Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Do godziny dziesiątej i tak pozostanie pełnych pięć godzin. Tak więc pierwsza część przygotowań została ukończona; do drugiej można było przejść dopiero podsłuchawszy rozmowę obu trampów. Do tej chwili pozostawało jeszcze dużo czasu, który Old Firehand obrócił na spoczynek. Kiedy się obudził, było prawie ciem- no; Murzyn przyniósł mu wieczerzę. Koło godziny dziesiątej przyszedł inżynier z wiadomością, że pisarz dawno już zjadł kolację i teraz udał się do swego pokoju. Old Firehand wszedł więc na piętro, skąd czworokątne drzwi prowadziły na dach. Tam położył się i poczołgał ku krawędzi, w to miejsce, gdzie było umieszczone odpowiednie okno. Przez pewien czas leżał spokojnie, czekając, aż wreszcie usłyszał, że na dok otworzono drzwi. Zbliżyły się czyjeś kroki; blask światła padł przez okno na pole. Old Firehand słyszał pod sobą kroki pisarza, lecz i ten mógł łatwo usłyszeć jego poruszenia, należało zatem zachować wielką ostrożność. Myśliwy natężył wzrok, chcąc przebić ciemności nocy; udało mu się. W pobliżu smugi światła, padającego z okna, stała jakaś postać. Potem zabrzęczało okno widocznie otwierane. - Ośle! - odezwał się z gniewem cichy szept. - Usuń lampę; światło pada przecież wprost na mnie! - Tyś sam osioł! - padła odpowiedź. - Dlaczego przychodzisz już teraz? W domu jeszcze nie śpią. Przyjdź za godzinę. - Dobrze! Ale powiedz przynajmniej, czy masz jakie wiadomości! - I to jakid - Dobre? - Nadzwyczajne! O wiele, wiele lepsze, niż mogl-my się spodzie- wać. Ale teraz idź, bo mógłby cię kto zobaczyć. Okno zostało zamknięte, a postać zniknęła spod domu. Teraz Old Firehand był zmuszony czekać jeszcze godzinę, i to bez ruchu. Czas mijał powoli. Wreszcie Old Firehand usłyszał, że otworzono okno; lampa już nie świeciła. To rzekomy pisarz oczekiwał swego wspólnika. Niebawem dało się słyszeć ciche skrzypnięcie podłogi, po której ktoś stąpał. - Dugby! - szepnął pisarz z okna. - Jestem! - odpowiedział wołany. - Gdzie jesteś? Nie widzę. 180 - Tuż przy ścianie, wprost pod twoim oknem. - Czy wszędzie w domu ciemno? - Wszędzie. Obszedłem dom dwa razy dokoła. Nikt już nie czuwa. Czy masz mi co do powiedzenia? - Że nic nie będzie z tutejszą kasą. Tu trzymają pieniądze do wypłaty tylko na czternaście dni, a właśnie wczoraj był dzień wypłat. Musielibyśmy czekać całe dwa tygodnie, a to przecież niemożliwe. W kasie nie ma nawet trzystu dolarów; gra niewarta świeczki. - I to nazwałeś przedtem znakomitą i wspaniałą wiadomością? - Milcz! Z tutejszej kasy nie będzie wprawdzie nic, ale jutro w nocy będzie przechodził tędy pociąg z przeszło czterystoma tysią- cami dolarów. - Brednie! - Niej To prawdal Przekonałem się o tym na własne oczy. Pociąg przyjdzie z Kansas City i odejdzie do Kit Karson, gdzie pieniędzy mają użyć dla nowej linii. Czytałem Ust i depeszę o tym. Ten głupi inżynier ma do mnie zaufanie jak do siebie samego. - Co nam to pomoże! Pociąg przecież tylko przejedzie tędy! - Głupcze! Zatrzymuje się na całe pięć minut. - Do pioruna! - A Ja i ty staniemy na lokomotywie! - Do wszystkich diabłów! Chyba bredzisz? - Ani mi się śni! Pociąg ma objąć w Cariyle specjalny urzędnik; ten człowiek przyjedzie na lokomotywie aż tutaj, a potem pojedzie nawet do Wallaee, aby tam oddać ładunek. - A tym nadzwyczajnym urzędnikiem masz być właśnie ty? - Tak! A ty masz, a raczej możesz jechać ze mną. Inżynier pozwoli! mi wyszukać sobie pomocnika, który by ze mną pojechał, a kiedy go zapytałem, kogo by proponował, odpowiedział, że mi nie stawia żadnych ograniczeń. Rozumie się więc samo przez się, że wybiorę ciebie. - Czy tak prędkie i wielkie zaufanie nie wydaje ci się podejrzane? - Właściwie tak. Ale wszystko wskazuje na to, że potrzebuje on człowieka zaufanego, a nigdy takiego nie miał. Ów słynny list poleca- jący pomógł mi naturalnie bardzo. A przy tym to zaufanie nie wydaje mi się tak bardzo zastanawiające, bo jest tu pewne "ate". To zlecenie nie jest tak całkiem bezpieczne