Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Tak było wygodniej. Teraz musiałby wtajemniczać syna we wszystkie sprawy pieniężne i wiele innych, a wiedział przecież, jak silne było w nim pragnienie, by rządzić wszystkim i wszystkimi bez czyjegokolwiek współudziału. Walka była krótka. Wobec tych racji, którymi się tak długo powodował, opanowało go uczucie wstydu. Czy syn jego nie obejmie kiedyś wszystkiego po nim? Czy nie była już pora po temu, aby go zaczął uczyć i przysposabiać? Czy przyszłość rodu nie zawisła od niego? Stary Dag poddał się surowemu badaniu. Choćby jak najusilniej szukał w sobie światła poznania, zawsze napotyka na takie ciemności, że aż przerażenie go ogarnia. Chciał mieć teraz syna w domu, blisko siebie. Chciał żyć znowu w rodzinnym gronie według starych tradycji i zwyczajów. Chciał ponadto, aby Adelajda Barre również tutaj należała. Robiła wrażenie osoby, z którą można mówić o wielu rzeczach. A przy tym była tak piękna, że usta same się uśmiechały, kiedy patrzyło się na nią. Kto patrzał w jej oczy, ten jakby się modlił. Potrzebował jej tutaj, bo mógł z nią rozmawiać. Teraz skończy się jego samotność. Wtedy to właśnie, myśląc o tym wszystkim, wyprostował się i wypowiedział te śmiałe słowa... Za młodych lat niejednokrotnie głowił się nad tym, co Ane Hamarrbó chciała powiedzieć, powtarzając wciąż przepowiednię, że ludzie jego rodu mają wznieść się do takich wyżyn, jakie w ogóle człowiek potrafi osiągnąć. Nie zdawał sobie sprawy, że tylko niewielu było zdolnych do takiego zwycięstwa, jakie on odniósł nad sobą w ciągu minionego roku. Wartość samego człowieka w niemało, jeśli się zważy, kim był ów dawny, mściwy i krwiożerczy dziedzic na Bjórndal, a kim obecnie stary Dag. Może zapowiedź Ane Hamarrbó była niedaleka spełnienia, choć ona sama mogła wyobrażać to sobie zupełnie inaczej. Ojciec Dag i major siedzieli przy kominku. Młody Dag przeszedł się po pokojach, gdy panna Adelajda wyszła z komnaty. Ojciec Dag kiwał przyzwalająco głową. Potem młody Dag wrócił. Siedział teraz przy stoliku pod oknem. Na dworze padał deszcz. Szumiał głucho wśród jesiennej nocy. Jak to przyjemnie siedzieć sobie o takiej porze w domu. Z pierwszej izby dochodzą czyjeś lekkie kroki, a potem ostrożnie otwiera się wieko szpinetu. Adelajda poczęła grać żywą melodię światła i cieni, tętniącą radością i smutkiem, ciepłą jak krew. Później weszła do starej komnaty, aby powiedzieć dobranoc. Wysoka i pełna powagi, i piękna. Ojciec Dag słuchał każdego tonu, który grała, i westchnień deszczu na dworze. Wszystkie najukochańsze wspomnienia przeszłości odżyły w jego sercu. Powstał, gdy weszła, i zrobił to, czego nie ośmielił się uczynić syn. Wyciągnął ramiona i przytulił Adelajdę do swej szerokiej piersi. Szorstką ręką pogładził ją delikatnie po włosach i schyliwszy się szepnął: - Moja córka... * * * CZĘŚĆ PIERWSZA 1 Major Barre od lat nie służył w wojsku, ale gdy szedł wyprostowany, energicznym krokiem, wymachując laską o metalowej gałce - od razu można w nim było rozpoznać dawnego żołnierza. Dzień był szary, jesienny, ulice pełne błota, ale cóż to go obchodziło? Miał po kolana buty z owczej skóry. Szedł mocnym, charakterystycznym krokiem. Może nawet nie wiedział, że jeSt błoto, gdy zwykł był patrzeć na trotuar. Gładko wygolona broda opierała się na odgiętych rogach kołnierza nad śnieżnobiałą kryzą. Jasnym wzrokiem spoglądał przed siebie. Oczy miał błyszczące, pełne życia. Od czasu do czasu rzucał spojrzenia w kierunku pewnych, dobrze sobie znanych okien - w nadziei, że ujrzy tam może któryś z figlarnych uśmiechów, zauważonych i zapamiętanych podczas dawniejszych wędrówek. Pomimo niepowodzeń życiowych i nader skromnych warunków w jakich się znajdował, major Barre wciąż oczekiwał jeszcze czegoś od życia. Sześćdziesiątka to żaden wiek dla takiego człowieka jak on. Toteż na widok ładnej twarzyczki i smukłej kibici zjawiały się V jego oczach niepokojące ogniki. Był bardzo lubiany w towarzystwie, wnosił pogodę i humor. Na jednym z rogów rynku zauważył radcę sądowego Gabbe, Radca przeskakiwał z kamienia na kamień, omijając z całą godnością kałuże. Miał jak zwykle na nogach pantofle zapinane na klamry i obcisłe pończochy na grubych łydkach, spod rękawóv jego surduta wyglądały koronkowe mankiety. Barre mruknął pod nosem coś jakby „stary idiota", ale, w pewnej chwili gdy radca sądowy podniósł głowę, ukłonił mu się z szacunkiem. Gabbe miał właściwie zamiar minąć róg i przejść na drugą stronę ale zatrzymał się na chwilę i zastanowił, zobaczywszy majora. Zaczął mu się badawczo przyglądać przez lorgnon. Po krótkim namyśle zawrócił i poszedł w kierunku Barrego. Obaj zatrzymali się jednocześnie i radca raz jeszcze przez szkła przyjrzał się majorowi. - Różne plotki krążą o pańskiej córce, pięknej Adelajdzie - wyseplenił radca