Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
...teraz... rzucaj... Zanim znaleźli się w połowie drogi ku walczącym, łodzie niosące żołnierzy dotarły na plaże i koniec nabrzeża przejęli napastnicy. – Aeeeiii... – Suki... Dźwięki mieczy i głosy odbijały się od chat i skał. Creslin wypatrywał czerwieni włosów Megaery, ale nie znalazł jej. Nie czuł też jednak bólu, który odczułby z pewnością, gdyby została ranna. Niebo przecięły błyskawice i pomknęły ku morzu. O mały włos dosięgłyby wysokiego okrętu, który stał najdalej od brzegu. Strzały nieustannie wznosiły się w powietrze i zasypywały walczących na kamieniach mola, ale niektóre zaczęły też nadlatywać z drugiego końca nabrzeża w stronę dwóch hamoriańskich statków w porcie. Creslin zachwiał się, osmalony białym płomieniem, kiedy Megaera rzuciła płonącą kulę. Ogień osłonił nabrzeże i przednie żagle prowadzącego szkunera stanęły w płomieniach. Kroczył spiesznie w stronę mola, gwałtownie wyszarpując wichry, ściągając z niebios wszystko, co zdołał pochwycić. Wysoki okręt zadrżał, kiedy uderzyła weń błyskawica i zawyły wichry, a mgła oraz wirujące nawałnice połączyły się w czarny lej. – Uuufff... – Thoirkel odepchnął Creslina w bok, kiedy nie wiadomo skąd pojawił się ogorzały mężczyzna i zamachnął na regenta toporem. Dwa miecze powstrzymały Hamorianina. Chociaż Megaera się nie odezwała, biały spazm jej chaosu parzył Creslina, jakby stał w samym środku płomieni. Zachwiał się, przypomniał sobie o mieczu i pozwolił ciału reagować, mimo iż jego myśli pchały czarną wieżę wody w stronę kolejnego hamoriańskiego okrętu. Szkuner przy molo stał w ogniu, maszty i deski zaczynały się palić. Z wirującej ciemności na północy i zachodzie wyskoczyły bliźniacze błyskawice, uderzając w następny okręt. Creslin nie był pewien który, bo zmagał się z wichrami i mieczem. Dwa statki po obu stronach szczątków, które były wysokim okrętem, usiłowały skręcić przed trąbą wodną, ale woda pochłonęła je swoją masą, która wyrosła niczym mur pomiędzy portem a północą. – ...światło! ...bierzcie tę rudą i tego ze srebrnymi włosami! Klinga Creslina wypadła naprzód i poraziła kolejnego Hamorianina, podczas gdy jego myśli skręcały ciemność ponad okrętami za falochronem. Wiedział, że nie odważy się rzucić takiej masy wody na mały port. – Osłaniać regentów... już! Creslin znalazł się ramię w ramię z innym walczącym o rudych włosach i niemal opuścił miecz z ulgą. – Bierz następny statek! – wysyczała Megaera. ...idiota... Creslin przypomniał sobie o tych na wschodnich plażach i odwrócił trąbę wodną ku kolejnym statkom. Tylko te trzy i dwa szkunery wewnątrz portu utrzymywały się na wodzie. – Uderzaj w środek. Tam są! – Oooo... – Creslin skrzywił się. Płomień zdawał się przeszywać prawy bark, ale skupił się na wichrach, przenosząc je oraz całą ścianę wody nad hamoriańskie okręty na plaży. Creslin zgrzytnął zębami pod uderzeniem bólu Megaery i własnego. Mimo to przy wschodnich plażach unosiły się na wodzie jedynie szczątki i martwe ciała. Piasek został obmyty do czysta przez falę wysokości masztu. Porwała ona ludzi, broń i roślinność z niskiego wzgórza, które osłaniało Kraniec Lądu przed kamieniami i falami – i zostawiła jedynie na plaży niemal pozbawiony masztów kadłub. Creslin owi żołądek podszedł do gardła i wymiotował ponad człowiekiem, którego powalił miecz Megaery, zanim i ona poszła w jego ślady. ...rzygający... mięczak... gnojek... – Zamknij się... – wymamrotał, unosząc miecz. Nie było już potrzeby używać broni, bo wszyscy Hamorianie na molo padli. Może ze dwudziestu rzuciło się do zaśmieconej szczątkami wody, żeby popłynąć w stronę drugiego statku, który zluzował cumy i zawracał ku morzu. Szkuner na przedzie palił się jasnym płomieniem, tak gorącym, że para unosiła się w miejscach, gdzie zalewał go deszcz. Kilku Hamorian próbowało odpłynąć poza zasięg żaru. Deszcz bębnił dokoła Creslina, a prawe ramię ciążyło jak z ołowiu. Pohamował się, wiedząc, że to jeszcze nie koniec. Oddychając głęboko, zebrał wichry. Czekał tylko, aż ostatni hamoriański statek wypłynie zza skał falochronu. Potem zawołał, nie zważając na białe gwiazdy przed oczami. Siłą woli odsuwając na bok potworny ból ramienia i barku, przywołał wysokie wichry i zimno. Obserwował, dopóki się nie upewnił, że mroczną kipiel znaczą jedynie deski i szczątki. Wtedy dopiero odwrócił się do Megaery, która spoglądała nań z pobladłą twarzą, a pasma krwi znaczyły jej szarą tunikę i mundur. Nie widział jej, nie był w stanie mówić i osunął się na śliskie, okrwawione kamienie, widząc jeszcze, że Megaera pada wraz z nim. xcv Ramię i bark Creslina piekły nie od słonecznych promieni, ale od gorąca płonących węgli. Kiedy spróbował otworzyć oczy, maleńkie ogniki rozbłysły na ciemnym suficie