Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
– Rękami byłoby ciężko, twarda ziemia. – To frajer. Pracy się nie boję. Żeby tylko już prędzej znaleźć. – Wiecie co? Zróbmy tak, jak poprzednio. Rozejdźmy się i niech każdy szuka osobno. Większe szanse. – Mój ty geometro! Wpadłeś na genialny pomysł. W nagrodę będziesz sobie mógł wziąć o złoty więcej. Damy ci po pięćdziesiąt groszy w charakterze premii za pomysł racjonalizator-ski. Dasz, Maksiu? – Dlaczego ja? Maks myślał już o samochodowych książeczkach PKO. Filutek wyraźnie zmalał i błąkał się po szkole, szukając protekcji. Wóz był zaparkowany na boisku i woźny uważał, żeby go nikt nie dotykał palcami. Potem na lakierze zostają ślady. To dziwne: dlaczego nikt nie zwra-ca dzieciom uwagi, że nie wolno dotykać samochodów i motocykli? Przecież to cudza wła-sność. Franek w żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć wierszyka. Pamiętał tylko, że któraś zwrotka kończy się na „ma gosposię” i że było to w lesie. Zaraz, jak to było? Ojciec w mercedesie,Kryśka gdzieś w kosmosie... Nie, jakoś inaczej. Ojciec w mercedesie, Kryśka dłubie w nosie... Też nie tak. A może by ułożyć coś całkiem innego? Tamto ma przecież zapisane, nie ucieknie mu. Już wie. Ułoży coś na Gryla i jutro sprzeda w klasie. Ale będzie ubaw! Szedł, rozgarniając łopatką trawę. Licho wie, jaki ma być ten drążek: duży czy mały? Fra-nek rozglądał się po polu i równocześnie układał wiersz. Już on go zrobi na szaro. Kryśka przecież nie dłubie w nosie. Nigdy nie dłubała. W nosie dłubią tylko tacy, jak Gryl. Więc tak: Gryl w mercedesie dłubie w nosie... W jakim tam mercedesie? Też pomysł! Zaraz by się rozpłakał. Raczej na sedesie! Świet-nie! Już ma: Na sedesie siedzi Gryl iBez wytchnienia dłubie w nosie.Siedzi Gryl i głośno kwili,Łatwo poznać go po głosie.Kwili Gryl i ryczy beksa,Bo przedwczoraj zrobił kleksa. – Prędko! Jest! Jest! Franek i Maks puścili się biegiem. Godlewski skakał koło żelaznego drążka, który na pół metra wystawał z ziemi. Spróbowali, czy się rusza. Kiwał się jak nadłamany ząb, który lada chwila ma wypaść. – To chyba ten sam? – Ciągniemy? – No, chłopaki, wszyscy razem. Hoo-hop!Aż poczerwienieli od wysiłku. – Hoo-hop! Hoo-hop! – Nie da rady. Trzeba go jeszcze obruszać.Maks zaczął kręcić drążkiem, nagle odskoczył i krzyknął: – O, rany! Uciekajmy! Godlewski i Franek odbiegli kilka kroków i przystanęli, pewni, że chciał ich nabrać, ale Maks pędził dalej i wrzeszczał na całe gardło: – Uciekajcie, to mina! Skoczyli na łeb, na szyję, zostawiając teczki i łopatkę. Godlewski był zielony z przerażenia. – Skąd wiesz, że mina? – Na pewno! Co by tutaj mógł robić taki drążek?Leżeli wpatrzeni w złowieszczy drążek, z którym jeszcze przed chwilą wiązali tyle na- dziei. Lada chwila powinien nastąpić wybuch. Dygotali z przejęcia. Pierwszy odezwał się Franek: – Gdyby to była mina, już dawno bylibyśmy u Abrahama. – A nie słyszeliście, że są bomby i miny z opóźnionymi zapalnikami? – Pewnie, że słyszałem, tylko skąd mina w mieście? – Jeszcze z czasów wojny. – Teren dawno rozminowany. – Nie bój się! Cała Polska niby dawno rozminowana, a stale ktoś się nadziewa na minę albo na pocisk. – W zeszłym roku przy rozbieraniu fundamentów na Hożej znaleźli bombę lotniczą. Po-myślcie, w samym śródmieściu – rzekł Godlewski. Franek pomyślał, że po pierwsze – i tak muszą zabrać teczki; po drugie – zawalił klasówkę i zostanie na drugi rok. Nawet nie warto się teraz uczyć. Już nie będzie próbował przejść do następnej klasy. Wszystko stracone. Nie zależy mu na niczym. Raz kozie śmierć! Powiedział: – Musimy zabrać teczki. – Zaczekajmy jeszcze kilka minut – radził Maks. – Zaczekać nie zaszkodzi, od tego nikt nie umarł – rzekł Godlewski. – Słuchajcie, chłopaki – ucieszył się nagle Franek – przecież Edek próbował już ten drążek wyciągnąć. Gdyby to była mina, dawno by wybuchła. A jeżeli nawet, to zapalnik musiał na-walić. Sam się chyba nie zreperował? – I Franek podszedł do drążka. Godlewski i Maks nie chcieli się okazać tchórzami. – Mimo wszystko nie radziłbym go dotykać – przestrzegał Godlewski. – Z takim czymś nigdy nie wiadomo... – Mam myśl – powiedział Maks. – Wcale nie trzeba go dotykać. Starczy okopać naokoło i szlus. Kopali kolejno, z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Po dwóch godzinach wy-kopali wokół drążka głęboki rów, ale na nic nie natrafili, a drążek nadal nie dał się wycią-gnąć. Ubrania mieli powalane ziemią, ręce brudne, a na dłoniach pęcherze. Poza tym byli porządnie głodni