Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Witaj, pani - zwrócił się do Maegwin. Przestała śpiewać, ale nie podniosła wzroku. Wydawało się, że nie widzi niczego poza ogniem. Eolair spostrzegł dziwne spojrzenie Isorna i wzruszył ramionami. - To nie jest aż tak okropne. Rimmersman zmarszczył czoło. -Nie, Eolairze. Na swój sposób jest nawet piękne. Ale dla mnie zbyt piękne, zbyt silne i dziwne. Niepokoi mnie. Hrabia przytaknął mu. - -Wiem. Inni też są niespokojni. Nie, więcej niż niespokojni, boją się. - -Ale po co Sithowie to robią? Ryzykują życie. Wczoraj zginęło kolejnych dwóch! Jeśli jest to jakaś czarodziejska ceremonia, której muszą dokonać, to czy nie mogą tego robić dalej, poza zasięgiem strzał? Eolair pokręcił głową bezradnie. -Nie wiem. Niech mnie Bagba ugryzie, nie wiem, Isornie. Głosy Sithów płynęły przez obóz niczym odwieczne fale oceanu. JIRIKI przyszedł do ogniska przed świtem. Gasnący żar obłał jego twarz czerwonym blaskiem. -Dziś rano - powiedział. Przykucnął wpatrzony w węgle. - Zanim nadejdzie południe. Eolair przetarł oczy, starając się w pełni obudzić. Spał niespokojnie, ale zawsze to lepsze niż nic. - -Dziś... dziś rano? O czym mówisz? - -Zacznie się bitwa. - Jiriki odwrócił się i spojrzał na Eolaira: podobny wyraz na twarzy śmiertelnika mógłby wyrażać ubolewanie. - Będzie okrutna. - -Skąd wiesz, że wtedy zacznie się bitwa? - -Ponieważ do tego zmierzaliśmy. Nie możemy przeprowadzać oblężenia, jest nas za mało. Nornów, jak ich nazywacie, jest jeszcze mniej, ale oni siedzą w ogromnej kamiennej skorupie, a my nie mamy machin, jakimi śmiertelnicy posługują się w bitwach. Nie ma też czasu, żeby je zbudować. Dlatego zrobimy to po swojemu. -Czy to ma coś wspólnego ze śpiewaniem? Jiriki przytaknął mu w swój dziwny ptasi sposób. - -Tak. Przygotujcie się. Powiedz swoim ludziom to: bez względu na to, co pomyślą albo zobaczą, niech pamiętają, że walczą z żywymi istotami. Hikeda’ya są tacy sami jak ty czy ja, też krwawią. Umierają. Powiesz im to? - -Tak. - Eolair zadrżał i wyciągnął zmarznięte dłonie nad ogniskiem. - Jutro? Jiriki skinął głową ponownie i wstał. -Kiedy słońce będzie wysoko. Wtedy będzie najlepszy czas. Jeśli dopisze nam szczęście, bitwa zakończy się, zanim nadejdzie ciemność. Eolair nie potrafił wyobrazić sobie, że można skruszyć skorupę Naglimund w tak krótkim czasie. - -A jeśli nie? Co wtedy? - -Wtedy... będzie trudno. - Jiriki cofnął się i zniknął w ciemności. Eolair siedział jeszcze chwilę przy ognisku, zaciskając zęby, by nie szczękać z zimna. Potem wstał i poszedł obudzić Isorna. TARGANY WIATREM szaro-czerwony namiot łopotał na szczycie wzgórza niczym maszt statku niesionego wysoką falą. Na wzgórzu stało jeszcze kilka innych namiotów; pozostałe rozsiane były na zboczu i w dolinie. Za nimi znajdowało się Jezioro Clodu, ogromne błękitnozielone lustro, nieruchome jak obżarta bestia. Tiamak stał przed namiotem, ociągając się mimo chłodu. Tylu ludzi, tyle ruchu, tyle życia! Z niepokojem spoglądał w dół na ludzkie morze, przerażała go myśl, że znajduje się tak blisko koła historii, a mimo to nie potrafił oderwać wzroku. Jego malutką historię połknęły wielkie opowieści, które w tych czasach snuły się po Osten Ard. Czasem wydawało się, że ktoś otworzył worek pełen najstraszniejszych snów i koszmarów. Tiamak mógł liczyć jedynie na to, że jego dokonania, obawy i pragnienia zostaną zignorowane. Choć istniała też możliwość, że zostaną zupełnie zadeptane. Drżąc nieco, uniósł wreszcie klapę wejścia. NIE BYŁA TO narada wojenna, czego się obawiał, kiedy Jeremias przyszedł do niego z wieścią od księcia. W takich chwilach czuł się zupełnie bezużyteczny. W namiocie zebrało się tylko kilka osób: Josua, sir Camaris, książę Isgrimnur. Większość siedziała na stołkach; Vorzheva siedziała oparta na swoim łóżku, a Aditu u jej boku na podłodze. Był tam też młody Jeremias, który najwyraźniej miał wiele pracy tego popołudnia. Teraz stał przed księciem, starając się okazać skupienie, choć wciąż jeszcze dyszał trochę po biegu. - -Dziękuję za pośpiech, Jeremiasie - rzekł Josua. - Rozumiem. Proszę, wróć tam i powiedz Strangyeardowi, żeby przyszedł, kiedy będzie mógł. Potem będziesz już wolny. - -Dobrze, Wasza Wysokość. - Jeremias skłonił głowę i ruszył do wyjścia. Tiamak, który stał jeszcze w wejściu, uśmiechnął się do nadchodzącego młodzieńca. -Nie miałem okazji spytać cię wcześniej, Jeremiasie. Jak czuje się Leleth? Czy nastąpiła jakaś zmiana? Jeremias potrząsnął głową. Starał się opanować głos, ale widać było, że cierpi. - -Bez zmian. Nie budzi się. Pije trochę wody, ale nic nie je. - Potarł ze złością oko. - Nikt nic nie może pomóc. - -Przykro mi - powiedział Tiamak. - -To nie twoja wina. - Jeremias przestępował nerwowo z nogi na nogę. - Muszę zanieść wiadomość ojcu Strangyeardowi. - -Oczywiście. - Tiamak usunął się na bok. Jeremias minął go i wyszedł. - -Tiamaku! - zawołał książę. - Wejdź, proszę i przyłącz się do nas. - Wskazał na wolny stołek. Josua rozejrzał się, kiedy Wrannańczyk usiadł. -To jest dla mnie bardzo trudne - odezwał się. - Mam zamiar zrobić coś okropnego i chcę za to już teraz przeprosić. Moje postępowanie tłumaczy jedynie nasza potrzeba. - Zwrócił się do Camarisa: - Wybacz, przyjacielu. Nie potrafię tego zrobić inaczej. Aditu uważa, że powinniśmy wiedzieć, czy byłeś w domu Sithów Jao e-TinukaiM, a jeśli tak, to dlaczego? Camaris spojrzał na Josuę. - -Czy człowiekowi nie wolno już mieć żadnych tajemnic? - spytał powoli. - Zapewniam cię, Książę Josuo, że nie ma to nic wspólnego z walką przeciwko Królowi Burz. Na honor rycerza. - -Ale ktoś, kto nie zna całej historii naszego ludu, może też nie znać wszystkich więzów krwi i innych szczegółów. Ineluki był jednym z nas. - W przeciwieństwie do Josui, Aditu mówiła głosem zdecydowanym i donośnym. - Wszyscy wiemy, że jesteś szlachetnym człowiekiem, Camarisie, ale nie zdajesz sobie sprawy z tego, że to, co widziałeś i czego się dowiedziałeś, może być dla nas ważne. - -A może tylko mnie opowiesz? - spytał Josua. - Wiesz, że twój honor jest dla mnie tak samo ważny jak mój własny. Nie musisz wyjawiać wszystkich swoich tajemnic w namiocie pełnym ludzi, jeśli tego się obawiasz, chociaż wszyscy oni są przyjaciółmi i sprzymierzeńcami