Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Było tam po prostu cieplej. Przeciągły dźwięk powtórzył się. Pucek zamarł i drgnął identycznie jak przed minutą. Jajco znów zapalił latarkę i omiótł jej snopem całe po- 38 dworko — od prawej, północnej części z podkowiastym chlewem aż do wielkiej stodoły. Wrócił Pchełka. — Co zamierzasz zrobić, panie Jajco? Jajco przypiął nóż do paska i znów zamarł, wsłuchując się w przeciągły, wysoki ton. Jakby wiatr przedostawał się przez wąską szczelinę... Ale to nie był wiatr. — Jak głęboko może tu być? — wskazał palcem wodę stojącą na podwórku, zupełnie ignorując pytanie Pchełki. Do pokoju wpadła Marta. Jej cień zadrgał na ścianie, kiedy płomień dopalającej się świecy zatańczył nagle. — Słyszeliście to? Jakby coś wyło. Macie tu w okolicy wilki? Dionizy oderwał się od sporego kieliszka wódki, który właśnie wychylał. — No, cheba wodne! — zarechotał i wzruszył ramionami. Jajco stanął w oknie. Zerknął w dół i poprawił okulary. — Pchełka, pytałem o głębokość. — Cóż... Nie więcej niż półtora metra. Ale co ma to wspólnego z dźwiękiem przypominającym wycie? Jajco zrobił krok do przodu i zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, wykrzyknął: — Bo to, kurza twarz, jest wycie! Świećcie mi! Ostatnie słowo padło już w locie. 8 W sekundę później znalazł się w błocie. Spadał równo, na obie nogi, ale spotkanie z wodą, a potem z gruntem, w niczym nie przypominało skoków do jeziora czy rzeki. Na powierzchni brązowej, gliniastej mazi pływała kilkucentymetrowa warstwa słomy, drewienek, papierów i innych odpadów. Wszystko to poruszało się, falowało nierównomiernie, co kilka sekund nagłą falą przemieszczając się w inne miejsce. Z trudem utrzymał równowagę, kiedy jego stopy pośliznęły się na mazistym podłożu. Pochylił głowę i podreptał pod ścianę. Deszcz zacinał znów od zachodu, prosto w twarz. Zimna woda, która natychmiast wdarła się do butów i przykleiła mu impregnowane spodnie do nóg, powoli przybierała temperaturę ciała. Albo odwrotnie...? Wiedział, 39 że chociaż straci dużo energii na utrzymanie temperatury, to przy samej skórze zachowa się cieplejsza warstewka. Promień latarki niezmiennie świecił na jego głowę, machnął więc ręką, wskazując miejsce przed sobą. Krąg światła przesunął się. Nagła fala podniosła poziom wody o kilka centymetrów. Cała okolica zakołysała się, jakiś ciężki sprzęt z wizgiem przesunął się po betonowej wylewce obory. I znów odezwało się wycie. Kosma usiłował utrzymać się na swojej dwuspadzistej budzie. Żeby wystawić łeb nad wodę, musiał siedzieć równo na samym szczycie albo stawać na dwóch łapach. Mokre futro, przylepione do potężnego cielska pomniejszało psa, robiło z niego małą, brzydką kukłę, która z przerażeniem w oczach, charcząc i wyjąc na przemian, szukała ratunku jak dziecko porzucone na środku ruchliwej ulicy. Porzucone i przywiązane potężnym łańcuchem. Jajco dotarł do niego w pół minuty. Latarka posłusznie świeciła z okna — pewnie Pchełka był operatorem światła. Rozgarniając tysiące śmieci, odpadów i trocin, podszedł do psiej budy. Uznał, że teraz wystarczy odpiąć psu obrożę i poprowadzić go za sobą do domu. Jeśli nie da się odpiąć, rozetnie ją. Proste. Z okna ktoś krzyczał. To dziadek Klemens zauważył z drugiego końca pokoju, co się stało, i teraz ostro domagał się powrotu Jajca. Chłopak nie zareagował — miał ważniejsze sprawy na głowie. — Kosma! Kosma, dobry pies — powiedział głośno, żeby przekrzyczeć szum deszczu. Pies lekko przekrzywił łeb, wpatrując się w źródło światła oddalone od niego o dziesięć metrów. Wciąż przemawiając do owczarka, Jajco sięgnął do jego szyi. Złapał obrożę, potem zbliżył do niej oczy, wreszcie zdjął kaptur sztormiaka i przyjrzał jej się dokładnie. Mógł zapomnieć o rozcinaniu. Miał do czynienia ze stalową samozaciskową kolczatką. Problem polegał na tym, że nie mógł nawet marzyć o normalnym zsunięciu jej przez łeb psa. Rozszerzyła się już maksymalnie i zaczęła powoli wrastać w szyję Kośmy. Że też nie zauważył tego przez ostatnie dni! — Kurza twoja morda, co teraz? Pomysły przelatywały mu przed oczyma jak ćmy. Jedno, co wiedział na pewno, to że musi się pospieszyć. Kątem oka dostrzegł odblask rzucany przez jakieś słabe źródło świa- 40 tła dobre sto metrów od gospodarstwa. Nie miał jednak czasu myśleć 0 tak odległych sprawach. Pies zsuwał się z dachu budy, deszcz zacinał coraz mocniej, a kolejna fala podniosła poziom o dziesięć centymetrów. Nie miał na sobie pięciu swetrów. Ale nawet gdyby je włożył, zimny wiatr i tak przebiłby się przez wilgotne ubranie. Dygotał coraz bardziej, woda dochodziła do ramion, z okna ktoś krzyczał, oświetlając całą scenę