Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Bardzo by nam się tu przydał jakikolwiek hak do zjazdu, ale nie mieliśmy żadnego, wobec czego poszukaliśmy innego wyjścia z sytuacji. Zeszliśmy stromym stokiem nieco w dół, następnie w pionowej ściance wykuliśmy czekanem w lodzie mały grzybek, przewinęliśmy wokół niego linę i opuściliśmy się piętnaście metrów w dół, rozwiązując w ten sposób problem uskoku. Zabraliśmy ze sobą tylko linę, czekany i raki — tak jak alpiniści starej daty; w ostatecznym rachunku nie tylko za pomocą sztucznych ułatwień człowiek może pokonywać największe nawet trudności, jakie nastręczają te lodowe granie, ale również dzięki innym wartościom, które często bardziej się liczą. Delikatne mgły gęstniały powoli spowijając nas od czasu do czasu mleczną watą. Doszliśmy do przełęczy i stąd dalej stokiem ku kocie 2675 metrów. Osiągnęliśmy ją o godzinie 15 i nie zatrzymując się dłużej rozpoczęliśmy zejście po drugiej stronie. Przed nami były jeszcze tylko dwa wierzchołki wspaniałego Cerro Grandę. Wiedzieliśmy, że główny wierzchołek został kilka dni temu zdobyty przez wyprawę z Trydentu, ale ponieważ mieliśmy jeszcze trochę czasu, nic nie stało na przeszkodzie, abyśmy również i my nań weszli. Krótki odpoczynek i niedługo później wspinaliśmy się już po oblodzonych urwiskach nowego szczytu. Mauri szedł raz pierwszy, raz drugi z kolei; byliśmy zespołem o świetnie zsynchronizowanych ruchach, dzięki czemu szybko posuwaliśmy się do góry. Zaraz po 16 wbijając głęboko czekany w śnieg, by wicher nas nie porwał, stanęliśmy na pierwszym wierzchołku Cerro Grandę (2804 metry). Czas już teraz naglił, czekało nas skomplikowane zejście, ale czy mogliśmy zrezygnować z drugiego nie tkniętego jeszcze nogą ludzką wierzchołka Cerro Grandę? Korzystając z krótkotrwałego przejaśnienia, obniżyliśmy się na przełęcz, między jednym a drugim wierzchołkiem i po pokonaniu prawie pionowego kantu lodowego, kilku krótkich oblodzonych progów, ścianek i grani — w piekielnym wietrze, z którym zresztą oswoiliśmy się już — także drugi wierzchołek Cerro Grandę (2790 metrów) był nasz. Nazwaliśmy go „Cerro Luca" imieniem synka Mauriego. Była godzina 17.30, gdy zaczęliśmy schodzić na przełęcz, a stamtąd prosto w dół północną ścianą. Coraz gęstsze mgły opóźniały nasz marsz, wiele też było po drodze miejsc nie budzących zbytniego zaufania. Akrobatycznymi saltami w powietrzu musieliśmy pokonywać niewysokie progi lodowe. Po godzinie byliśmy już na plateau pod ścianą Cerro Grandę, którego wierzchołki tonęły w chmurach. Przydałoby się coś zjeść, ale z obawy przed mgłami, które pełzły coraz niżej, kontynuowaliśmy zejście po nie zbadanym jeszcze lodowcu dzielącym nas od Hielo Continental. Poruszanie się po lodowcu nie było rzeczą łatwą ze względu na labirynt szczelin i coraz gorszą widoczność. Potem zaczął sypać z przerwami śnieg. Po przekroczeniu wielkiej, głębokiej szczeliny, posuwając się okrakiem po cienkim powietrznym ostrzu lodowym, znaleźliśmy się niespodzianie w obliczu wielkiej, groźnej kaskady. Jedynym wyjściem z sytuacji był akrobatyczny zjazd na linie mniej więcej jakieś dwadzieścia metrów w dół, po przełożeniu jej wokół wystającego zęba lodowego. Nigdy nie zapomnę tego wrażenia, opuszczaliśmy się tak uwieszeni w zupełnej próżni, mając pod nogami mroźną bezdenną studnię. Długim trawersem w lewo okrążyliśmy kolejną barierę seraków, a potem nieznane skończyło się, sypał systematycznie śnieg. Wściekła wichura obsypywała nas lodowatym wciskającym się wszędzie śniegiem, ale teraz nic już nie było w stanie wywrzeć na nas wrażenia. Ciałem byliśmy tutaj, duchem natomiast pozostaliśmy w górze, wśród szczytów, nieba i barw, jakie rzadko kiedy było dane nam ujrzeć. Około 21, gdy zapadała noc, dwie białe postacie zbliżały się od strony Hielo Continental ku obozowi numer dwa. Tak zakończyła się nasza piękna przygoda. Zdobycie Gasherbrum IV Po zdobyciu K 2 przez alpinistów włoskich w 1954 roku 30 kwietnia 1958 roku odpłynęła z Genui na pokładzie motorowca „Victoria" druga włoska ekspedycja himalajska. Wraz z ośmioma członkami wyprawy popłynęło na wschód siedem i pół tony bagażu oraz flaga narodowa