They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Brose myślał i kalkulował. - Jeśli znam Chińczyków i Szanghaj, wypłynęli w morze drugiego wczesnym rankiem. - Sięgnął po słuchawkę telefonu i zerknął na prezydenta.-Mogę? Samuel Castilla skinął głową i admirał wybrał numer. - Wcześnie czy późno, nic mnie to nie obchodzi, kapitanie. Proszę to sprawdzić. - Czekał, przeczesując ręką włosy. - Tak, zarejestrowany w Hongkongu. Masowiec. Piętnaście węzłów. Na pewno? Dobrze. - Odłożył słuchawkę. - Przy prędkości piętnastu węzłów podróż do Basry z postojem w Singapurze, zwykle płynąprzez Singapur, zajmie im mniej więcej osiemnaście dni. Jeżeli wypłynęli pierwszego o północy, dziewiętnastego rano czasu chińskiego, czyli trzy godziny wcześniej według czasu obowiązującego w Zatoce Perskiej, i osiemnastego wieczorem według czasu wschodnioamerykańskiego powinni być w cieśninie Ormuz. Dzisiaj mamy trzynastego, więc dotrą tam za pięć dni. Cieśnina to ostatnie miejsce, gdzie możemy legalnie wejść na pokład. - Mocno zatroskany admirał podniósł głos. - To tylko pięć dni, panie prezydencie. Tyle mamy, żeby to wszystko rozwikłać. - Dziękuję, Stevens. Przekażę to dalej. Brose wstał. - Najlepiej nada się do tego jedna z naszych fregat. Ma niezłe uzbrojenie, takie w sam raz. I jest mała, więc są szanse, że jeśli ich radarowiec jest leniem albo śpiochem, przez jakiś czas jej nie zauważy. - Kiedy może tam być? Brose ponownie podniósł słuchawkę telefonu. Ta rozmowa była jeszcze krótsza niż poprzednia. - Za dziesięć godzin, panie prezydencie. - Dobrze. Niech płynie. Wyspa Liuchiu, Tajwan Z wojskowego zegarka biła zielonkawa poświata. Trzy minuty po dziesiątej. Mondragon się spóźniał. Jon Smith cicho zaklął. Przycupnął naprzeciwko zwartego rzędu ostrych jak brzytwa koralowców kilkadziesiąt metrów od brzegu samotnej zatoczki. Wytężył słuch, lecz słyszał jedynie łagodny szum fal Morza Południowochińskiego, które zalewały czarny piasek i cofały się z głośnym sykiem. Cichutko szeptał wiatr. Pachniało morską wodą i rybami. Nieruchome statki i łodzie w odległym porcie księżyc zalewał srebrzystym blaskiem. Ostatni turyści odpłynęli na brzeg promem z Penfu. Smith jeszcze raz spojrzał na zegarek. Sześć po. Gdzie ten Mondragon? Przed dwiema godzinami rybacka łódź z Linyuan wysadziła go w Penfu, gdzie wynajął motocykl. Zjechał z głównej drogi i znalazłszy punkt orientacyjny, który opisano mu w rozkazie, ukrył maszynę w krzakach i dotarł na miejsce piechotą. A teraz było już dziesięć minut po dziesiątej i zaczynał się trochę denerwować. Coś poszło nie tak. Już miał wyjść z kryjówki i ostrożnie się rozejrzeć, gdy poczuł, że tuż za nim poruszył się ostry piach. Zacisnął palce na rękojeści beretty, napiął mięśnie, żeby rzucić się na ziemię i przetoczyć między skały, gdy wtem jego ucho owiał czyjś gorący oddech. - Nie ruszaj się! Smith zamarł. - Niech ci nawet palec nie drgnie. - Cichutki głos, tuż przy uchu. -Orchidea. - Mondragon? - A co? Myślałeś, że duch przewodniczącego Mao? Ale kto wie, może gdzieś tu krąży. - Ktoś cię śledził? - Chyba tak. Nie jestem pewien. Ale nawet jeśli, to ich zgubiłem. Piasek poruszył się znowu i tuż obok Jona zmaterializował się przykucnięty mężczyzna. Ciemnowłosy, niski i szczupły niczym przerośnięty dżokej, miał hardą twarz i drapieżne oczy. Nieustannie omiatał spojrzeniem okolicę, cienisty brzeg zatoki, fosforyzujące fale na plaży i koralowce sterczące z czarnej wody niczym dziwaczne posągi. - Dobra, załatwmy to - rzucił. - Jeśli nie będę w Penfu o wpół do dwunastej, na ląd dotrę dopiero rano, a wtedy moją przykrywkę szlag trafi. - Popatrzył na Jona. - A więc ten pułkownik to ty? Podobno jesteś niezły. Słyszałem plotki. Mam nadzieję, że są chociaż w połowie prawdziwe, bo mam tu coś tak radioaktywnego, że może cię zabić. Pokazał mu zwykłą białą kopertę. - To? - spytał Smith. Mondragon kiwnął głową i schował kopertę do kieszeni. - Musisz przekazać coś Kleinowi. - Mów. - W kopercie jest spis tego, co ten statek tak naprawdę przewozi. Manifest okrętowy, ten, który wysłali do izby handlowej, to zmyłka. - Skąd wiesz? - Bo mam tu fakturę ostemplowaną oficjalną pieczęcią prezesa zarządu, oficjalną pieczęcią spółki i wystawioną na firmę w Bagdadzie. Manifest sporządzili w trzech egzemplarzach, tak tu piszą. Drugi egzemplarz jest na pewno w Bagdadzie albo w Basrze, bo na jego podstawie Irakijczycy muszą wypłacić pieniądze. Nie wiem, gdzie jest trzeci. - Skąd wiesz, że nie ma go w izbie handlowej? - Bo ten z izby widziałem na własne oczy. To fałszywka. Nie ma na nim pieczęci prezesa zarządu. Smith zmarszczył czoło. - Nie ma też gwarancji, że ten twój jest prawdziwy. - Gwarancji nie ma nigdy, żadnej. Wszystko można sfałszować i podrobić, choćby pieczęć. A ta bagdadzka firma może być lipna. Ale to, co jest w tej kopercie, ma wszystkie znamiona dokumentu wewnątrz i międzyfirmowego, wszystkie cechy autentycznej faktury i rachunku. To wystarczy, żeby prezydent miał powód wydać rozkaz zatrzymania statku na pełnym morzu i żeby nasi chłopcy dokładnie go przeszukali. Mamy tu do czynienia z „prawdopodobną przyczyną", a to coś więcej niż zwykłe pogłoski, choćby takie, jakie krążyły, kiedy Clinton kazał zatrzymać „Yinhe". Zresztą nawet jeśli manifest jest sfałszowany, będzie to dowód, że ktoś w Chinach chce kłopotów, że coś knuje