Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Czworo z nich znaleziono późnym rankiem martwych. Ogłuszono ich gdzieś w ciemnej ulicy, a potem rozwalono im czaszki albo utopiono w kałużach. Rzecz jasna, oficjalnie podano, że cała czwórka padła ofiarą „nieznanych napastników, działających prawdopodobnie z motywów rabunkowych, podczas niedawnych krótkich zakłóceń spokoju publicznego”. Dla jednej z nich, młodej kobiety nazwiskiem Elizabeth Lovelock, musieliśmy załatwić pogrzeb w ośrodku, gdyż rodzina nie chciała o niej nawet słyszeć. Jej przypadek był najgorszy. Ktoś, może kilka osób, zgwałcił ją i powybijał zęby „tępym narzędziem” (to sprytne określenie pozwalało uniknąć wymienienia z nazwy pałki ogłuszającej), a następnie potraktowano ją potężnym impulsem z tej broni, wskutek czego zadławiła się własną krwią. – Co im zrobiła, że dali jej maksymalną dawkę? Opierała się aresztowaniu, za głośno krzycząc? – wybuchnęła Margaret, gdy fakty stały się jasne. PPP oczywiście oznajmił, że stara się dociec, który z funkcjonariuszy miejskiej policji dopuścił się tej zbrodni; miejska policja zaś nie otrzymała na jej temat żadnych informacji. Ciało miało być dostarczone przed wieczorem. Wysoce wielebny Peter Lovelock przysłał nam krótką notkę, mówiącą, że ponieważ skłoniliśmy jego córkę do „nierządu i nieposłuszeństwa”, możemy sami się zająć „ohydnymi resztkami, które po niej zostały”. To było wszystko, co jej rodzina miała nam do powiedzenia. Wciągnąłem go na sporządzoną w pamięci listę osób, na których zamierzałem wywrzeć kiedyś jakiegoś rodzaju zemstę, nigdy jednak go nie spotkałem. Wolałbym napisać, że spotkał go marny koniec, ale ponieważ był pastorem małej prowincjonalnej kongregacji, mieszkającym nad morzem, daleko na północy, podejrzewam, że przeszedł w stan spoczynku jako ceniony i szanowany członek społeczności. Sprawiedliwość rzadko zjawia się tam, gdzie chcielibyśmy ją zobaczyć. Przekonaliśmy się też, że ponieważ jesteśmy obecnie również domem noclegowym, musimy uzyskać kredyt u hurtowników żywności. Szybko stało się jasne, że jest to czysto polityczna sprawa. Bruce, który znał chyba wszystkich, okazał się nieoceniony. Kierował nas do dostawców o liberalnych poglądach, u których mogliśmy liczyć na przychylniejsze traktowanie, i pozwalał unikać reakcjonistów, którzy mogliby próbować nas pogrążyć za pomocą biurokratycznych formalności, żądań natychmiastowej zapłaty i opóźniania dostaw. Na krótko przed Pierwszym Południem udało mi się wbiec na chwilę na górę, żeby sprawdzić, co porabiają inni. Ostatnim, czego się spodziewałem, był widok Thorwalda i Paula pogrążonych w pisaniu projektu „Manifestu bagatelistyczne-go”. Stłumiłem irytację, choć przyszło mi to z trudem, gdy pomyślałem o tym, że Margaret na dole wykonuje pracę, deu sait, ilu ludzi. „Bagatelizm” wydawał mi się znakomitą nazwą dla tego dwuosobowego ruchu. – Companho – zapytałem tak spokojnie, jak tylko zdołałem – czy jest jakiś powód, dla którego nie można z tym zaczekać? – No więc – zaczął Paul. – Chyba, hmm... Thorwald potrząsnął głową. – Paul, jeśli nie potrafię cię o tym przekonać, to chyba powinienem dać sobie spokój. Giraut, jeżeli napiszemy to jak trzeba, uzyskamy prawną osłonę, za którą będzie się mógł skryć cały ruch dysydencki. Bez niej Saltini stłamsi nas stopniowo, za pomocą kolejnych aresztowań i zakazów wypowiadania się. Jeśli będziemy ją mieli, prędzej czy później go obalimy. Muszę tylko wszystko przygotować, nim wykombinuje jakiś sposób na to, by nam przeszkodzić. Wiem, że jesteś przepracowany i brak ci snu, companhon. Mnie i Paulowi też, a biedna Margaret na pewno pada z nóg. Jeśli jednak za parę godzin nie przekażę gotowego tekstu do Centrum Doradczego, Saltini mnie ubiegnie i na dobre odetnie nam możliwość komunikacji ze społeczeństwem. Wybałuszyłem oczy ze zdumienia. Ostatecznie Thorwald był nastolatkiem. Nie dalej jak na początku tego tygodnia zachowywał się jeszcze jak całkiem świeży jovent, z typowymi wybuchami emocji i brakiem dyscypliny. Pod wpływem kryzysu stał się, no cóż, muszę to przyznać, bardziej dorosły, niż ja byłem zaledwie sto standni temu, i w związku z tym zasługiwał na szacunek należny zaufanemu przyjacielowi. – Jeśli uważasz, że to, co robicie, jest niezbędne, wierzę ci na słowo – powiedziałem. – Powinieneś jednak dowiedzieć się paru rzeczy. Opowiedziałem im krótko o sprawie Lovelock. Musiałem zaczynać po raz drugi, gdyż akurat przyszedł Aimeric, który o niczym jeszcze nie słyszał. (Zauważyłem, że z każdym powtórzeniem tej historii moja wściekłość narasta, zamiast słabnąć). Przypuszczam, że jako Okcytańczyk byłem częściowo znieczulony na przemoc, z którą bardzo często stykałem się w jej halucynacyjnej postaci, ale na myśl o tym, że donzelhę potraktowano z tak wielką, realną brutalnością, robiło mi się niedobrze. Zauważyłem, że Thorwald i Paul są wstrząśnięci ponad wszelką miarę. Zimny gniew, który rozbłysł w ich oczach, gdy skończyłem mówić – podobnie jak intensywne, pozbawione wyrazu spojrzenie Aimerica – nie pozwalał mi wątpić, że bez względu na to, czym Kaledonia była dotąd dla moich przyjaciół, owo wydarzenie zmieniło ją nieodwołalnie. – Będę musiał powiadomić o tym tatę i Clarity – stwierdził wreszcie Aimeric. – Może to przywróci jej wolę walki. A tata może mieć jakieś pomysły. Przed chwilą komowałem do PPR Za parę godzin mają wypuścić wszystkich ważniejszych więźniów politycznych. Większość z nich zostanie umieszczona w areszcie domowym. To znaczy, że będę mógł ich odwiedzać, ale nie będzie im wolno wychodzić. Miałem też niedługo zakomować do ambasadora Shana. Chyba powinienem poinformować go o wszystkim, co się tu dzieje. Skinęliśmy zgodnie głowami. Jak dotąd Rada Ludzkości udzielała nam wszelkiego poparcia, na jakie mogliśmy liczyć. – No to lepiej wezmę się do roboty. – Aimeric wstał powoli i zwrócił się do Paula i Thorwalda: – Dopilnujcie, żeby w tym manifeście nie było się do czego przyczepić. Jeśli nie będę mógł zabrać głosu w sprawie tego, co się tu dzieje, grozi mi, że zrobię coś, co może mnie kosztować immunitet dyplomatyczny. Obaj popatrzyli na leżącą przed nimi kartkę