Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Tak, miała pani szczęście. Dużo szczęścia. Mąż oczekiwał pani tak niecierpliwie! Mam nadzieję, że teraz wreszcie się uspokoi. — Dziękuję panu. — Hilary usiadła na krześle, które jej podsunął. — Ma pani jakieś pytania? — Wychylił się ku niej, gotów ich wysłuchać. Hilary roześmiała się lekko. — Trudno mi na to odpowiedzieć — rzekła. — Prawdziwa odpowiedź jest oczywiście taka, że mam zbyt wiele pytań i nie wiem, od czego zacząć. — Rozumiem, rozumiem. Mogę pani doradzić — ale to tylko rada, nic więcej — żeby nie pytać o nic. Po prostu przyzwyczajać się i patrzyć, co się będzie działo. To najlepszy sposób, naprawdę! — Czuję, że tak niewiele wiem — odparła Hilary. — I wszystko jest takie… takie nieoczekiwane. — Tak. Większość ludzi tak myśli. Chyba każdy sądzi, że zmierza do Moskwy. — Roześmiał się kordialnie. — Nasza pustynna siedziba jest dla większości niespodzianką. — I dla mnie też. — Cóż, wcześniej o niczym nie informujemy. Ludzie są czasem niedyskretni, a dyskrecja jest w tym przypadku niezwykle ważna. Ale przekona się pani, jak wygodnie się tu żyje. Jeżeli coś się pani nie spodoba albo jeżeli będzie pani miała jakieś szczególne życzenie… proszę przedstawić nam swoją prośbę i zobaczymy, co się da zrobić! Może coś z dziedziny sztuki? Malarstwo, rzeźba, muzyka? Mamy specjalny dział, który się tym zajmuje. — Obawiam się, że nie mam żadnych talentów. — Jest też mnóstwo okazji towarzyskich. Różne sporty, tenis, squash i inne. Po tygodniu, najwyżej dwóch, każdy czuje się jak u siebie, zwłaszcza żony. Mężowie mają swoją pracę i są bardzo zajęci, więc żony siłą rzeczy są skazane na siebie. Zaprzyjaźniają się i potem już jakoś leci. — Ale czy trzeba… cały czas tu być? — Jak to cały czas? Chyba niezupełnie panią rozumiem? — Chodzi mi o to, czy można stąd gdzieś pojechać? Doktor Nielson odpowiedział wymijająco: — Ach, to zależy od pani męża. Tak, tak, przede wszystkim od niego. Są pewne możliwości. Różnego rodzaju. Ale lepiej się w to teraz nie zagłębiać. Proponuję, żebyśmy się spotkali znów za jakieś… powiedzmy, trzy tygodnie. Opowie mi pani, jak jej się tu żyje i w ogóle. — Czy wcale nie można stąd wychodzić? — Wychodzić? — No za mury. Za bramę. — Bardzo naturalne pytanie — pochwalił ją doktor Nielson, nagle znów pełen dobrej woli. — Tak, bardzo naturalne. Większość przybywających tu osób je zadaje. Ale przyjęliśmy zasadę, że nasz ośrodek to świat sam w sobie. Można powiedzieć, że właściwie nie ma po co wychodzić. Na zewnątrz jest tylko pustynia. Nie, nie, nie powiedziała pani nic złego. Większość ludzi czuje się tak zaraz po przybyciu. Lekka klaustrofobia, jak mówi doktor Rubec. Ale zapewniam panią, że mija. To kac, jeżeli mogę to tak ująć, po świecie, który się opuściło. Czy przyglądała się pani kiedyś mrowisku? Interesujący widok. Bardzo interesujący i bardzo pouczający. Setki małych czarnych mrówek biegających tam i z powrotem, tak gorliwie, z takim entuzjazmem, tak celowo. A jednak całość sprawia wrażenie chaosu. Taki właśnie jest ten zły stary świat, który pani opuściła. Tutaj nie ma pośpiechu, jest za to nieskończenie wiele czasu na dążenie do celu. Zapewniam panią — uśmiechnął się — że to raj na ziemi. ROZDZIAŁ XIII — Jak w szkole — powiedziała Hilary. Wróciła właśnie do swojego apartamentu. Ubrania i inne rzeczy, które wybrała, czekały już na nią w sypialni. Poukładała je w szafie po swojemu. — Wiem — powiedział Betterton. — Też na początku miałem takie uczucie. Nadal rozmawiali ostrożnie i nienaturalnie. Pamiętali o mikrofonie. — Słuchaj, myślę, że wszystko jest w porządku. Myślę, że może wyobrażam sobie różne rzeczy. Ale mimo to… Urwał na tym, ale Hilary zrozumiała nie dopowiedzianą część zdania: „ale mimo to lepiej zachować ostrożność”. „Ta cała sytuacja — myślała — jest jak ze złego snu”. Oto dzieli sypialnię z zupełnie obcym człowiekiem, ale tak mocno odczuwa niepewność jutra i strach, że ta intymność nie wydaje się wcale krępująca, ani dla niego, ani dla niej. Przypomina to wspinaczkę górską, w czasie której śpi się w jednym szałasie z przewodnikami i innymi członkami ekspedycji. Betterton chwilę milczał, po czym rzekł: — Po pewnym czasie można do tego przywyknąć. Po prostu zachowujmy się naturalnie. Zupełnie zwyczajnie. Mniej więcej tak jak w domu. Dostrzegła mądrość tej uwagi. Uczucie nierealności trwało i potrwa jeszcze jakiś czas. Na razie nie mogła poruszać sprawy powodów opuszczenia Anglii przez Bettertona, jego nadziei i rozczarowania. Byli dwojgiem ludzi odgrywających swe role w świadomości ustawicznego, nie dającego się określić zagrożenia. — Przeszłam przez cały szereg formalności — powiedziała Hilary. — Badania medyczne, psychologiczne i tak dalej. — Jasne. Zawsze tak robią. Przypuszczam, że to naturalne. — Czy spotkało cię to samo? — Mniej więcej. — Potem widziałam się z… wicedyrektorem, tak go nazywają, prawda? — Tak. Kieruje tą placówką. Jest bardzo sprawnym administratorem. — Ale nie jest szefem całości? — Och, nie. Jest jeszcze dyrektor. — Czy można… czy ja… się z nim spotkam? — Prędzej czy później. Ale nie pojawia się tu często. Od czasu do czasu wygłasza przemówienia. Lubi pobudzać do działania. Dostrzegła lekkie zmarszczenie brwi Bettertona i uznała, że lepiej zostawić ten temat. Mężczyzna spojrzał na zegarek. — Obiad jest o ósmej. Dokładnie od ósmej do ósmej trzydzieści. Lepiej chodźmy na dół. Jesteś gotowa? Zupełnie, jakby byli w hotelu. Hilary przebrała się w nową suknię