They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

- Lotnisko - powiedział Brennan. - Sim, aeroporto. Facet pokiwał głową i wziął od Brennana jego torbę. - Americano! - zawołał ktoś. W ich stronę biegł inny mężczyzna, szczerząc żółtawe zęby w powitalnym uśmiechu. To był kierowca, który przywiózł go tutaj przed czterema dniami. Doszło do gwałtownej sprzeczki, w wyniku której mówiący po angielsku szofer odebrał w końcu torbę Brennana swemu koledze. Pierwszy szofer popatrzył wilkiem na Brennana i wrócił do swojego samochodu. - Powiedzieć mu, że on nie być dla ciebie dobry - oznajmił drugi kierowca. - Nie mówić po angielsku. Dokąd chcieć jechać, Americano?. - Na lotnisko - poinformował Brennan, ruszając w ślad za kierowcą w stronę taksówki. Facet włożył jego torbę do bagażnika. - Wracać teraz do domu? - zapytał. - Tak - odparł Brennan, zająwszy tylne siedzenie. - Amazonas podobać się? - pytał dalej kierowca. - Podobać się - stwierdził Brennan, uśmiechając się do swoich myśli. A potem zdjął ciemne okulary, oparł głowę o siedzenie i zamknął oczy. - Płacę dziesięć dolarów ekstra, jeśli nie odezwiesz się ani słowem przez całą drogę na lotnisko - oznajmił. Żadnej odpowiedzi. Brennan otworzył jedno oko, nie będąc pewien, czy facet go zrozumiał. W tylnym lusterku zobaczył uśmiechniętą od ucha do ucha twarz. Taksówkarz zapalił silnik i ruszył z miejsca. Kelly spędziła całe przedpołudnie w Boa Vista, spłacając swoje najpilniejsze długi pieniędzmi, które dostała od Brennana, i negocjując kolejne pożyczki z bezwzględnymi lichwiarzami, urzędującymi w bocznych uliczkach. Nikt nie chciał jej sprzedawać na kredyt. Ostatecznie jednak udało jej się coś niecoś załatwić. I zapomnieć na jakiś czas o Rayu Brennanie. Kiedy wróciła na „Koniczynkę”, żeby odebrać świeże dostawy, dwaj Indianie czekali na nią na nabrzeżu. Ich oczy powędrowały ku torbie, którą trzymała w ręku. - Dlaczego sądzicie, że wam coś przyniosłam? - zapytała z niewinną miną. - I dlaczego sądzicie, że w ogóle zasłużyliście na jakieś prezenty? - Jesteśmy twoimi przyjaciółmi - odparł jeden z nich. - Przyjaciele zawsze dają sobie wzajemnie prezenty. - Jaki prezent dostanę od was? - Nie mamy pieniędzy, Rasha. - Znakomity wybieg - powiedziała po angielsku. - Musiałam spłacić moje długi - dodała w języku Yanomamo. - Wydałam wszystkie pieniądze, które dostałam od naba. - Więc Rasha nic nam nie kupiła? - zapytał ze zbolałym wyrazem twarzy drugi Indianin. - Jesteście żałośni - oznajmiła wesołym tonem, po czym poszperała w torbie i wyjęła z niej dwie butelki cachaca. - Bimber! - zakrzyknęli zgodnym chórem. Było to jedno z nielicznych angielskich słów, których się od niej nauczyli. Obaj wyciągnęli ręce po butelki, ale Kelly schowała je z powrotem. - Dostaniecie wieczorem, kiedy skończymy załadunek. - Zobacz, Rasha! - zawołał jeden z nich, pokazując coś za jej plecami. Drugi, nie czekając, ruszył biegiem w tamtą stronę. Kelly obejrzała się i zobaczyła słaniającą się na nogach dziewczynę, która zmierzała ku niej niepewnym krokiem. To była żona Donalda Louise Carneiro. Miała podarte ubranie, a twarz i ręce pokrywały liczne skaleczenia i sińce. Indianin podtrzymał ją, bo chwiała się na nogach. Kelly podbiegła do niej. - Co się stało, Louise? - zapytała przerażona. - To nie ma... - znaczenia wyszeptała Louise. Wyjęła z tylnej kieszeni porozdzieranych dżinsów zniszczony notes i wcisnęła go w ręce Kelly. - Musisz to przekazać... amerykańskiemu ambasadorowi w Rio. - Zabierzcie ją na pokład! - rozkazała Kelly. - Nie, zostawcie mnie! - zaprotestowała Louise. - Ze mną grozi wam niebezpieczeństwo. - Ale... musiałam oddać ci ten zeszyt. Teraz pozwól mi odejść. - Nigdzie nie pójdziesz - oznajmiła Kelly. - Spójrz tylko na siebie. Ledwie się trzymasz na nogach. Musisz iść do szpitala. - Nie - odparła ostro Louise. - Jeśli mnie z tobą zobaczą, zabiją i ciebie. - Rasha! - zawołał ponownie Indianin, wskazując samochód, który przejechał przez drewnianą bramę i pędził w ich stronę. Dwaj Yanomamo chwycili Louise i mimo jej głośnych protestów wciągnęli na pokład. Kelly uruchomiła silnik, a jeden z członków załogi zbiegł na brzeg, żeby odcumować statek. Samochód zatrzymał się z piskiem opon przy nabrzeżu i wyskoczyło z niego dwóch niechlujnie ubranych pistoleiros. Jeden z nich był uzbrojony. - Uważaj! - krzyknęła Kelly do Kanibawy, kiedy bandzior wycelował do niego z rewolweru. Pocisk trafił w kadłub, mijając o kilka cali Indianina, który skoczył z powrotem na statek. „Koniczynka” zaczęła wolno odpływać od brzegu. Zbyt wolno. Kelly wiedziała, że pistoleiros dostaną się na pokład, nim statek nabierze odpowiedniej prędkości. Jej obawy niestety spełniły się. Pierwszy z bandytów skoczył z głośnym hukiem na deski pokładu. W ślad za nim ruszył drugi i Kelly spostrzegła z przerażeniem, że ten także ma rewolwer i grozi nim dwóm Indianom, którzy próbowali nie dopuścić go do Louise. Wetknęła notes za pasek dżinsów, a potem zdjęła ze ściany dubeltówkę i przycisnęła ją do brzucha. Drugi pistoleiro zbliżył się do sterówki. Śledząc uważnie jego ruchy w odbiciu szyby, wiedziała, że nie może się pomylić. Miała tylko jedną szansę na zadanie celnego uderzenia. Mu siała ją wykorzystać. - Wyłącz silnik! - rozkazał pistoleiro. Wciąż znajdował się poza jej zasięgiem. Musiała go zwabić bliżej. - Powiedziałem, żebyś wyłączyła silnik! Zacisnęła palce na lufie, a potem zdjęła lewą rękę ze steru i kiedy facet wszedł do środka, chwyciła nią za zamek dubeltówki i trzasnęła go kolbą w splot słoneczny. Gdy zgiął się wpół, wzięła powtórny zamach i rąbnęła go w głowę. Stracił przytomność, jeszcze nim runął na deski pokładu. Kelly rozejrzała się za drugim bandziorem i spostrzegła, że Indianie zdążyli go już rozbroić. Jeden z nich stanął za sterem, a ona podeszła do drugiego, który trzymał na muszce najwyraźniej przestraszonego pistoleiro. Odebrała Kanibawie rewolwer żaden z Indian nie wiedział, jak posługiwać się bronią palną i dała w zamian zepsutą dubeltówkę. - Czy przysłano was po to? - zapytała, pokazując napastnikowi notes. Żadnej odpowiedzi. - Dla kogo pracujecie? - Znowu milczenie. - Dla Toma Caldwella? W oczach mężczyzny na krótką chwilę pojawił się błysk zdumienia i to jej wystarczyło. Znała odpowiedź na swoje pytanie i wiedziała, że nie wyciągnie z niego nic więcej. Byli tylko wynajętymi zbirami wysłanymi po notes. - Co mamy z nim zrobić, Rasha? - niepokoił się Kanibawa, szturchając lufą dubeltówki faceta, który cofnął się ze strachu aż do relingu. - Zobaczymy, czy potrafi pływać - odparła