Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
-1 nie musimy mu zezwalać na dokowanie. - To było dawno temu - rzekł jeden ze starszych członków rady, były górnik, który zaczął nową karierę jako serwisant uzbrojenia. - Wygnano go dożywotnio, tak? - Zgadza się - przyznał George. - Więc w czym problem? Kobieta siedząca naprzeciwko George'a, otyły rudzielec o nie- samowitych fioletowych oczach, rzekła: - Posłuchajcie. Na Fuchsa poluje połowa statków HSS w Pasie. Jeśli tu przyleci, złapią go. - To jest neutralne terytorium - oznajmił George. - Wszyscy o tym wiedzą. Założyliśmy je z HSS i Astro. Obsługujemy wszystkie statki, jakie tu przybywają i nie wdają się w potyczki w odległości tysiąca kilometrów od habitatu. - To nie oznacza, że mamy obsługiwać Fuchsa. Pamiętajcie o tym, że został wygnany. - Jest jeszcze cos' - dodał George. - Jutro przybędzie do nas gwiazda mediów, Edith Elgin. - Oglądałam jej programy z Selene! - Czy ona nie jest żoną Douglasa Stavengera? - Po co tu przylatuje? - Robić reportaż o wojnie - wyjas'nił George. - A musi robić reportaż o wojnie? Czy nie będzie to nas stawiało w niekorzystnym s'wietle? - Pewnie będzie chciała zrobić wywiad z Fuchsem. - Świetny sposób na zwrócenie na siebie uwagi: wywiad z no- torycznym piratem. - Wyjdziemy na złodziejską melinę. - A nie można jej powstrzymać? Cała ósemka zwróciła się do George'a. - Mielis'my mnóstwo czasu, żeby jej odmówić. A ona ma prawo zdać relację z wydarzeń. - Ale to nie znaczy, że mamy jej pomagać. Niech sobie robi wywiad z Fuchsem gdzie indziej. Ludzie Humphriesa, rozmyślał George, są na tyle sprytni, żeby ją obserwować i czekać na Fuchsa. Czy ona zrobi wywiad z Fuchsem czy nie, to będzie bardzo niebezpieczne dla wszystkich. Asteroida Westa Pojedyncza nanomaszy na jest jak mrówka: bezmyślna, ale niezmor- dowana. Jej wykonywane na oślep czynności same z siebie nie mają więk- szych skutków: nawet najbardziej niezmordowane działania urządzenia nie większego od wirusa w ludzkiej skali są niezauważalne. Podobnie pojedyncza mrówka może osiągnąć niewiele i nie ma na tyle rozumu, żeby podejmować działania inne niż instynktowne, ale kolonia wielu milionów ganiających tam i z powrotem istotek może zniszczyć drzewo, zbudować miasto, działać z celowością sprawiającą wrażenie istnienia prawie ludzkiej inteligencji. Tak samo jest z nanomaszynami. Jedna nie potrafi wiele osią- gnąć. Gdyby jednak wypuścić na ograniczonym terenie miliony takich urządzeń rozmiarów wirusa, mogą budować lub niszczyć na skalę zbliżoną do ludzkiej. Asteroida Westa to żelazowo-niklowa sferoida o średnicy około 500 kilometrów. Baza HSS na Wes'cie była w większos'ci zagrzebana ponad dwadzieścia metrów pod upstrzoną kraterami, pozbawioną powietrza, surową powierzchnią asteroidy. Nanomaszyny wypuszczone na mały obszar asteroidy działały w zupełnie innej skali i środowisku. Ich świat składał się z nieustan- nie wibrujących, drżących molekuł, w których siły elektromagne- tyczne utrzymywały atomy razem w ciasnych zbitkach, a ruchy Browna w takim samym stopniu dotyczyły nanomaszyn, atomów i cząsteczek. W tej skali nanomaszyny były olbrzymimi urządze- niami mechanicznymi, jak gigantyczne buldożery albo żurawie, przedzierające się przez nieustannie podskakujące, kołyszące się molekuły. W każdą nanomaszynę wbudowano zestaw chwytaków, które pasowały do kształtu molekuł tworzących wysokiej jakos'ci stal. Każda nanomaszyna miała wystarczającą siłę, by chwycić taką mo- lekułę i rozedrzeć ją na strzępy, na atomy składowe: żelazo, węgiel, chrom i nikiel. Pobierając energię z niezmordowanych ruchów Browna, wibra- cji samych molekuł, nanomaszyny cierpliwie, obojętnie, niezmordo- wanie przeżuwały wszystkie molekuły zawierające żelazo, na jakie tylko natrafiły i rozdzielały je na atomy. W skali atomowej była to prosta operacja. Miała się zakończyć dopiero wtedy, gdy kwantowe zegary wbudowane w każdą nanomaszynę miały im nakazać, by przestały działać i rozpadły się. Albo kiedy nanomaszynom skończyły się cząsteczki zawierające żelazo. W zależności od tego, co nastąpiło szybciej. Leeza Chaptal pierwsza zrozumiała, co się dzieje. Stała w cen- trum dowodzenia i patrzyła, jak jeden po drugim gasną monitory, aż zrozumiała, że czujniki i inny sprzęt na powierzchni zostały zniszczone. Technicy siedzący przy konsolach dookoła niej najpierw byli zaskoczeni, potem zirytowani, a na końcu przerażeni. - Coś zniszczyło wszystko, co było na powierzchni - powiedział któryś z nich, zupełnie niepotrzebnie. I tak wszyscy już wiedzieli. - Te pociski - rzekła Leeza. - To one muszą być przyczyną. -Ale jak? - Nie było żadnego wybuchu - rzekł jeden ze zdziwionych techników. - Nie zarejestrowano żadnych drgań z wyjątkiem spo- wodowanych uderzeniem o powierzchnię. - A potem wszystko zaczęło się psuć