Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ojciec pierwszy raz zapłacił za syna dwieście trzydzieści rubli długu, zapłacił potem jeszcze sześćset rubli, ale oświadczył synowi, że to ostatni raz, że jeśli się nie poprawi, wypędzi go z domu i zerwie z nim stosunki. Syn nie tylko się nie poprawił, ale zrobił jeszcze tysiąc rubli długu i ośmielił się powiedzieć ojcu, że życie w domu jest dla niego męką. Wtedy Włodzimierz Wasiliewicz oświadczył synowi, że może sobie iść, dokąd mu się podoba, że nie uważa go za syna. Odtąd Włodzimierz Wasiliewicz udawał, że nie ma syna; nikt z domowników nie śmiał o nim wspomnieć i Włodzimierz Wasiliewicz był całkowicie przeświadczony, że jak najlepiej ułożył sobie życie rodzinne. Wolf z uprzejmym i nieco drwiącym uśmiechem - była to jego maniera: w ten sposób, jako człowiek tras comme il faut, okazywał swą wyższość nad ludźmi - przerwał przechadzkę po gabinecie, przywitał się z Niechludowem i przeczytał list. - Bardzo proszę, zechce pan spocząć, a mnie wybaczyć. Będę chodził; jeśli pan pozwoli - rzekł wsuwając ręce do kieszeni domowej kurtki i stąpając lekkim, miękkim krokiem po przekątnej dużego gabinetu, utrzymanego w poważnym stylu. - Bardzo mi przyjemnie, że mam sposobność poznać pana i rzecz prosta, wyświadczyć przysługę hrabiemu Iwanowi Michajłowiczowi - mówił Wolf puszczając wonny niebieskawy dym i ostrożnie, żeby nie rozsypać popiołu, odejmując od ust cygaro. - Chciałbym tylko pana poprosić; żeby sprawa została rozpatrzona możliwie prędko, by podsądna, jeżeli będzie musiała jechać na Syberię, mogła wkrótce wyruszyć - rzekł Niechludow. - Tak, tak, w grupie pierwszych statków z Niżnego, wiem - rzekł Wolf z pobłażliwym uśmiechem, jakby zawsze wszystko wiedział z góry, cokolwiek ktoś zaczynał mówić. - Jak się nazywa podsądna? - Masłowa... Wolf podszedł do biurka i rzucił okiem na papier leżący na tekturowej teczce z aktami. - Tak, tak, Masłowa. Dobrze, poproszę kolegów. Rozpatrzymy sprawę w środę. - Czy mogę o tym zadepeszować do adwokata? - Pan wziął adwokata? Po co? Ale jeżeli pan chce, to oczywiście, proszę. - Powody do kasacji mogą być niewystarczające - rzekł Niechludow - ale, jak sądzę, ze sprawy widać, że oskarżenie jest wynikiem nieporozumienia. - Tak, tak, to możliwe, ale senat nie może rozpatrywać spraw merytorycznie - rzekł surowo Włodzimierz Wasiliewicz patrząc na popiół. - Senat pilnuje tylko prawidłowego stosowania przepisów prawa i ich interpretacji. - Tutaj, zdaje się, zachodzi wyjątkowy wypadek. - Wiem, wiem. Każdy wypadek jest wyjątkowy. Zrobimy, co do nas należy. To wszystko. - Popiół na cygarze wciąż jeszcze się trzymał, ale już zarysowała się na nim niebezpieczna rysa. - A pan nieczęsto bywa w Petersburgu? - spytał Wolf trzymając cygaro w taki sposób, żeby popiół nie spadł. Popiół jednak drgnął i Wolf ostrożnie strącił go do popielniczki. - Co to za okropne wydarzenie z Kamienskim - rzekł. - Taki obiecujący młody człowiek! Jedynak. Okropny jest los matki - mówił powtarzając, prawie słowo w słowo to, co wszyscy w Petersburgu mówili wówczas o Kamienskim. Zamienili jeszcze kilka słów o hrabinie Katarzynie Iwanownie i jej entuzjazmie do nowego kierunku religijnego, którego Włodzimierz Wasiliewicz nie potępiał i nie usprawiedliwiał, ale który dla człowieka tak comme il faut był oczywiście zbyteczny, po czym Wolf zadzwonił. Niechludow ukłonił się. - Jeżeli to panu dogadza, proszę przyjść do nas na obiad - rzekł Wolf podając rękę - choćby w środę. Dam panu wtedy konkretną odpowiedź. Było już późno i Niechludow pojechał do domu, to jest do ciotki. `ty XVII `ty U hrabiny Katarzyny Iwanowny obiad bywał o wpół do ósmej; podawano go tu w sposób nowy, jakiego Niechludow jeszcze nie widział. Lokaje stawiali potrawy na stole i natychmiast wychodzili, tak że obiadujący sami brali potrawy z półmisków. Panowie nie pozwalali, by panie trudziły się zbytecznymi ruchami, i - jako przedstawiciele płci silnej - mężnie dźwigali cały ciężar nalewania trunków oraz nakładania potraw paniom i sobie. Kiedy kończono jedno danie, hrabina naciskała guzik dzwonka elektrycznego, umieszczonego w stole; wtedy bezszelestnie wchodzili lokaje; sprzątali talerze, zmieniali nakrycia i przynosili następną potrawę. Obiad był wyszukany, podobnie jak i wina. W dużej, jasnej kuchni pracował kucharz-Francuz z dwoma biało ubranymi kuchcikami. Do stołu zasiadło sześć osób: hrabia, hrabina, ich syn, ponury oficer gwardii, opierający się łokciami na stole, Niechludow, lektorka-Francuzka i główny administrator dóbr hrabiego, który przyjechał ze wsi. Tutaj również rozmowa zeszła na temat owego pojedynku. Dzielono się przypuszczeniami, jakie stanowisko zajął w tej sprawie cesarz. Wiedziano, że cesarz bardzo się przejął, bo mu żal było matki zabitego, toteż wszyscy byli bardzo przejęci, bo i im było żal matki