They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Największą przyjemność sprawiało mu, kiedy mógł ich przestraszyć, przeszko- dzić im wołając, że ktoś idzie. — Nic z tego, jakiś gość na was patrzy! Tym razem nie kłamał. Był to Stefan, który zmie- rzał w tę stronę. Dzieci zerwały się i uciekły, a on minął hałdę i poszedł dalej drogą nad kanałem, roz- bawiony, że napędził stracha tym urwisom. Wcze- śnie zaczynali, to prawda, ale cóż? — tyle widzieli naokoło siebie, tyle słyszeli, że trzeba by ich chyba przywiązywać, aby nie robili tego samego. Ogarnął go smutek. Kilkadziesiąt kroków dalej napotkał inne pary. Dochodził do Requillart, gdzie w ruinach starej ko- palni spotykały się ze swymi kochankami dziewczę- ta z Montsou. Zmurszałe ogrodzenie starej kopalni dawało wol- ny wstęp na plac zarzucony gruzem rozwalonych za- budowań, pośród których sterczały jeszcze szkielety belkowania. Leżały tu wozy niezdatne do użytku i stosy przegniłych pali. Bujna roślinność zagarnęła z powrotem ten zakątek, tryskała ku górze gęstym kobiercem traw i kępami młodych drzewek. Każda z dziewcząt czuła się tu jak w domu. Dla nikogo nie brakło ciemnych zakamarków, pary układały się na stosach belek, w wozach, niejednokrotnie tuż obok siebie, ale nikt nie zwracał uwagi na sąsia- dów. Wokół tej wygasłej kopalni i szybów znużo- nych wypluwaniem węgla życie, wolna miłość, roz- pętane instynkty brały swój odwet. A jednak ktoś tu przecież mieszkał: stróż, stary Mouque, któremu Towarzystwo zostawiło dwie izdeb- ki przylegające do zniszczonej wieży wyciągowej, grożącej zawaleniem. Mouque podparł część zary- sowanego sufitu i zamieszkał tu z rodziną. On z sy- nem w jednej izbie, córka w drugiej. Ponieważ okna nie miały ani jednej szyby, pozabijał je deskami. Ciemno było teraz, ale za to ciepło. Zresztą Mouque nie dozorował niczego, doglądał tylko swoich koni w le Voreux, a o ruiny Requillart nie troszczył się wcale. Zachował się tytko szyb, który służył jako otwór wentylacyjny dla sąsiedniej kopalni. I tak to stary Mouque kończył życie pośród par kochanków. Mając zaledwie dziesięć lat Mouquette zaczęła odwiedzać ciemne kąty kopalni, nie jako płochliwe, niedojrzałe jeszcze stworzonko jak Lidka, ale jako rozwinięta już i dorodna dziewczyna, dobra dla dorosłych mężczyzn. Ojciec nie miał tu nic do powiedzenia, zwłaszcza że Mouquette okazywała na- leżny mu szacunek i nie wprowadzała nigdy do domu swych przygodnych kochanków. Zresztą przy- wykł do takiego stanu rzeczy. Ile razy szedł do le Voreux lub wracał stamtąd, ilekroć wychodził ze swojej nory, musiał uważać, by nie nadepnąć na jakaś parę leżącą w trawie. Bywało jeszcze gorzej: kiedy szedł po drzewo lub po trawę dla królików na drugi koniec placu, jedna po drugiej podnosiły się głowy dziewcząt z Montsou, a on musiał uwa- żać, żeby nie potknąć się o czyjeś nogi leżące w po- przek ścieżki. Z czasem obie strony nawykły do tych spotkań. Poczciwy staruszek uważał tylko, żeby nie upaść, i oddalał się dyskretnie, a dziewczęta nie krępowały się jego osobą. Z czasem poznał je wszyst- kie, tak jak się zna sroki siadające na gałęziach grusz w naszym ogrodzie. Ach, ci młodzi, jacyż oni byli żarłoczni, jacy nienasyceni! Czasem kiwał gło- wą z milczącym żalem i odwracał się, gdy któraś z dziewcząt zbyt głośno dyszała w ciemnościach. Jedno go tylko gniewało: jakaś para obrała sobie miejsce tuż pod murem jego domu. Nie mąciło mu to co prawda snu, ale narażało na szwank i tak słabą ścianę. Co wieczór przychodził w odwiedziny do Mouque'a jego przyjaciel, dziadek Bonnemort, który w tym czasie odbywał swoją codzienną przechadzkę przed kolacją. Starcy mówili niewiele, przez pół godziny potrafili zamienić ze sobą zaledwie parę słów, ale sprawiało im przyjemność, że mogą posiedzieć razem i podumać wspólnie o minionych dziejach. Siadali jeden obok drugiego na belce, od czasu do czasu rzucali jakieś słowo, a później popadali w zamyśle- nie. Wracali ku własnej młodości. Wokół nich sły- chać było odgłosy pocałunków i zduszone śmie- chy, a świeża woń traw mieszała się z ciepłym za- pachem ciał dziewczęcych. Przed czterdziestoma trzema laty tu właśnie, za kopalnią, ojciec Bonne- mort po raz pierwszy posiadł swoją żonę, dziew- czynę tak drobną, że kiedy chciał ją wycałować, podsadzał ją na wóz. Ach, piękne to były czasy! Kiwając głowami starcy rozstawali się wreszcie, często nawet bez pożegnania. Tego wieczoru jednak, w chwili gdy zjawił się Stefan, ojciec Bonnemort wstając z belki powiedział do swego przyjaciela: — Dobranoc, stary!... Słuchaj no, a znałeś Ru- daskę? Mouque milczał przez chwilę, potem wzruszył ramionami i zawracając w stronę domu mruknął: — Dobranoc, dobranoc. Teraz Stefan usiadł na belce. Posmutniał jeszcze bardziej, sam nie wiedząc dlaczego. Postać odda- lającego się starca przypominała mu dzisiejszy ra- nek i potok słów, który wyrwał się temu milczącemu zazwyczaj człowiekowi. Ileż nędzy! I wszystkie te dziewczęta, upadające przez cały dzień pod ciężarem nadmiernego wysiłku, są jeszcze na tyle głupie, że wieczorem płodzą dzieci, żer dla cierpienia i pracy' Czy nie powinny raczej zaciskać nóg, aby nie dopuś- cić do narodzin nowych głodomorów? Może dlatego przeżuwał teraz te ponure myśli, że był sam, gdy inni spędzali ten wieczór we dwoje i samotność ciążyła mu. Było ciepło, rzadkie krople deszczu chło- dziły jego płonące dłonie. „Tak, to jest silniejsze niż rozsądek — myślał — i żadna z nich nie potrafi się temu oprzeć." Kiedy tak siedział w mroku, bez ruchu, jakaś para nadeszła od strony Montsou, minęła go nie zauważywszy i zapuściła się w głąb terenu Requillart. Dziewczyna, zapewne jeszcze niewinna, wyrywała się, stawiała opór, szepcząc coś błagalnie, gdy tym- czasem mężczyzna popychał ją w milczeniu w stronę szopy, pod którą leżał stos zbutwiałych lin. Byli to Katarzyna i Chaval