Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Chłodniejsze powietrze otrzeź- wiło Stryka; drzwi zamknęły się. Zrobiło się ciszej. Widzisz? - Wskazała spokojny nocny krajobraz. - Wszystko jest takie, jak można się spodziewać. Jak można się było spodziewać kiedyś. Dawno temu. Ale te- raz... Znowu mówisz od rzeczy. -Chcę powiedzieć... Czy tak jest... wszędzie? - Oczywiście! - Zapadła chwila milczenia. Nieznajoma podjęła decyzję. - Pokażę ci. Za rogiem chaty stały konie. Przeważnie były to rumaki bojowe, wspaniałe, nieskazitelnie utrzymane zwierzęta o pięknych, lśniących 83 uprzężach. Samica wybrała dwa najwspanialsze: jednego białego jak mleko, drugiego czarnego jak noc. Dała Strykowi znak, by dosiadł konia. Zawahał się. Ona dosiad- ła białego — ruchy miała płynne i zwinne, jakby urodziła się w sio- dle. Jemu przypadł kary. Ruszyli. Początkowo to ona prowadziła, potem zrównał się z nią i razem galopowali przez aksamitny krajobraz. Srebrne światło księżyca opromieniało konary drzew i malowało łąki nierealnym szronem. Łagodne pagórki wyglądały, jakby leżał na nich śnieg, choć pora była ciepła. Od czasu do czasu widzieli srebrzyste rzeki i migotliwe jeziora. Tętent koni płoszył stada ptactwa. Roje owadów rozświetlały mrok lasów. Wszystko było świeże, pulsujące, pełne życia. Nad ich głowami rozpościerał się cudowny arras gwiazd, krysta- licznie jasnych na dziewiczym nocnym niebie. - Nie widzisz? - zawołała. - Nie widzisz, że wszystko jest takie, jak powinno? Był zbyt oszołomiony nieskażonym powietrzem, wewnętrznym poczuciem spełnienia, by móc odpowiedzieć. - Za mną! - zawołała i spięła konia do szybszego biegu. Wyprzedziła go. Popędził za nią. Galopowali, uniesieni, a wiatr chłostał ich twarze. Roześmiała się z czystej radości - on także. Od dawna nie czuł, że żyje. Twój kraj jest cudowny! - krzyknął. Nasz kraj! - odpowiedziała. Spojrzał na drogę, która rozciągała się przed nim. Droga przed nim była pusta. Chłód. Kamienista ścieżka. Nigdzie żywej duszy. Księżyc i gwiazdy świeciły, ale na zachmurzonym niebie wydawały się nie- ważne. Stryk jechał na czele kolumny. Chłodna ręka strachu dotknęła jego pleców. Co się ze mną dzieje, na bogów? - pomyślał. Czy tracę zmy- sły? Usiłował myśleć rozsądnie. Był zmęczony i zdenerwowany. Jak wszyscy. Po prostu zasnął w siodle. To zmęczenie wyczarowało te wizje. Były żywe i realistyczne, ale to tylko majaki. Jak historie, które kowale słów opowiadają w zimie przy ogniu. Chciałby w to wierzyć. 84 Odpiął manierką i pociągnął łyk wody. Kiedy zakręcał ją poczuł znajomy zapach. Wiatr przyniósł woń krystalinu. Potrząsnął gło- wą niemal pewien, że zapach to wspomnienie z jego snu. Ale po- tem znowu go poczuł. Rozejrzał się. Coilla i Alfray jechali tuż za nim. Byli zmęczeni i odrętwiali. Spojrzał pomiędzy nich, na szeregi sennych szeregowców. Do- strzegł Jupa, zgarbionego ze zmęczenia. Parę metrów za nim, na tyłach kolumny, jechał samotny Haskeer. Kulił się i odwracał gło- wę, by nikt go nie zobaczył. Stryk zawrócił konia. - Prowadźcie! - warknął do Alfraya i Coilli. Zareagowali; co najmniej jedno odpowiedziało, ale nie słyszał słów i zresztą go to nie obchodziło. Obchodził go wyłącznie Ha- skeer. Pogalopował w jego stronę. Mocny zapach palonego kryształu otaczał sierżanta jak ciężka chmura. Haskeer usiłował coś ukryć. - Oddaj - rzucił Stryk lodowatym tonem. Haskeer rozchylił palce, leniwie i bezczelnie, ukazując malutką glinianą fajkę. Stryk odebrał mu ją. Zabrałeś bez pozwolenia - warknął. Nie zakazałeś. - I nie pozwoliłem. To jest ostatnie ostrzeżenie. Zastanów się, Haskeer. - Stryk wziął zamach i zdzielił sierżanta pięścią prosto w skroń. Haskeer runął na ziemię z głuchym łomotem. Kolumna stanęła. Wszyscy na nich patrzyli. Haskeer jęknął i chwiejnie podniósł się z ziemi. Przez chwilę wyglądał tak, jakby miał się rzucić na Stryka, ale zmienił zdanie. Będziesz szedł piechotą dopóki nie nauczysz się dyscypliny - zapowiedział Stryk. Gestem kazał szeregowcowi zająć się koniem Haskeera. Jestem niewyspany - sprzeciwił się Haskeer. Nigdy nie przestajesz jęczeć, co? Nikt tu nie jest wyspany i nikt nie będzie, dopóki na to nie pozwolę. Zrozumiano? - Od- wrócił się do reszty oddziału. - Ktoś jeszcze chce się mi sprzeci- wić? Milczenie było wystarczającą odpowiedzią. - Nikt nie tknie kryształu, dopóki nie pozwolę! - zapowiedział. - Nieważne, ile go mamy, nie o to chodzi