Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Natychmiast udam się na Festi XV w Mgławicy Welona i nawiążę kontakt z istotą, którą nazywasz Klifem. O ile będzie to w mojej mocy, wykonam również twój rozkaz, by dostarczyć nieco jego substancji na Pyrylyn. Dziękuję za ukłony, które odwzajemniam w dobrej wierze. Do widzenia". Wyprostował się i rozmasował twarz, gdyż termopatrzenie przez ogromne odległości świetlne zawsze było męczące, jak gdyby wrażliwe mięśnie twarzy miały świadomość, że swoje drobne ładunki elektrostatyczne dostarczają parsekom próżni i to je paraliżowało. Z wolna odprężyły się również jego czułki, kiedy nieśpiesznie zbierał swój ekwipunek. Długi będzie lot do Welona, a i zadanie, jakie mu wyznaczono, przejęłoby trwogą najdzielniejsze serce na Ziemi, on jednak ociągał się z zupełnie innego powodu - przed odlotem musi się pożegnać z Metresą. Rozsunął drzwi i wyszedł na korytarz, równym krokiem przemierzył stopami wzór mozaiki, którego nauczył się na pamięć dawno temu w dzieciństwie, i zniknął w szybie paragrawitacyjnym. Za chwilę wyłonił się z głównego westybulu, zbliżał ku mojej pani, do jej wysmukłej postaci, przed którą na wysokości piersi kręciły się gryzonie, za jej plecami zaś piętrzył się masyw Vatna Jokull, szary w mglistości dali. - Wejdź do środka i przynieś mi pudełko z obrączkami znamionowymi, Hol - powiedziała do mnie, więc minąłem się z nim, moim panem, kiedy do niej podchodził. Nie zwrócił na mnie większej uwagi, podobnie jak nie zwracał uwagi na innych partenoludów, nie odrywając oczu od niej. - Wiesz, Metreso, że muszę spełnić swój obowiązek - usłyszałem jego głos. - Nikt inny prócz zrodzonego normalnie prawdziwego Ziemianina nie mógł otrzymać tego rodzaju zadania. - Tego rodzaju zadania! Galaktyka jest niewyczerpalną kopalnią tego rodzaju zadań! Mógłbyś sobie raz na zawsze dać spokój z tymi wycieczkami. Przemówił błagalnie do jej pleców: - Nie możesz tak o nich mówić. Znasz naturę Klifa, wszystko ci o nim opowiedziałem. Wiesz, że to nie jest wycieczka, że wymaga to całej mojej odwagi. I wiesz, że z jakiegoś powodu tylko prawdziwi Ziemianie mają taką odwagę... nieprawdaż, Metreso? Pomimo że zbliżałem się do nich, pokornie przesuwając się między klatkami i zbiornikami, nie zwrócili na mnie uwagi nawet na tyle, by ściszyć głosy. Moja pani stała zapatrzona w ogromne szczyty w głębi lądu, którym jej rysy nie ustępowały majestatem i tylko jeden czułek jej drżał, gdy mówiła: - Wydajesz się sobie taki wielki i odważny, co? Znając potęgę magii afektywnej nigdy w gniewie nie wymawiała jego imienia, jak gdyby życzyła sobie, by zniknął. - To nie jest tak - rzekł pokornie. - Proszę, bądź rozsądna, Metreso, wiesz, że muszę odjechać, mężczyzna nie może przesiadywać wiecznie w domu. Nie gniewaj się. Wreszcie się do niego odwróciła. Twarz jej nie odbierała, dumna i surowa. Jednak było w niej piękno jakiegoś upiornego rodzaju, którego nie potrafię opisać, o ile znużenie i wiedza mogą zlać się w piękno pospołu. Jej oczy były tak szare i odległe jak fryz okrytego śniegiem wulkanu za nią w dali, o moja pani! Starsza była o stulecie od Derka, jakkolwiek różnica nie ujawniała się w jej karnacji - która świeżość zachowa jeszcze przez tysiąc lat - lecz w jej powadze. - Nie gniewam się. Cierpię. Wiesz, jaką posiadasz moc sprawiania mi, cierpienia. - Metreso... - rzekł robiąc krok w jej stronę. - Nie dotykaj mnie - powiedziała. - Jedź, skoro musisz, ale nie urządzaj farsy i nie dotykaj mnie. Ujął ją za łokieć. Trzymała jedną z mininutrii potulną jak trusia na jej ręku - zwierzęta zawsze potulniały, gdy ich dotykała - i przygarnęła ją mocniej do siebie. - Ja nie chciałem ci sprawić cierpienia, Metreso. Wiesz, że winniśmy posłuszeństwo Gwieździe Pierwszej, że muszę im służyć, bo jakże inaczej utrzymamy tę posiadłość? Choć jeden raz pożegnaj mnie czule przed odjazdem. - Czułość! Odjeżdżasz zostawiając mnie samą z garstką partenoludów i śmiesz mówić o czułości! Nie udawaj, że nie cieszy cię okazja ucieczki ode mnie. Masz mnie dosyć, nieprawdaż? Odparł z rezygnacją, jakby nic innego już nie miało go spotkać: - To nie jest tak... - No widzisz! Nawet nie silisz się, aby to zabrzmiało szczerze. Idź już sobie, proszę. To przecież bez znaczenia, co się ze mną stanie. - Och, gdybyś tylko mogła słyszeć swoją własną litość nad sobą. Teraz miała łzę na lodowatej pochyłości jednego policzka. Odwróciła się, by mu nią błysnąć w oczy. - A któż inny się nade mną ulituje? Nie ty, bo nie opuszczałbyś mnie, jak to czynisz. A gdyby tak ten Klif cię zabił, co będzie ze mną? - Powrócę żywy, Metreso - odparł. - Nie ma obawy. - Łatwo tak mówić