Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ukosem spojrzawszy na Adę, Perfecki zauważył, że i ona, choć nie śpiewa, cały czas jakby walczy z taką pokusą: drganie ust naj-l lepiej wyrażało jej stan. Po jakimś czasie sam złapał się na tym, f że i jego korci niesamowicie, by włączyć się w tę pieśń, i mimo że nie znał słów, coś go ciągnęło, by dośpiewywać choć ostat-l nie sylaby. Na szczęście wkrótce się to skończyło i wszyscy za-1 częli bić brawo. Stół został nakryty z tak histeryczną obfitością, że przez chwilę Stach już nie żałował, że się pojawił na tej podejrza-S nej kolacji. Tak jakby się to działo nie w wielkim poście, a w sa-I mym środku karnawału. Co prawda, siedzieć mu przyszło na jakimś straszliwie chybocącym się stołku, który do tego wy-l mazany był kredą i poplamiony stosunkowo świeżą farbą, ale Ada zdążyła szepnąć ukradkiem, że to skutki niedawno roz-| poczętego remontu. Prócz tego akurat naprzeciwko nich usa-| dowił się Mauropule, który nazywał Adę „córeczką" i mrugał przy tym pożądliwie. Kiedy wysokie szklane kielichy zostały j napełnione po brzegi gęstą czarną cieczą, którą wszyscy z nieznanych powodów nazywali sangue del drago, Dappertutto podniósł się i od czasu do czasu nachylając się uchem do drze-^ miącego obok Casallegry — jakby szukał potwierdzenia dla j swego speechu — oświadczył: — Moi sławni! Moi prześwietni! Moi nierzadko dostoj-i ni, ale przede wszystkim wybitni i słynni, moi znakomici!! Oto nadeszła pora naszej kolacji. Zasłużyliśmy na nią nie-l i Mata kantata masońska to ostatni z ukończonych przez Mozar-l ta utworów (KV 623, 15.11.1791). Jeśli chodzi o Marsz różokrzyżowców^ i Walc czarnoksiężników, to nic nam o nich nie wiadomo. 294 zwykle uczciwie, w ciągu niezapomnianych czterech dni mężnie posługując się intelektem, na ile nam na to pozwalał, żeby wykrzesać z dzisiejszego bezsensu bodaj iskrę wesołości i radości. Nie wszyscy dotrwali cało do dzisiejszego wieczora. Niektórym skradziono konia, innym — serce. W imieniu swego patrona oraz we własnym imieniu chciałbym wszystkim serdecznie podziękować. Zaprosiliśmy was nie tak po prostu, i nie dlatego, że jesteście jacyś szczególni. W rzeczywistości jesteście przecież całkiem zwyczajnymi ludźmi, jakich wiele — do licha i trochę — ł których imię legion. Nikt z nas, ani mój patron, ani ja, nie spojrzelibyśmy nawet na żadne z was, gdyby nie pewna wasza cecha, która czyni was nie tyle może interesującymi, ile — że tak powiem — zabawnymi. Tę swoją cechę każdy z was doskonale sam zna, nie zamierzam zatem ich wymieniać. Muszę podkreślić: zasłużyliście nie tylko na tę wspaniałą kolację. O wiele poważniejsze nagrody dziś posypią się na wasze zadowolone z siebie i swej pustki głowy! I rzecz nawet nie w honorarium, które a propos — liczę do trzech: uno, duo, trel — zaraz znajdziecie w swych kieszeniach. Sięgnąwszy do marynarki, Perfecki rzeczywiście namacał grubą kopertę, która nie wiadomo skąd się tam wzięła. Nie zdążył nawet się zdziwić, bo Dappertutto kontynuował: — A co, są? No widzicie! Tak więc całe te wypłaty są niczym w porównaniu z tym, jakie możliwości przed wami teraz się otworzą. W tym celu żądamy od was tylko jednego: pijcie i lejcie w siebie, żryjcie i napychajcie się, ażeby przedwcześnie nie zasnąć — dudlcie, żłopcie, trąbcie — słowem — bawcie się i weselcie, byśmy mogli w całej krasie i do samego rana przedstawiać wam widowisko, którego tytuł brzmi: Zabawne zmagania z sennością w najszerszym gronie przyjaciół. 2 Swobodne nawiązanie do dzieła Hypnerotomachia Poliphili, wydanego w Wenecji w 1499 r. 295 W tejże chwili na dworze uderzył piorun, aż mury się zatrzęsły, a błysk był widoczny nawet przez zabite okiennice. — Usłyszano nas! — ucieszył się sekretarz i wychylił do dna swój niemały kielich. — Nie pij — szepnęła Ada, jednak Stach już zamierzał jej nie posłuchać, zwróciwszy uwagę na to, jak pożądliwie, wielkimi łykami pochłaniają obecni swoje czarne wino, aż im cieknie z ust i rozchlapuje się na wszystkie strony. Ale kiedy podniósł kielich całkiem blisko nosa, wzdrygnął się od niemiłego zapachu, który uderzył mu w nozdrza. — Masz rację — odpowiedział Adzie tak samo prawie szeptem i zupełnie niezauważalnie, jak mu się zdawało, dla innych wylał swą porcję pod stół, po czym natychmiast zobaczył, jak zasyczała i zwęgliła się w tym miejscu podłoga. Na szczęście w kieszeni miał na wszelki wypadek butelkę z ulubionym podkarpackim balsamem, ostatnią z zapasu przywiezionego jeszcze z domu — w kolorze balsam ani trochę nie różnił się od „smoczej krwi"; poszedł aż miło, mocno rozgrzewając i wprawiając w lepszy nastrój. — Ale pijesz! — porozumiewawczo mrugnął do niego Mauropule i po raz kolejny zarechotał. — Swoją piję, a nie krew ludzką — Perfecki w odpowiedzi zacytował Szewczenkę, chyba nie całkiem stosownie. I było wielkie żarcie. I jak w kalejdoskopie zmieniały się talerze i potrawy. I raz po raz napełniano i opróżniano kielichy z czarną nalewką. I płonęły policzki i oczy, zaostrzały się nosy. I piszczały hostessy, które Mauropule nieustannie i niezmordowanie za coś tam łapał, chwytał, macał. I snuł się po sali Dappertutto, okazując każdemu cząstkę uwagi i życzliwości, kawałek szczególnej tajemnej sympatii, podsuwając jakieś papierki do podpisu, puszczając dym, przewracając ocza- 296 jni i drapiąc się w piersi paznokciami