Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ale taki na przykład orzech kokosowy! Jeśli zrobimy w nim dziurkę i wylejemy płynną zawartość, to co zostanie? Powiecie: skorupa! Racja. Ale jeszcze coś zostanie. Nie wiecie co? No, przecież dziura zostanie! W tym miejscu mojego rozumowania przypomniały mi się dwie doniosłe prawdy naukowe: że ukośne przecięcie stożka (a nie tylko walca!) daje elipsę i że dysze turbin odrzutowych mają kształt zbliżony do stożka! Teraz już wiecie zapewne, jak to było? Powiedzmy, że wnętrze planety było kotłem, w którym wrzały jakieś bliżej nam nie znane procesy energetyczne, zamieniające stałą substancję planety w silnie sprężony, gorący i zjonizowany gaz. Po wywierceniu ukośnych kanałów–dysz uwolniony gaz wytrysnął z ogromną prędkością, nadając planecie bardzo szybki ruch wirowy, na zasadzie turbiny… Rozmyślne, geometrycznie zaprojektowane wiercenie kanałów nasuwa myśl o działalności istot rozumnych. Musiały one zdawać sobie sprawę, iż pod ich stopami (o ile, oczywiście, miały one stopy!) z każdą chwilą cienieje skorupa twardego lądu. Z chwilą gdy ciśnienie wzrosłoby w dostatecznym stopniu, a skorupa owa stała się dostatecznie cienka, planecie groziłoby nieuchronne rozdarcie na strzępy… Proces pożerania planety od wewnątrz musiał przebiegać, oczywiście, w tempie geologicznym, a więc dość wolno. W czasie jego trwania na planecie zdążyła ukształtować się i dojrzeć cywilizacja rozumnych istot. Stwierdziwszy, że żyją na powierzchni „zegarowej bomby”, istoty te, zamiast wszechstronnie rozwijać skazaną i tak na zagładę cywilizację, ukierunkowały swe wysiłki ku uratowaniu planety. Wygląda mi na to, że ich wysiłki uwieńczone zostały pełnym sukcesem…. — Jak to!? Więc gdzie są… oni? Przecież nie mogą żyć na tej planecie! Czyżby nie przewidzieli, że osiągnie ona taką prędkość obrotu? — dopytywał się Gern. — Skądże znowu! Wszystko przewidzieli nader genialnie. Jeśli planeta ma taką, a nie inną prędkość, najwidoczniej było im to do czegoś potrzebne! Po wypuszczeniu z planety większej części jej masy, grawitacja na jej powierzchni musiała się znacznie zmniejszyć. Trudno jest żyć w polu zmniejszonego ciążenia, o tym my także coś wiemy… Mieszkańcy planety przeczekali okres napędzania w pobliżu jej biegunów. Reszta jej po wierzchni została dokładnie zniwelowana, po prostu „wymieciona” przez siłę bezwładności. Dlatego jest teraz tak jednostajna i gładka… — Ale oni? Gdzie są według ciebie? — niecierpliwili się słuchacze, porwani sugestywną, choć na pozór fantastyczną opowieścią Wila. — Czy pamiętacie — odpowiedział powoli, napawając się ich ciekawością — starą opowieść biblijną o proroku Jonaszu? Zabawne skojarzenie: gwiazda, w której układzie przebywamy, zwie się Tau Wieloryba! Ów Jonasz biblijny przez pewien czas przebywał w… brzuchu wieloryba! Pomyślało mi się tak jakoś o tym Jonaszu, wielorybie i… stąd cała historyjka… Oni znajdują się… „w brzuchu wieloryba” albo, jeśli wolicie, wewnątrz „skorupy kokosowego orzecha”. Bardzo trafnie, choć bezwiednie ujął to ktoś na początku naszej dyskusji, mówiąc o „twardym orzechu do zgryzienia”. Wypowiedź Wila przyjęto z pełną aprobatą. — Bardzo mi się to podoba — powiedział Małow. — Dla lepszego jednak uzasadnienia hipotezy należy przynajmniej wyobrazić sobie choć kilka szczegółów takiego „zamkniętego świata”. Najistotniejszy dla organizmów żywych problem — to uzyskiwanie energii. Skąd czerpią ją mieszkańcy planety? Poza tym — warunki wewnątrz skorupy: temperatura, ciśnienie, skład… atmosfery, jeśli tak się można wyrazić o gazie zawartym we wnętrzu… Bo dotąd atmosferą zwykliśmy nazywać to, co otacza planetę… — Pozwólcie, że dopowiem do końca, co wymyśliłem na ten temat, a nad resztą pozastanawiamy się wspólnie — powiedział Wil. — Moim zdaniem było tak: Jak już mówiłem, oni przeczekali okres „rozruchu” na biegunie planety. To było jedyne miejsce, gdzie siła odśrodkowa nie istniała. Jak długo trwał okres przygotowawczy — trudno dociec. Zamknięci pod jakimś „kloszem” — czekali. Co do możliwości takiego rozwiązania nie macie chyba wątpliwości — wszak na Antarktydzie mamy już od dawna takie klosze z własnym klimatem. Wygodne to nie było, ale było konieczne. Obłok gazów i pyłów, tryskający z dysz, oddalił się stopniowo i rozproszył, coraz słabiej przyciągany przez lżejszą z każdą chwilą planetę. Uciekła oczywiście i pierwotna atmosfera. Próżnia wtargnęła do „wydrążonego wnętrza planety, które wskutek tego szybko ostygło. Procesy przemian dotąd trawiących planetę ustały z chwilą obniżenia temperatury i ciśnienia we wnętrzu. Wówczas to wywiercono na biegunie dodatkowy szyb, którym zespoły maszyn i automatów dotarły do wnętrza, by przygotować je na przyjęcie lokatorów. Przede wszystkim zamknięto szczelnie wewnętrzne wyloty kanałów–dysz, potem napełniono wnętrze gazem o odpowiednim składzie chemicznym, który otrzymano prawdopodobnie z rozkładu nagromadzonych uprzednio surowców lub też z postaci ciekłej czy zestalonej. Teraz już mogli zamieszkać w planecie dawni mieszkańcy jej powierzchni! — Powiedziałeś, że zatkano wyloty dysz… — zauważyła Viga, obracając w dłoniach fotogram planety. — Ja natomiast odnoszę wrażenie, że otwory sięgają do wnętrza; są wyraźnie czarne, nie widać tu żadnego odbicia światła… — Tak, ja również to zauważyłem — przytaknął Yon