Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Dziewczyna uderzała oburącz, więc wszystko w co trafiała, pękało z trzaskiem. Ingrge, z daleka widoczny w zielonym kaftanie ciął z nieludzką szybkością w samym środku największej kotłowaniny. Najpierw chciał użyć łuku, ale żadna strzała, nawet nasączona błyskawiczną trucizną z Zachodnich Rubieży nie mogła zabić Nieumarłego. Nie marnował ich więc, lecz dołączył z mieczem do walczących na pokładzie towarzyszy. Berserker nawet gdy znikał z oczu, dawał znać o sobie; ryk rozjuszonego odyńca odbijał się co chwila echem od wydm, gdy rwał na strzępy albo tratował kolejnego przeciwnika. Z pyska ciekła mu gęsta, brunatna posoka, a łeb powalany miał szczątkami kolczug, skóry i kości pokonanych. Coś złapało Milo za obcas - czaszka okryta poszarpaną skórą szczerzyła zęby, gotowa ukąsić. Kopnął ją za burtę i uniósł tarczę, osłaniając się przed atakiem pary przeciwników. Ci zdołali wygramolić się z ładowni i ujść odyńcowi zajętemu daremnymi próbami pozbycia się innej czaszki. Wczepiła mu się w tylną nogę i zaciekle próbowała się przegryźć przez twardą skórę. Naile wierzgał jak oszalały i na próżno próbował dosięgnąć jej łbem. Przystanął na moment i czaszka rozprysnęła się pod kościanym mieczem Gultha. Milo wyrzucił za burtę ostatniego poćwiartowanego przeciwnika i rozejrzał się po pokładzie. Zaścielały go rwące się jeszcze do walki szczątki, ale nie było już ani jednego całego przeciwnika. Wymarc stał oparty o burtę, a z bezwładnie zwisającej ręki kapała krew. Kolczugę na ramieniu miał rozdartą i zakrwawioną. Ingrge klęczał i ostrzem miecza rozwierał zaciśnięte na kostce zęby czaszki, zręczniejszej od tej, która usiłowała dopaść berserkera. Gulth spuścił łeb, a stał tylko dlatego, że opierał się z jednej strony o maszt, z drugiej o wbity w pokład miecz. Naile przestał być dzikiem, choć jeszcze ciężko dyszał i w oczach tlił mu się czerwony błysk szaleństwa. Krwawił z rany na boku, ale poruszał się o własnych siłach, nie było więc z nim tak źle. - Nie ma straży bez skarbu - Wymarc przerwał milczenie. - Ciekawe, czego pilnowali ci tutaj? Yevele skończyła wycierać ostrze o połę płaszcza, odcięła ją i rzuciła na drgający zwał pociętych przeciwników. Rozejrzała się uważnie i stwierdziła: - Wiążący ich czar prawie wygasł, inaczej nie poradzilibyśmy sobie tak łatwo. - Albo nauczyliśmy się wykorzystywać szanse, o których mówił Hystaspes - wtrącił Milo. - Bo trudno zawsze mieć szczęście, prawda? Przyświadczyli hałaśliwym pomrukiem. Z otwartego luku wyleciała Afreeta i z piskiem okrążyła nogę berserkera, z której ciekła strużka krwi. Naile chrząknął i powiedział nadzwyczaj pogodnie: - Spokojnie, to tylko zadrapanie. No i mamy przecież biegłego w leczeniu ran, nie? - Wskazał na nadburcie, przy którym stał Deav Dyne, jak zwykle pogrążony w modlitwie. - Chodźmy sprawdzić, cośmy znaleźli prócz czaru jakiegoś dawno umarłego maga. Kuśtykając, podszedł do luku, a Milo badawczo spojrzał na kapłana. Deav był najlepiej przygotowany do wykrywania wpływów Chaosu i wszelkiego zła starszego, niż można się było domyślić. Dyne jednak z zamkniętymi oczami skupił się na modlitwie albo tym, co chciał przez nią osiągnąć. Milo poprawił więc pas z mieczem i ruszył za berserkerem. Nieznacznie wahając się, ruszyła w jego ślady Yevele, a za nią pozostali. Do ładowni zeskoczył sam Milo, żeby niepotrzebnie nie ryzykować. Woń rozkładu była tu silniejsza. Ingrge zapalił pochodnię ze szmaty i strzały i wbił ją w jedną ze skrzyń, która stała na tyle wysoko, że światło rozjaśniało cały luk. Wzdłuż burt stały starannie umocowane potężne, dorównujące wysokością dorosłemu mężczyźnie dzbany o solidnych i nienaruszonych zamknięciach. W jednym kącie piętrzyła się sterta skrzyń, a środkiem prowadziło wąskie przejście. Afreeta przysiadła na pieczęci zamykającej jeden z dzbanów i zasyczała z przejęcia. - Znalazła, o co prosiliśmy - roześmiał się Naile. - Tu z pewnością jest coś do picia. Milo mocno w to wątpił - po niezliczonych wiekach, które minęły od zatonięcia statku, woda musiała wyparować. Zszedł ostrożnie i zbliżył się do dzbana, na którym siedziała Afreeta, gotów do walki na najlżejszy dźwięk z mroków spod ścian. Mimo czaru obronnego część obrońców mogła pozostać w zasadzce pod pokładem. Ponieważ nie było słychać nic podejrzanego, schował do pochwy miecz i wyjął sztylet. Dzban zapieczętowany był czymś czarnym i twardym jak skała, więc otwarcie nie było proste. Długo mozolił się, używając sztyletu jako dłuta, a miecza jako młota, wreszcie odłupał pierwszy kawałek. Reszta poszła już łatwiej i wnet uchyliwszy pokrywę, ostrożnie powąchał zawartość. - I cóż tam mamy? - niecierpliwił się Naile. Dzban był niemal po brzegi wypełniony różowym płynem o nieznanym zapachu. Chcąc pokosztować zawartości dzbana, Milo zanurzył palec. Ledwie zdążył go wyjąć, a już Afreeta wylizała go do czysta. - Nalej trochę do tego. - Naile podał mu manierkę. Milo posłusznie ją napełnił, podał mu i rozejrzał się. Dzbanów było z pół setki i żaden nie był uszkodzony - wszystkie stały prosto na swoich miejscach i były szczelnie zamknięte, tak jak przed wiekami, w dniu wyruszenia z portu. Podobnie skrzynie, choć ich zawartość zmieniła się w tak zbitą i zapleśniałą masę, iż trudno było powiedzieć, czy wypełniała je żywność czy tkaniny. Nie było śladu obrońców, a Milo też nie kwapił się, by ich poszukiwać. Na pokład wydostał się po sznurowej drabince przewieszonej tu przez kogoś z burty. Ingrge i Yevele tarczami i mieczami spychali za burtę resztki obrońców, zaś przykucnięty pod mostkiem Gulth oglądał ostrze kościanego miecza. Naile leżał na pokładzie, Deav Dyne lał na jego ranę płyn z manierki napełnionej przez Milo. - Naprawdę mieli czego bronić - powitał go Naile, biorąc od kapłana manierkę i pociągając tęgi łyk. - Jeśli się nie mylę - uśmiechnął się Dyne - to w samej rzeczy znaleźliśmy skarb: ładownię pełną słynnego wina z Pardos, które leczy ciało i zaostrza umysł. Był to przysmak imperatorów Królestwa, jeszcze zanim Południowe Góry wypluły potęgę ognia. Naruszyliśmy jednak panującą tu od wieków równowagę i nikt nie może przewidzieć, co z tego wyniknie. - Kogo to martwi? - Naile pociągnął kolejny łyk. - Piłem wino z Wielkiego Królestwa i dwakroć ze złupionych karawan z Paynim, którego mieszkańcy uważają się za najlepszych kiperów świata. Żadne nie było tak dobre jak to, obojętne czy to wino z Pardos, czy nie, ale, na Głos Gandanga, znów jestem cały i czuję się znakomicie! Ponieważ Deav Dyne uznał ładunek za bardzo pożyteczny, wykorzystali go godnie. Napełnili wszystkie worki i manierki, a w nowym dzbanie wykąpali Gultha i porządnie zmoczyli jego płaszcz. Obozowali na pokładzie, zastanawiając się, co też mogło wydobyć okręt z głębin akurat w chwili ich przybycia. Nie ulegało wątpliwości, że obrońcy i statek byli zaczarowani