They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

CO TO MA DO LICHA ZNACZYĆ? ŻE NIC Z TEGO NIE MA WYNIKAĆ. Spojrzałem na swój zegarek. Zostało pięć minut. JESTEM WYTARTYM - zacząłem. KTO BY POMYŚLAŁ. Tylko tego brakowało - ironia ze strony komputera. One są ostatnio za cwane. NIEDAWNO ZAREAGOWAŁEM INSTYNKTOWNIE NA DŹWIĘK BARDZO PODOBNY DO WYSTRZAŁU PISTOLETU, CHOĆ ŚWIADOMIE NIE MIAŁEM KU TEMU POWODÓW. CZY Z TEGO WYNIKA, ŻE BROŃ PALNA ODGRYWAŁA ISTOTNĄ ROLĘ W MOIM ŻYCIU, ZANIM ZOSTAŁEM WYTARTY? ***TAJNE. TAJNE, NIE - ODPOWIEDŹ NEGATYWNA? WŁAŚNIE. Wstałem, choć pozostawały mi jeszcze trzy minuty do dyspozycji. Moim następnym przystankiem była księgarnia Doubleday na Piątej Ulicy. Poszedłem prosto do działu kronik kryminalnych, ale prawie natychmiast zrezygnowałem, widząc sam rozmiar kronik dla Manhattanu za jeden dzień. Zadzwoniłem do pracy, że jestem chory, a potem znalazłem w książce wideofonicznej numer pewnej strzelnicy. Umówiłem się, pojechałem chodnikiem Midtown do wejścia, wypożyczyłem pistolet i zszedłem po schodach do dźwiękoszczelnej galerii strzelniczej. Zajęło mi parę minut, zanim się połapałem, jak ładować amunicję, nie rokowało to najlepiej. Zważyłem w ręce pistolet - najpierw w lewej, potem w prawej - z nadzieją, że przyniesie to jakieś znajome uczucie. Nic z tego. Czułem się niezręcznie i głupio, i przez następnych parę minut nie poczułem się lepiej. Wycelowałem starannie w figurę zawieszoną o jakieś piętnaście metrów przede mną i fatalnie spudłowałem. Chwyciłem pistolet oburącz i jeszcze raz chybiłem. Spudłowałem z prawej ręki i z lewej. Spudłowałem z zamkniętym prawym okiem i z lewym, spudłowałem z otwartymi obydwoma oczami. Dobrze, jeśli tylko mój instynkt działał na moją korzyść, to dam instynktowi szansę. Rzuciłem się na podłogę, przetoczyłem dwukrotnie i szybko wypaliłem - no i zestrzeliłem lampę pod sufitem. To by było na tyle, jeśli chodzi o instynkt, pomyślałem. Najwyraźniej człowiek, którym byłem, czuł się swojsko kiedy uskakiwał przed strzałami, a nie gdy strzelał. Opuściłem strzelnicę, złapałem paru przyjaciół - Wytartych - i spytałem ich, czy kiedykolwiek doświadczyli czegoś podobnego do mojego małego rozbłysku deja vu. Jeden z nich uznał to za zabawne - może uczynili go niegroźnym, ale normalny to on chyba nie był - a pewna koleżanka przyznała się do fal wzburzenia nachodzących ją, kiedy tylko słyszy pewien marsz Johna Philipa Sousy, co nie było odpowiedzią, jakiej poszukiwałem. Wpadłem na lunch do lokalnej jadłodajni, spędziłem następny bezowocny kwadrans w bibliotece z zaprzyjaźnionym komputerem, a potem wróciłem do mojego bliźniaka z ciemnego piaskowca. Podczas jazdy chodnikiem do domu toczyłem bokserską walkę z cieniem, odskakiwałem od wyimaginowanych przeciwników i sięgałem po nie istniejący rewolwer pod lewą pachę, ale nie czułem się naturalnie, tylko wręcz głupio. Po zejściu z chodnika i pokonaniu ostatniego odcinka drogi do domu postanowiłem sprawdzić, czy potrafię otworzyć zamek bez klucza, ale dałem sobie spokój po dziesięciu minutach, w samą porę, bo przechodzący policjant patrzył na mnie krzywo. Nalałem solidnego drinka - mieszkania Wytartych różnią się rozkładem, wystrojem i pod wieloma innymi względami, ale w każdym znajdziesz alkohol, jak również taśmy z tanimi ćwiczeniami pamięci i z "Who's Who w świecie Zorganizowanej Przestępczości" - i próbowałem, po raz kwadrylionowy, wydobyć jakiś obraz z mojej przeszłości. Wojenna rzeź, krzyki i błagania gwałconych ofiar, jęki masakrowanych starców i dzieci, leżących w kałużach krwi w Central Parku, wszystko to mełło się w młynie mojego umysłu - i wszystko wydawało się kompletnie obce. A więc nie umiałem strzelać, nie umiałem forsować zamków i nic nie mogłem sobie przypomnieć. To z jednej strony. Z drugiej był jeden, odosobniony fakt: uskakiwałem przed kulami. Ale gdzieś głęboko w bebechach (bo na pewno nie w mózgu), wiedziałem, w i e d z i a ł e m, że człowiek, którym kiedyś byłem, wrzeszczał mi bez słów do ucha, żebym padł, zanim mój\jego\nasz cholerny, głupi łeb zostanie roztrzaskany. Było to sprzeczne ze wszystkim, co powiedzieli mi w Instytucie. Jakakolwiek komunikacja z moim dawnym ja miała być wykluczona. Nawet w sytuacji, kiedy powietrze będą ciąć kule. Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej byłem przekonany, że to jest właśnie autentyczny nagły przypadek uprawniający do odwiedzenia Instytutu. Więc włożyłem marynarkę i wyszedłem. Nie miałem szans na złapanie taksówki - jak przestraszone kury, nowojorscy taksówkarze chowają się z pierwszymi oznakami zmierzchu - więc ruszyłem pieszo ku chodnikowi East River. Przeszedłem może dwie przecznice, kiedy spomiędzy domów wyskoczył na mnie złowrogi człowieczek z załzawionymi oczami, dziobami po ospie, haczykowatym nosem i paskudnie wyglądającym nożem w ręce. No cóż, trzy lata bez ataku rabusia na Manhattanie, to jak 200 lotów nad Irakiem, Paragwajem, czy gdzie tam jeszcze w tym miesiącu zwariowali. Widzisz, że nadeszła twoja kolej i przyjmujesz wszystko, co ma się stać ze stoickim spokojem. Więc podałem mu portfel, ale był w nim tylko pojedynczy drobny banknot i kilka kart kredytowych sterowanych brzmieniem mojego głosu. Tamten rzucił nagle portfel na ziemię i wpadł w szał, deklamując wrzaskliwie, jak bardzo go oszukałem. Zacząłem się wycofywać, co chyba rozwścieczyło go jeszcze bardziej, bo z przekleństwem pognał ku mnie unosząc nóż nad głową, z wyraźnym zamiarem zatopienia go w mojej szyi lub piersi. Pamiętam, że pomyślałem: Ze wszystkich miejsc, w których chciałbym umrzeć, Druga Aleja pomiędzy 35 i 36 Ulicą jest ostatnim. Pamiętam, że miałem wołać pomocy, ale byłem zbyt przerażony, żeby wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Pamiętam widok opadającego noża, jak w zwolnionym tempie. Następne, co dotarło do mojej świadomości to, że tamten leży na plecach, ma obydwie ręce złamane, a z nosa tryska mu krew jak z fontanny, ja zaś klęczę obok niego i mam właśnie wbić czubek noża w jego gardło. Zesztywniałem, starając się odtworzyć, co się stało, kiedy z głębi mnie jakiś głos - wcale nie wściekły, ani krwiożerczy, ale łagodny i uwodzicielski - wychrypiał: - Zrób to, zrób to. - Nie zabijaj mnie! - zajęczał mężczyzna, wijąc się pod moimi rękami