Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wszystko w nim było przeciętne: wzrost, waga, nawet rozmiar buta. Na co dzień nosił okulary bez oprawek. Od dwóch lat wyznaczali go do składania oświadczeń dla prasy. Na przykład kiedy w którejś z zamorskich ambasad Ameryki podłożono bombę, bądź też gdy zamordowano któregoś z dyplomatów, przed kamerami stawał Longmire. Nie życzył nikomu źle, ale gdyby podobne sytuacje powtarzały się częściej, miałby więcej okazji, by odpowiadać na grad pytań dziennikarzy, a na koniec, patrząc światu prosto w szklaną twarz, oznajmiać: „Na razie nie będzie dalszych komentarzy". Teraz, pochylony, obiema dłońmi naraz rozwiązał sznurówki, potem ściągnął sportowe buty i ustawił je obok krzesła. — Prawdopodobnie dadzą ci pochwałę. Oczywiście tajną. Norman skwitował tę uwagę sardonicznym chrząknięciem i pociągnął łyk szkockiej. — W najgorszym wypadku co najmniej dwa razy w tygodniu powinni cię teraz zapraszać na obiad w Białym Domu — zażartował Longmire. — A tak przy okazji: jak brzmiała diagnoza? — Ostry nieżyt żołądka. — I to znalazło się w karcie? — Tak jest. — A co z innymi kartami, tymi które były prowadzone wcześniej? — Zostały zniszczone. 10 — Kamień 145 — Widziałeś, jak je niszczono? — Przekazałem je McDermottowi, a on obiecał, że to załatwi. — EKG i całą resztę? Tak. — Co do kawałka? — Co do kawałka. — No, a film? — Sądzę, że McDermott... — McDermott jest godny zaufania, ale może powinieneś był podrzeć i spalić wszystko własnoręcznie. — Wówczas kwestionowano by moją wiarygodność — zauważył Norman. — Zależy ci na niej, co? Norman nie odpowiedział. Opróżnił szklankę do dna i nalał po raz drugi. — Reputacja jest jak towar — oznajmił Longmire. — Ale można ją kształtować. Szkocka zaczynała, działać. Norman zjadł dzisiaj tylko gruszkę i parę winogron. Było to około trzeciej nad ranem, gdy żona prezydenta przyniosła tacę z owocami. — Ratujesz życie komuś wybitnemu i nie możesz nawet odebrać za to należnych ci zaszczytów. Musisz się podle czuć. — I owszem, czuję się podle, ale z innych powodów. — Zaszczyty powinny być kierowane pod właściwy adres. — Właśnie — zagadkowo powiedział Norman. Longmire wiedział, że biorąc pod uwagę okoliczności, Norman musi odczuwać rozgoryczenie. Robił co mógł, by go wyciągnąć z dołka, okazać mu więcej szczerego współczucia. Włączył magnetofon, na chybił trafił wybrał kasetę. Rozległy się dźwięki I Koncertu fortepianowego E-dur Liszta. Odpowiedni repertuar. Zwiększył siłę głosu, tak że muzyka głuszyła ich słowa. Może w tych warunkach Norman szybciej przestanie się nad sobą rozczulać. Ten tymczasem po raz kolejny podszedł do barku. — Nie ma whisky — stwierdził obracając pustą butelkę. Z rozmachem wrzucił ją do metalowego kosza na śmieci, po czym otworzył nową. Przez następne pół godziny Longmire starał się poprawić Nor-manowi humor opowiadaniem zabawnych dykteryjek. Ich tematyka była mocno zróżnicowana, od seksualnych zapędów podstarzałego francuskiego dyplomaty, po wspomnienia z poprzedniego lata, kiedy to Longmire'owi i Normanowi udało się złowić wielkiego okonia 146 w prywatnym stawie pewnego bogatego faceta z Karoliny Południowej. Norman niemal nie włączał się do rozmowy. Siedział i wlewał w siebie drinka po drinku. Momentami wyglądał tak, jakby miał za chwilę wybuchnąć i cisnąć szklanką w okno. Kiedy indziej był bliski płaczu. Longmire pomyślał, że tylko mu brakuje użalającego się nad sobą pijaka. Opowiadał właśnie o zamiarze nabycia spokojnego zakątka na wyspie St Barts, kiedy Norman wreszcie pękł. — Co za pieprzona parodia. Longmire westchnął i rzucił niecierpliwie: — Co jest, do diabła! Możesz być pewien, Norman, że za to, co zrobiłeś, każdy wtajemniczony uchyli przed tobą kapelusza. — Czego? — zapytał z pijackim rozgoryczeniem. — Inaczej mówiąc, wszyscy cię podziwiają, choć oficjalnie nikt nic nie wie. — Jakiego jesteś wyznania, Longmire? — Oficjalnie czy prywatnie? Norman wzruszył ramionami. — Kościół episkopalny jak sądzę. — A tak w głębi ducha? — Wyjawię to, gdy będę umierał. Longmire uważał tę myśl za dostatecznie odkrywczą i zabawną, by co pewien czas ją powtórzyć, Norman ściągnął z nóg pantofle, pomagając sobie skrajem krzesła, kopniakami porozrzucał je na boki, tak jakby czuł do nich jakąś urazę. Zacisnął usta, zwiesił ramiona. Longmire uznał, iż nadszedł moment, w którym Norman skłonny-będzie wyjawić przebieg wydarzeń. — Jak myślisz, czy są szansę, żeby prawda przedostała się na zewnątrz? — zapytał badawczo. — Jaka prawda? — wybełkotał Norman. — Nawet jeśli nastąpi przeciek, nie będzie to miało większego znaczenia. Nie teraz. Możemy wszystkiemu zaprzeczyć, prawda? — To śmieszne, ale nie powiem więcej niż ty. — Słusznie. Jesteśmy tutaj jednomyślni. Nie ma powodu, aby wywoływać ekonomiczny wstrząs. Czy zdajesz sobie sprawę, jak załamałby się rynek, gdyby nie twoje działanie? — Gówno mnie to obchodzi. — Kiedy prezydent będzie mógł opuścić Bethesdę? — Za parę dni. — Tak szybko? Chyba chciałeś powiedzieć: „za parę tygodni"? — Pojutrze już go tam nie będzie. Wsiądzie do helikoptera 147 i przewiezie swoją dupę do Białego Domu, gdzie jakby nigdy nic spotka się z szefem Połączonych Sztabów. Pijacka gadka, pomyślał Longmire. Rekonwalescencja w takich przypadkach trwa o wiele dłużej. — Po prostu naszego prezydenta trochę rozbolał brzuszek — zakpił Norman. — Dobrze wiemy, co było. — Ja tam gówno wiem. — Mina Normana odzwierciedlała jego brak szacunku dla własnej osoby. Gwałtownie zwrócił głowę w stronę Longmire'a. — Myślisz, że jestem dobrym lekarzem? — Najlepszym