They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Zd|yBa jedynie sign do zasuwy, kiedy Hugh uderzyB w drzwi z caB swoj siB. Nawet nie zauwa|yBa, kiedy klapnBa ci|ko na sitowie. Hugh przekroczyB próg i stanB nad ni. - Co ty wyprawiasz? PogwaBciBa[ wszelkie prawa go[cinno[ci. - Ach, go[cinno[ - zakpiBa, cofajc si. - On nie zasBuguje na moj go[cinno[. - Jest go[ciem. Naszym pierwszym go[ciem. - OdsunB si od niej. - I moim przyjacielem. Edlyn wstaBa i roztarBa bolce po[ladki, zastanawiajc si, co by tu powiedzie. Prawa go[cinno[ci byBy przestrzegane z |elazn konsekwencj. Gospód byBo maBo i byBy zle prowadzone, a na drogach czyhali ludzie w rodzaju Richarda z Wiltshire, tote| wBa[ciciele zamków zawsze otwierali spi|arnie i oferowali zmczonemu podró|nikowi miejsce do spania. ZnaBa te zasady. Przez caBe |ycie przestrzegaBa reguB i nawet to lubiBa. Jednak okazywanie go[cinno[ci Ralphowi Perrettowi przekraczaBo jej siBy. - I có|? - zapytaB Hugh, postukujc stop o podBog. Po raz pierwszy u[wiadomiBa sobie, dlaczego jej m|a tak bardzo irytuje, gdy ona traktuje go jak którego[ ze swoich synów. - Nie mam ochoty zabawia Ralpha Perretta. - Dlaczego? Poniewa| przyjechaB, |eby ci zabra. Ta my[l uderzyBa w ni niczym podmuch zimowej wichury i Edlyn szarpnBa si gwaBtownie. - Dlaczego jeste[ taka nerwowa? - dopytywaB si Hugh. - PowiedziaBem ci ju|, |e nie mam zwyczaju 310 bi kobiet, cho dzi[ wieczorem wystawiBa[ moj cierpliwo[ na ci|k prób. A teraz zejdziesz ze mn na dóB i... - Nie zejd. - PodeszBa do ognia i zaczBa ogrzewa sobie dBonie. - Zejdziesz sam i przeprosisz ode mnie swojego przyjaciela. Powiedz mu, |e przyjd rano go po|egna. Jego, ciebie i... czy zabierasz ze sob moich synów? Jej synów? Co to znaczy  jej synów"? Jeszcze dzi[ rano byli to ich synowie. - Nie zabraBbym w pole dwóch nie wytrenowanych chBopców. Nie potrafi nawet pokroi pieczeni, a co dopiero ugodzi rycerza! - Dziki przynajmniej za to. MówiBa teraz spokojniej, jej gBos nie rozbrzmiewaB ju| t wysok, gniewn nut. Cho przyjemniejszy dla ucha, zdaniem Hugha nie zwiastowaB niczego dobrego ani jej, ani jemu. - Chodzi o to, |e wyruszam na bitw, prawda? - GBbia twego zrozumienia wrcz mnie zadziwia. Nikt dotd nie o[mieliB si z niego kpi, mimo to potrafiB rozpozna drwin. - SpodziewaBa[ si, |e odmówi, gdy ksi| mnie wezwie? - O, nie. WiedziaBam, |e wyruszysz. - Wic czemu jeste[ zBa? - Nie jestem zBa. Rzeczywi[cie, nie wydawaBa si rozgniewana, lecz co[ byBo nie tak, a on wiedziaB, co to takiego. - Król jest moim panem i wBadc, a teraz znalazB si w potrzebie. Nie mog go zawie[! - Wiem, wzywa ci obowizek. Idz wic, nie zatrzymuj ci. Jednak robiBa to. Wida byBo, |e z trudem panuje nad emocjami i kiedy przypomniaB sobie t chwil, 311 gdy omal nie oddaBa mu si dusz i ciaBem, poczuB si chory. Czy wszystko to byBo kBamstwem? - PowiedziaBa[ mi, |e nie przejBa[ si zbytnio, gdy zginB. Bo przedtem zabiB twoj miBo[. -Kto? - Robin. O to ci chodzi, prawda? -Nie. - UjBem twego m|a, jedynego m|czyzn, którego naprawd kochaBa[, i posBaBem go na stracenie, wic pomy[laBa[, |e skBonisz mnie, bym zaniedbaB dopeBnienia obowizku wobec króla, obiecujc... obiecujc, |e mnie... - Pokochasz. Tak brzmi to sBowo