczną powierzchnię. Przez ułamek sekundy widział odbicie swego pyska, potem zaś obraz zaczął się rozpływać, aż zniknął zupełnie - W jaki sposób?... - spytał Huma... ale nie był to już jego głos. Pytanie zadawał Argaen Ravenshadow, a może Galan Dracos. Nie można było tego określić Gdy nagle objawił się ten głos - a może te głosy Kaz odzyskał pewną kontrolę nad swoim snem. Podniósł topór i wyobraził obie, że naprzeciw niego kroczy nie Huma, ale Ravenshadow. Tego zaś z najwyższą radością wyśle do otchłani - Obudźcie go, do kata! I żadnych więcej gierek! rozkazał głos, który zdawał się rozlegać zewsząd dookoła Kaz został ciśnięty w rzeczywistość. Inaczej nie da się tego opisać. Nie było żadnego przejścia ze snu do jawy. Wystarczyło tego, żeby zakręciło mu się w głowie. Zaczął ponownie zapadać w majaki, po to jedynie, by odkryć, że coś trzyma go za nadgarstki - Otwórz oczy, stary druhu! I minotaur otworzył oczy Przed złowrogą szmaragdową sferą w pospiesznie urządzonej czarnoksięskiej pracowni, gdzieś w sercu wrogiej twierdzy, na poły leżał, na poły siedział Argaen Ravenshadow. Wyglądało na to, że cieszy się dobrym zdrowiem, po jego ranach nie było śladu, choć dziwacznie przechylał się na bok. Wydawało się też, że jest zaskoczony, i to nie obecnością Kaza czy kamiennego smoka. Istotą, której pojawienie się zaskoczyło czarnego elfa, okazał się ktoś - chyba - nieproszony w twierdzy traktowanej przez Argaena jak własna. To on oczywiście powitał minotaura. On unosił się teraz nad szmaragdową sferą, która wydawała się jego nierozłączną częścią Galan Dracos we własnej przeklętej osobie Rozdział 20 NAPASTNICY ZAATAKOWALI PONOWNIE. Za drugim razem zachowali się mądrzej i nie podjęli skazanej na niepowodzenie próby szarży. Zamiast tego, trzymając się zboczy i krawędzi jaru, zasypali rycerzy śmiercionośnym deszczem strzał. Dwu rycerzy legło po pierwszej salwie, mimo że usiłowali osłonić się tarczami. Łuczników było jednak zbyt wielu. Kilku Solamnijczyków odpowiedziało z własnych łuków - i nie zawahali się ni sekundy, choć sami musieli się przy tym odsłonić. Jakiś człowiek zwalił się pod kopyta konia Teseli i dziewczyna żachnęła się ze zgrozą. Darius pomógł jej usunąć z drogi nieszczęśnika, nie mogli się bowiem zatrzymywać. Pozostanie w miejscu oznaczało śmierć Z lewej strony kolumny posypały się w dół kamienie, zapowiadając lawinę. Jakiś łucznik solamnijski zwalił jednego z tych, co spychali głazy, pozostali jednak nadal pocili się przy drągach, kryjąc się za zwalanymi w dół kamieniami. Koń jednego z rycerzy runął na ziemię, gdy kilka kamieni złamało mu tylną nogę. Jeździec zeskoczył z siodła i z zaskakującą szybkością jednym cięciem miecza ulżył rumakowi, uciszając go na zawsze. Osłaniany przez towarzyszy, wskoczył na siodło jednego z poległych Rycerze nie mieli zamiaru się cofać i Darius zaczął obawiać się o swoich towarzyszy, szczególnie o Teselę. Obejrzał się ku tyłom kolumny, licząc na to, że bracia rycerze wyrąbią ścieżkę, którą Delbin i dziewczyna będą mogli ujść z zasadzki, napastnicy jednak obsiedli już i tamte skały. Odesłanie Teseli i Delbina na tyły oznaczało ich śmierć choć nie wiadomo było, czy oboje czeka lepsza przyszłość, jeśli zostaną na miejscu Wtedy to Darius spostrzegł, że kender gdzieś przepadł Odwrócił się w miejscu i niewiele brakowało, by brak ostrożności przypłacił życiem. Delbina nigdzie nie było widać, rycerz był jednak przekonany, że gdyby kendera zabito, zapamiętałby to. Wierzył, że Delbin zdołał jakoś niepostrzeżenie wymknąć się z zamętu bitwy - Obyś skisł, kenderze! - mruknął rycerz pod nosem, ruszając z resztą kolumny Gdyby wiedział, gdzie w danej chwili przebywa Delbin, pewnie powstrzymałby się od przekleństw. Kender bowiem wcale nie szukał bezpiecznej kryjówki, jak mniemał rycerz, ale myszkował wśród splątanych górskich ścieżek, zagłębiając się w serce gór. Zajęci rycerstwem nieprzyjaciele nie zwrócili uwagi na niewielką postać, która uporczywie przemykała się obok podążających ku utarczce oddziałów. Kender właściwie poruszał się szybciej niż kolumna ciężkozbrojnego rycerstwa. Czuł się - co jak na kendera było rzeczą dość niezwykłą - trochę winny: opuszczenie przyjaciół w potrzebie nie było uczynkiem, którym należałoby się szczycić. Wszystko jednak podporządkował pragnieniu dotarcia przed innymi do cytadeli Argaena Ravenshadowa. Cechą kenderów, w którą zresztą niełatwo przyszłoby uwierzyć komuś, kto nie poznał ich na wylot, była niezachwiana lojalność i wierność przyjaciołom