They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Wiadomo o ośmiu osobach, które przeżyły. W pozostałych przypadkach szansę przeżycia wydają się wyjątkowo nikłe. Gdyby nawet ktoś przetrzymał potężne uderzenie przy upadku do wody z wysokości ponad sześćdziesięciu metrów, fale przypływu i złowrogie prądy cieśniny z łatwością dokonałyby tego, czego nie spowodowało samo uderzenie o wodę. Owe niebezpieczne przypływy i prądy są odczuwalne już w pewnej odległości od mostu, po obu jego stronach. Niecałe pięć kilometrów na wschód, na wyspie Alcatraz, znajduje się budzące grozę więzienie–forteca. Brak dokładnych danych, ilu ludzi próbowało stamtąd uciec, ale panuje przekonanie, że tylko trzem spośród nich udało się przeżyć. Nie ma sensu dociekać, dlaczego akurat most staje się odskocznią do wieczności. Psychiatrzy stwierdziliby, że to efektowny i przykuwający uwagę finał bezbarwnego, monotonnego życia, wegetacji w szarej anonimowości. Ale nie ma chyba niczego, godnego uwagi ani efektownego w skoku w ciemność w samym środku nocy. Kolumna pojazdów przejechała w całym majestacie pod pierwszą z wielkich wież. Siedząc w luksusowym wnętrzu autobusu prezydenta król, książę i ich dwaj ministrowie do spraw nafty rozglądali się wokół ze starannie kontrolowanym podziwem, bo choć w ich pustynnych stronach brakowało zdecydowanie takich mostów jak Złote Wrota — i, prawdę mówiąc, nie były one potrzebne — za nic w świecie nie przyznaliby, że na Zachodzie robi się rzeczy lepsze niż na Bliskim Wschodzie. Nie zachwycali się też zbytnio scenerią, bo chociaż dwa i pół miliona kilometrów kwadratowych wędrujących piasków może mieć swój urok dla stęsknionego za domem Beduina, trudno im się równać z soczystą i żyzną zielenią farm i lasów, jakie rozciągały się przed nimi po drugiej stronie cieśniny. Cały rejon zatoki nie mógł doprawdy wyglądać piękniej niż w ten wspaniały czerwcowy poranek, gdy słońce świeciło z wysoka po prawej stronie na bezchmurnym niebie i skrzyło się w dole w błękitnozielonej wodzie. Była to idealna baśniowa sceneria dla wydarzeń tego dnia. Prezydent i Hansen, władca amerykańskiego imperium energetycznego, gorąco wierzyli, że będzie on miał również bajkowe zakończenie. Książę rozejrzał się po autobusie, tym razem nie kryjąc podziwu, gdyż jako typowy przedstawiciel swego pokolenia pasjonował się techniką. — Słowo daję, panie prezydencie — powiedział urywanym oxfordzkim akcentem — potrafi pan podróżować w wielkim stylu. Chciałbym mieć coś takiego. — A więc dostanie pan — obiecał prezydent. — Mój kraj będzie zaszczycony mogąc ofiarować panu taki autobus. Otrzyma go pan zaraz po powrocie do ojczyzny. Wyposażony, oczywiście, wedle pańskich życzeń. — Książę zamawia zwykle samochody na tuziny — stwierdził oschle król. — Nie wątpię, Achmedzie, że chciałbyś na dokładkę parę sztuk czegoś takiego. — Wskazał ku górze, gdzie wisiały nad ich głowami dwa śmigłowce morskich sił powietrznych. — Trzeba przyznać, że dba pan o nas, panie prezydencie. Prezydent uśmiechnął się skromnie. Jakże komentować coś, co jest oczywiste? — To tylko dekoracja — stwierdził generał Cartland. — Na trasie do San Rafael zobaczy pan najwyżej swoich agentów, czekających po drugiej stronie, i jakiś pojedynczy wóz policyjny. Ale obstawę mimo wszystko mamy. Aż po San Rafael kolumna będzie pod silnie uzbrojoną eskortą dosłownie na każdym metrze trasy. Szaleńcy są wszędzie, nawet w Stanach Zjednoczonych. — Zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych — poprawił posępnie prezydent. — A więc jesteśmy bezpieczni? — zapytał z ironiczną powagą król. — Jak w podziemiach Fort Knox — odparł prezydent, znów uspokajająco uśmiechnięty. Dokładnie w chwili, gdy pierwszy autobus minął linię oznaczającą połowę mostu, nastąpiła w błyskawicznym tempie cała seria zdarzeń. W autobusie na końcu kolumny Branson nacisnął guzik na konsoli. W dwie sekundy później w przedniej części pierwszego autobusu, niemal pod stopami kierowcy miała miejsce niewielka eksplozja. Kierowca, choć nic mu się nie stało, był przez chwilę zdezorientowany, potem zaklął, szybko odzyskał równowagę i z całych sił nadepnął na pedał hamulca. Bez skutku. — Wielki Boże! Potrzebował całej następnej sekundy, aby zdać sobie sprawę, że hydrauliczne hamulce puściły. Zaciągnął do oporu ręczny hamulec i zredukował bieg do pierwszego. Autobus zaczął zwalniać. Branson gwałtownym ruchem uniósł prawą rękę i równie raptownie znów ją opuścił, aby wspomóc lewą i z całych sił wesprzeć się o tablicę rozdzielczą. Jego ludzie z tyłu uczynili podobnie. Zginając lekko w łokciach wyprostowane ręce — czego nauczyli się podczas wielokrotnych treningów — położyli dłonie na tylnych oparciach znajdujących się przed nimi foteli. Miejsca z przodu pozostały wolne. Van Effen wrzucił luz i z całej siły nadepnął na pedał hamulca, jak gdyby chciał wbić go w podłogę. Fakt, że nieco wcześniej ze złośliwą premedytacją uszkodził tylne światła hamulcowe swego wozu, nie polepszył sytuacji nieszczęsnego kierowcy jadącego za nim samochodu policyjnego. Kolumna posuwała się powoli, jakieś czterdzieści kilometrów na godzinę, a jadący z tyłu wóz policyjny wlókł się w odległości paru metrów za autobusem. Kierowca nie miał powodu podejrzewać, że coś się zdarzy, gdyż w związku z przejazdem prezydenckiej kawalkady most został zamknięty dla wszelkiego innego ruchu. Zupełnie nic nie wskazywało, że cokolwiek zakłóci spokojną i monotonną jazdę. Być może nawet pozwolił sobie rzucić okiem na zachwycający krajobraz. Tak czy inaczej, gdy po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że nie wszystko jest tak, jak być powinno, odległość między jego wozem a autobusem zmniejszyła się o połowę. Chwila niedowierzania kosztowała go kolejny metr, a choć jako policyjny kierowca miał niemałe doświadczenie, nie zareagował szybciej niż inni. Zanim nacisnął nogą hamulec, dystans od stojącego już autobusu wynosił niewiele ponad metr. Efekt zderzenia samochodu z twardym, nieruchomym przedmiotem przy prędkości ponad trzydziestu kilometrów na godzinę nie jest zbyt przyjemny dla jego pasażerów. Dotyczyło to także czterech siedzących w wozie funkcjonariuszy. W momencie zderzenia Branson nacisnął następny guzik na tablicy rozdzielczej. Pierwszy autobus, wytracający prędkość tylko dzięki użyciu ręcznego hamulca, jechał teraz najwyżej piętnaście kilometrów na godzinę, gdy w szafce z alkoholami z tyłu nastąpiła kolejna niewielka eksplozja, a zaraz potem zaczął się rozlegać wyraźny syk, jak gdyby sprężone powietrze uchodziło pod bardzo wysokim ciśnieniem. W ciągu paru sekund całe wnętrze wypełniło się gęstym, szarym i smrodliwym gazem