Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— Co to za odlot? — Ciężki — odparłem i nagle mnie olśniło: to właśnie to. Otwór rozrastał się, a nasza szybkość pozwalała na w miarę bezpieczne lądowanie. Gdybym rzucił zaklęcie, które nazwałem Klapsem Olbrzyma, pewnie stanęlibyśmy w miejscu albo nawet podlecieli kawałek do góry. Lepiej zarobić parę siniaków, niż stać się przeszkodą na drodze. Rzeczywiście, ciężki odlot. Myślałem o słowach Randoma, kiedy pod wariackim kątem wlecieliśmy w otwór, uderzyliśmy i potoczyliśmy się po ziemi. Zatrzymaliśmy się w jaskini, niedaleko wyjścia. W prawo i w lewo wybiegały tunele. Wyjście miałem za plecami. Szybki rzut oka w tamtą stronę ukazał mi zalaną blaskiem, zapewne bujną i bardziej niż trochę zamgloną dolinę. Luke leżał nieruchomo tuż obok. Poderwałem się szybko, chwyciłem go pod pachy i odciągnąłem od ciemnego otworu, z którego przed chwilą wypadliśmy. Odgłosy walki potworów rozlegały się bardzo blisko. Dobrze, że Luke znów stracił przytomność. Jeśli się nie pomyliłem, to był w marnym stanie, nawet jak na Amberytę. Jednak dla kogoś o zdolnościach magicznych stanowiło to bardzo niebezpieczną niewiadomą, z jaką nigdy jeszcze się nie spotkałem. Nie byłem pewien, jak sobie z tym poradzę. Ciągnąłem go do tunelu po prawej, ponieważ był węższy i teoretycznie łatwiejszy do obrony. Ledwie zdążyliśmy się w nim schronić, gdy dwie bestie wpadły do groty, dusząc i szarpiąc się nawzajem. Zaczęły przetaczać się po podłodze, drapały pazurami, syczały i świszczały. Zupełnie chyba o nas zapomniały, więc kontynuowałem odwrót, póki nie znaleźliśmy się głęboko w tunelu. Mogłem tylko uznać, że domysły Randoma są prawdziwe. W końcu był muzykiem i grywał po całym Cieniu. Poza tym żadne lepsze wyjaśnienie nie przychodziło mi do głowy. Przywołałem Znak Logrusu. Kiedy zobaczyłem go wyraźnie i wplotłem w niego ręce, mogłem zadać cios walczącym bestiom. Jednak nie zwracały na mnie uwagi, a ja wolałem o sobie nie przypominać. Nie miałem też pewności, czy odpowiednik uderzenia sztachetą wywrze na nich jakieś wrażenie. Poza tym przygotowałem już zamówienie i najważniejsza teraz była jego realizacja. Sięgnąłem w Cień. Trwało to nieskończenie długo. Musiałem pokonać wyjątkowo rozległy obszar, nim wreszcie trafiłem na to, czego szukałem. A potem musiałem powtórzyć operację. I znowu. Potrzebowałem kilku drobiazgów, a żaden z nich nie znajdował się blisko. Tymczasem walczący nie wykazywali śladów zmęczenia, a ich szpony krzesały iskry ze ścian groty. Zadali sobie nieskończenie wiele ran i teraz pokrywała ich ciemna posoka. Luke przebudził się, uniósł na łokciach i z fascynacją obserwował niezwykłe zmagania. Nie wiedziałem, na jak długo przyciągną jego uwagę. Już za chwilę będzie mi potrzebny przytomny, ale dobrze, że na razie nie myślał jeszcze o innych sprawach. Nawiasem mówiąc, kibicowałem Dżabbersmokowi. Był zwyczajną groźną bestią i wcale nie musiał właśnie mnie atakować, gdy jego uwagę odwróciła ta niesamowita nemezis. Ognisty Anioł rozgrywał tu zupełnie inną partię. Nie było żadnego powodu, by błąkał się tak daleko od Chaosu — chyba że został wysłany. To piekielne stwory: trudno je schwytać, jeszcze trudniej wyszkolić, niebezpiecznie trzymać blisko siebie. Wiążą się z niemałymi wydatkami i ryzykiem. Dlatego mało kto lekkomyślnie inwestuje w Ogniste Anioły. Głównym celem ich życia jest zabijanie, a o ile wiem, nikt spoza Dworców Chaosu nigdy ich nie wykorzystywał. Dysponują szerokim zakresem zmysłów, po części paranormalnych, i można ich używać jako psów gończych w Cieniu. Same przez Cień nie wędrują, a przynajmniej ja nic o tym nie słyszałem. Lecz idącego przez Cienie można śledzić, a Ogniste Anioły potrafią wyczuć nawet wystygły trop, gdy już nauczą się rozpoznawać ofiarę. Przeatutowałem się do tego zwariowanego lokalu. Nie sądziłem, by Ognisty Anioł mógł mnie ścigać drogą przeskoku przez Atut, jednak przyszło mi na myśl kilka innych możliwości… na przykład, że ktoś mnie odszukał, przetransportował stwora gdzieś niedaleko i poszczuł na mnie. Cokolwiek to oznaczało, jedno było pewne: ten zamach nosił znak firmowy Chaosu. Stąd też moje szybkie wstąpienie w szeregi fandomu Dżabbersmoka. — Co się dzieje? — zapytał nagle Luke, a ściany groty przybladły na moment i usłyszałem strzęp muzyki. — Trudno wytłumaczyć — odparłem. — Pora na lekarstwo. Wysypałem garść tabletek B12, które właśnie sprowadziłem, i odkorkowałem także przywołaną butelkę wody. — Jakie lekarstwo? — spytał, gdy wręczyłem mu to wszystko. — Z polecenia lekarza. Szybciej staniesz na nogi. — Dobra. Wrzucił tabletki do ust i popił. — Teraz te. Otworzyłem fiolkę thoraziny. Tabletki były po 200 mg i nie wiedziałem, ile mu podać. Zdecydowałem się na trzy. Dołożyłem też tryptophan i trochę phenylaniny. Patrzył na pigułki. Ściany znowu przybladły, zabrzmiała muzyka