Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ludźmi dowodził kapitan Frank Hernandez, który również uczestniczył w środowym spotkaniu w biurze Dickweeda. Był to mężczyzna o interesującej twarzy, niski, lecz mocno zbudowany – z lekką nadwagą, chociaż sprężysty i zawsze wyprostowany. Nie marnował na głupców ani słów, ani czasu. Darwin wiedział od Lawrence’a, i nie tylko od niego, że Hernandez jest uczciwym policjantem i doskonałym dochodzeniowcem. – Co tu robicie oboje? – spytał kapitan Dara i Syd, którzy przebijali się w ulewnym deszczu ku owiniętemu żółtą taśmą załamanemu podnośnikowi nożycowemu. – Telefonowali z biura prokuratora okręgowego – wyjaśniła Sydney. – Esposito był potencjalnym świadkiem w naszym śledztwie. Hernandez odchrząknął i nieznacznie się uśmiechnął, słysząc słowo „świadek”. – Rozumiem pani zainteresowanie panem Esposito, główna oficer śledcza – stwierdził. – Był na pewno najlepszym z tutejszych ubezpieczeniowych naganiaczy. Syd pokiwała głową i przyjrzała się podnośnikowi nożycowemu. Ciężka platforma wznosiła się na wysokość dziesięciu metrów. Teraz podtrzymywały ją lewarki po obu stronach. Podczas gdy wszędzie wokół ziemia była błotnista, pod samym urządzeniem wydawała się niemal zupełnie sucha – z wyjątkiem widocznych tam plam krwi, kawałków mózgu i śladów jakiegoś ciemniejszego płynu. Drobinki i krople substancji mózgowej znajdowały się także na ścianie z pustaków za podnośnikiem. – Jest pan tutaj, kapitanie, ponieważ podejrzewacie zabójstwo? – spytała kobieta Hernandeza. Mężczyzna wzruszył ramionami. – Mamy świadków, którzy twierdzą coś innego. – Skinął głową ku miejscu, w którym stał kierownik budowy. Mężczyzna trzymał w rękach notes i mówił coś do funkcjonariusza w mundurze. – Na terenie znajdowało się dziś tylko kilku pracowników – kontynuował kapitan. – Vargas... czyli kierownik budowy... nie widział, kiedy mecenas Esposito się zjawił, zauważył go jednakże w pewnym momencie przy podnośniku, pogrążonego w rozmowie. – Czy rozpoznał osobę, z którą rozmawiał Esposito? – zapytała Sydney. Hernandez znów skinął głową. – Paulie Satchel. Kiedyś tu pracował, ale później miał wypadek i pozwał firmę... – Pozwoli pan, że wysunę odważne przypuszczenie – wtrąciła Syd. – Esposito był jego pełnomocnikiem. – Hernandez uśmiechnął się, choć w jego ciemnych oczach nie było rozbawienia. – Czy ten Satchel jest podejrzany? – spytała. – Nie – odparł Hernandez z całym przekonaniem. – Szukamy go jedynie z zamiarem przesłuchania. Ma być po prostu świadkiem. Kierownik, to znaczy Vargas... widział Satchela, jak wychodził, jeszcze zanim zaczęło padać. A Esposito stanął pod podnośnikiem, ponieważ chciał się schować przed deszczem. Platforma podnośnika znajdowała się wówczas na wysokości trzeciej kondygnacji. Mecenas był zupełnie sam, kiedy Vargas widział go tam po raz ostatni. Potem nagle nożyce się ugięły, podnośnik załamał, a Esposito najprawdopodobniej uskoczył w niewłaściwą stronę, czyli pod ścianę... No i głowa utknęła mu w nożycach. Sydney przyjrzała się kawałkom szarej substancji mózgowej na suchej ścianie z pustaków, po czym spytała: – Czy Vargas widział sam wypadek? – Nie – odparł kapitan. – Odwrócił głowę, gdy tylko usłyszał odgłos załamujących się nożyc. Twierdzi, że wokół podnośnika nie dostrzegł nikogo. – W jaki sposób nożyce podnośnika mogły się ot tak załamać? – zastanowił się głośno Dar, robiąc zdjęcia aparatem cyfrowym. Hernandez zmierzył go wzrokiem od góry do dołu, potem przyglądał mu się jeszcze oceniająco przez długą chwilę, w końcu odrzekł: – Vargas uważa, że Esposito sam manipulował przy jednym ze słupków. Właśnie tam robotnicy napełniają i osuszają zbiorniki hydrauliczne. Gdy się poruszy nieodpowiednią śrubę, ciśnienie płynu hydraulicznego może się szybko zmniejszyć, a wówczas prawie natychmiast nożyce się składają i podnośnik opada. – Po co Esposito miałby robić coś takiego? – zdumiała się Syd. Kapitan odgarnął z czoła mokre, czarne włosy. – Mecenas Esposito był moim zdaniem nieudacznikiem i partaczem – odfuknął po prostu. Minor zbliżył się do podnośnika, nie wszedł pod platformę, lecz kucnął przy niej i przyjrzał się suchemu obszarowi pod nią. – Widzę tutaj nie tylko ślady butów pana Esposito. – Zgadza się – przyznał Hernandez. – Resztę wydeptali zapewne sanitariusze, którzy wyciągali zwłoki. Był też koroner, który stwierdził zgon. Kiedy mnie wezwano, dostrzegłem jedynie ślady butów mecenasa. – Skąd pan to wie? – zdziwił się Dar. Kapitan westchnął. – Zna pan jakichś budowlańców w mokasynach marki Florsheim? Sydney ukucnęła obok Darwina, włożyła rękę do oznaczonej żółtą taśmą strefy, zanurzyła palce w niewielkiej kałuży ciemnego płynu, po czym je podniosła i dokładnie obejrzała. – Czyli że ta nieznana nam ciecz to płyn hydrauliczny... – Zgadza się – przyznał kapitan Hernandez. – Reszta to płyny i części nieszczęsnego Esposito. – Ale sprawa pozostaje otwarta? – upewniła się Syd. – Ze względu na pogwałcenie przepisów. – Porozmawiamy najpierw z Pauliem Satchelem – odparł Hernandez. – Przesłuchamy też oficjalnie pozostałych facetów, którzy znajdowali się wówczas na miejscu incydentu. Ktoś taki jak Jorge Esposito ma wielu wrogów i sporo... konkurentów. Tym niemniej wszystkie szczegóły wskazują jednoznacznie na wypadek. – Co z Vargasem? – spytał Dar. Hernandez zmarszczył brwi. – Pyta pan o kierownika? Człowiek pracuje w tej firmie od osiemnastu lat. A poza tym jest czysty jak łza. Nie ma na swoim koncie nawet mandatu. – Pan Esposito pozwał firmę o odszkodowanie – zauważyła cicho Sydney. Kapitan potrząsnął głową. – W momencie katastrofy Vargas był w głównym baraku, gdzie rozmawiał przez telefon z jednym z architektów. Możemy sprawdzić billingi i przesłuchać architekta. Moim zdaniem jednak Vargas jest czysty. Czuję to w kościach. – Instynkt? – spytał Darwin zaciekawiony jak zawsze, gdy policjanci oddawali się dedukcji. Prawie wierzył w ich szósty zmysł. Hernandez spojrzał na niego z ukosa, jawnie doszukując się w tej uwadze sarkazmu. Nic wszakże nie powiedział. Milczenie przerwała Syd. – Dokąd koroner zabrał ciało? – Do kostnicy miejskiej – odrzekł kapitan, wciąż wpatrując się w Minora zimnymi, ciemnymi oczyma. W końcu przeniósł wzrok na Sydney. – Zamierza pani tam pojechać? – Prawdopodobnie. Hernandez wzruszył ramionami. – Trup Esposito nie stanowił szczególnie ładnego widoku, kiedy tu przyjechaliśmy... Wątpię, czy w kostnicy prezentuje się choć odrobinę lepiej. Ale cóż... każdy może spędzać niedzielę tak, jak lubi