Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Jack ciągle mówił, że nie wiedzą, w co się pakują. - Sprytny chłopak z tego Ryana - zgodził się starszy senator. - Oddał ci sporo przysług, Roger. - Trent z rozdrażnieniem stwierdził, że ten zasiedziały członek "izby wyższej", jak zwykł w myślach nazywać to miejsce, czuje się upoważniony, by prywatnie zwracać się do prezydenta po imieniu. Typowy senator - pomyślał członek Izby. - Bob Fowler dał panu dobrą radę - zauważył Trent. Prezydent skinął na znak zgody. - Zgadza się. To ty szepnąłeś mu słówko Al, prawda? - Moja wina - przyznał Trent ze śmiechem. - No cóż, mam pomysł, którym się chcę z wami podzielić - powiedział Durling. Dowodzony przez kapitana Checę oddział Rangersów dotarł do skraju lasu nieco po dwunastej w południe miejscowego czasu, kończąc tym samym morderczą wędrówkę po śniegu i błocie. Poniżej biegła jednopasmowa droga. Ta część miasta to chyba jakiś letni kurort, pomyślał kapitan. Parkingi przed hotelami świeciły pustkami, choć na jednym zauważyli minibus. Checa wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy. Po wciśnięciu pojedynczego przycisku telefon wybrał zapamiętany numer. - Tak? - Senor Nomuri? - A to ty, Diego! Oczekuję na twój telefon od dłuższego czasu. Jak się udała wycieczka krajoznawcza? - spytał ze śmiechem. Gdy Checa zastanawiał się nad sformułowaniem odpowiedzi, światła minibusa błysnęły dwa razy. Dwie minuty później oddział siedział już w środku, gdzie czekały na nich ciepłe napoje i pomieszczenie, w którym mogli się przebrać. Podczas jazdy w dół górskiego zbocza, oficer CIA słuchał radia. Żołnierze zauważyli, jak odpręża się pod wpływem wiadomości. Miała minąć dłuższa chwila, zanim Rangersi poszli w jego ślady. Kapitan Sato wykonał kolejne bezbłędne lądowanie na międzynarodowym lotnisku Narita. W ogóle o tym nie myślał, nie słyszał nawet gratulacji drugiego pilota, prowadząc samolot podczas dobiegu. Z pozoru spokojny pilot czuł w sobie pustkę, wykonując czynności jak robot. Drugi pilot nie wtrącał się do prowadzenia samolotu, myśląc, że kapitan znajdzie w tej mechanicznej czynności niejakie pocieszenie, patrzył tylko, jak Sato podprowadza 747 do lotniskowego rękawa i zatrzymuje ze zwykłą precyzją. Po chwili otworzono drzwi i pasażerowie wysypali się z samolotu. Za oknami terminalu widzieli tłum ludzi, głównie żony i dzieci ludzi, którzy nie tak dawno polecieli na Saipan, by zostać obywatelami tego terytorium i oddać głos w wyborach na nowej japońskiej ziemi. Teraz wracali do domu, a rodziny witały ich niczym uratowanych rozbitków, którzy znów znaleźli się w bezpiecznej ojczyźnie. Drugi pilot potrząsnął głową, zadziwiony całym tym absurdem, nie widząc, że twarz Sato nie zmieniła wyrazu. Dziesięć minut później załoga opuściła samolot. Ich zmiennicy polecą nim za kilka godzin z powrotem na Saipan. W terminalu zobaczyli ludzi czekających na inne połączenia. Z ich twarzy można było wyczytać, że są podenerwowani, choć wielu pożerało wzrokiem popołudniowe gazety, które przed chwilą dowieziono do kiosków na lotnisku. UPADEK GOTO! - głosiły nagłówki. KOGA TWORZY NOWY RZĄD. Poczekalnie pasażerów podróżujących za granicę były jakby mniej zatłoczone niż zwykle. Stali w nich prawie wyłącznie biali biznesmeni, rozglądając się z zaciekawieniem i leciutkim uśmieszkiem na twarzach. Lustrowali lotnisko, przypatrując się przeważnie podróżnym, wracającym z Saipanu. Sato też to zauważył. Zatrzymał się i zerknął na półkę z gazetami. Wystarczyło przeczytać nagłówki, by wszystko pojąć. Pilot spojrzał na obcokrajowców, stojących w poczekalniach i wyszeptał: - Gaidżin... Było to jedyne zbyteczne słowo, jakie Sato wypowiedział od dwóch godzin i nie odezwał się już ani razu podczas drogi do samochodu. Może polepszy się mu, jak się prześpi, pomyślał drugi pilot, podążając do własnego auta. - Czy nie powinniśmy wrócić i... - Po co mielibyśmy wracać? - spytał Clark, wrzucając do kieszeni kluczyki od samochodu po zakończeniu trzydziestominutowej przejażdżki po południowej części wyspy. - Czasami wystarczy, by sprawy toczyły się same. Coś mi się zdaje, że teraz jest właśnie taki moment. - Uważasz, że już po wszystkim? - Rozejrzyj się tylko. Nad ich głowami wciąż krążyły myśliwce. Drużyny porządkowe usunęły szczątki samolotów z pasów startowych lotniska Kobler. Myśliwce nie przeniosły się do międzynarodowego portu cywilnego, gdyż na jego pasach startowych aż roiło się od samolotów pasażerskich. Na wschód od osiedla domków załoga baterii Patriot również utrzymywała stan gotowości bojowej, jednak ci, którzy nie siedzieli w wozie dowodzenia, zebrali się na zewnątrz w małych grupkach i rozmawiali między sobą, zamiast oddawać się zwykłym żołnierskim zajęciom. Miejscowi obywatele urządzali demonstracje, nieraz dość hałaśliwe, w różnych miejscach na wyspie i nikt nie próbował ich aresztować. W kilku przypadkach oficerowie na czele uzbrojonych oddziałów poprosili, by demonstranci trzymali się z daleka od wojska i miejscowi przezornie posłuchali ostrzeżenia. Podczas jazdy Clark i Chavez widzieli kilka podobnych zajść i za każdym razem żołnierze zdawali się nie tyle rozzłoszczeni, co zażenowani całą sytuacją. Nie tak wygląda armia gotowa do boju, pomyślał Clark, a co ważniejsze, oficerowie panowali nad żołnierzami. Oznaczało to, że rozkazy z góry mówiły, aby nie dawać się ponieść emocjom. - Myślisz, że to koniec? - spytał Oreza. - Jeśli dopisze nam szczęście, Dniówka. Pierwszym aktem premiera Kogi po utworzeniu gabinetu było wezwanie ambasadora Charlesa Whitinga. Piastował on stanowisko polityczne, które przez ostatnie cztery tygodnie stanowiło źródło nieustannych zmartwień i obaw. Na pierwszy rzut oka Whiting zauważył, że straże wokół ambasady zmniejszono o połowę. Jego samochód służbowy eskortowała policja aż do Budynku Parlamentu. Przy wejściu dla VIP-ów czyhały na niego kamery, lecz trzymano je dość daleko. Dwóch ministrów towarzyszyło mu do środka. - Dziękuję za tak rychłe przybycie, panie Whiting. - Panie premierze, zapewniam, że z radością przyjąłem pańskie zaproszenie. - Dwaj mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Rzeczywiście tak było, o czym obaj wiedzieli, choć słowa musiały skrywać liczne sprawy. - Zdaje pan sobie sprawę, że nie mam nic wspólnego z... Whiting w odpowiedzi uniósł dłoń. - Pan wybaczy sir. Oczywiście wiem o tym i zapewniam pana, że mój rząd też o tym wie. Nie widzimy powodu, by prosić pana o wykazanie dobrej woli - powiedział ambasador wyrozumiale. - To spotkanie niezbicie dowodzi jej istnienia