Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. To, że... nie przyczepia się... do wizjera. Waterman skinął głową wewnątrz hełmu. – Na Księżycu... cholerny kurz się przyczepia... jest... naładowany... elektrycznością statyczną. – Oszczędzaj oddech – powiedział Jamie. – Tak... Obie kobiety zostały w środku, przygotowując moduł laboratoryjny do podróży. Cenne preparaty z porostów zostały bezpiecznie schowane do szczelnych pojemników. Ilona martwiła się, że te organizmy mogą umrzeć z braku słonecznego światła, ale Joanna przypomniała, iż najprawdopodobniej potrafią przetrwać długie okresy ciemności, zapadając w letarg. Robią to, kiedy burze piaskowe okrywają skały na całe dni albo nawet tygodnie. – Myślę... że to... wystarczy – wydyszał Connors, kiedy Jamie kopał przy kole na samym tyle modułu z zaopatrzeniem. – Myślisz, że będziemy mieli... wystarczającą przyczepność? – Waterman też dyszał. – Tak... Wygląda na to, że jest w porządku. – Sprawdźmy to. Powlekli się do śluzy, okropnie zmęczeni i wgramolili się do środka pojazdu. Jamie chciał zostawić swoją łopatę na zewnątrz, ale Connors nalegał, żeby wsadzili oba szpadle na ich miejsca w zewnętrznym schowku na sprzęt, przy module laboratoryjnym. Dobrze, że chociaż Pete nie zaniedbuje szczegółów, pomyślał Jamie. To pewnie zasługa jego astronautycznego wyszkolenia. Wydobycie się ze skafandrów oraz ich odkurzenie zajęło im ponad godzinę, chociaż pomagały im Joanna i Ilona. Malater zresztą na wiele się nie przydała; była zbyt osłabiona. Musimy teraz żałośnie wyglądać, stwierdził geolog. Dobrze, że Michaił nas nie widzi. – Zjedzcie coś – poleciła Brazylijka, sama blada jak ściana. Jamiemu jednak przewalały się wnętrzności. – Wątpię, żebym zdołał cokolwiek utrzymać w żołądku. – Przynajmniej baton energetyczny. Glukoza dobrze ci zrobi. Ilona opadła ciężko na ławę w środkowej części łazika, oczy miała przymknięte. Connors zajrzał do lodówki. – Może jakiś sok... Czuję się, jakbym miał kaca. I to giganta. – Sok podniesie ci poziom cukru we krwi – stwierdziła Joanna. – To może być niezłe. Okazało się, że sok pomarańczowy już się skończył. W lodówce nie było żadnego innego, poza pomidorowym. Pete chwycił plastykowy pojemnik i zdjął zakrętkę. Uniósł go do ust, pociągnął cztery wielkie łyki i podał Jamiemu. Waterman stwierdził, że nawet jeśli to, na co chorują, jest zakaźne, to i tak już wszystko jedno. Wychylił więc pojemnik niemal do dna. – W zamrażalniku są jeszcze koncentraty soków – słabym głosem zawoła Ilona. – Wystarczy nam do nich wody? – spytał geolog. – Tak, powinno – odparła Joanna. – Sprawdzę. Connors powlókł się do kokpitu. Nie dotarł jednak dalej niż do ławy, stojącej w połowie drogi. Opadł na nią, naprzeciwko Ilony. – Moje... nogi... Jezu... nie mam siły. Jamie przepchnął się obok Joanny, spiesząc ku astronaucie, pobudzony nagłym zastrzykiem adrenaliny. Connors wyglądał na przestraszonego, Brazylijka – na przerażoną. – Pete, co się dzieje? – Nie mogę... Po prostu czuję... taką cholerna słabość... – Dobrze już, dobrze. Po prostu siedź tutaj. Odpocznij. – Ale my mamy... – Ja mogę poprowadzić. – Ty? – Potrafię. Wiem jak. – Tak... ale... Jamie uśmiechnął się szeroko, aby wszyscy widzieli. – To jest jak jazda półciężarówką po Nowym Meksyku. Nie ma strachu. Waterman pomyślał, że chciałby naprawdę być tak pewnym siebie. Poszedł do kokpitu i usiadł na miejscu kierowcy. Oczywiście szkolono go w obsłudze łazika, jako zastępczego kierowcę. Przez wiele długich godzin przypatrywał się też, jak prowadzą Wosnesenski i Connors. Kierował pojazdem, ale pod ich czujnym spojrzeniem. Dam teraz radę zrobić to wszystko sam? Tak, do cholery. Muszę. Nie spiesząc się, z rozmysłem robiąc wszystko powoli i ostrożnie, Jamie dokładnie obejrzał pulpit sterowniczy. Potem uruchomił silniki. Elektryczny generator pod jego siedzeniem zabrzmiał wyższym tonem. Jakie to śmieszne, pomyślał geolog, że nawet nie wiesz, iż jakieś urządzenie buczy, póki ten dźwięk się trochę nie zmieni. Albo nie ucichnie. – No to jazda! – zawołał przez ramię. Ilona uśmiechnęła się słabo. Joanna siedziała obok Connorsa, trzymając w ręku plastykowy kubek. Zmieniła się teraz w pielęgniarkę, istną Florence Nightingale, zauważył Jamie. Czy Pete wyzdrowieje? Czy Ilona z tego wyjdzie? Boże, oni oboje mogą umrzeć. Wszyscy możemy umrzeć. Łazik ruszył przed siebie, skręcił gwałtownie w lewo, potem wyprostował kurs, kiedy Waterman zdjął nogę z pedału gazu i mocno chwycił kierownicę. – Jedziemy! – krzyknął. – Ruszyliśmy! Trójka chorych za jego plecami nie powiedziała ani słowa. Jedziemy w złym kierunku, pomyślał geolog. Do wioski w klifie jedzie się w drugą stronę. Zostawiamy ją za sobą. Mimo własnego bólu i straszliwego osłabienia, które wysysało mu z ciała ostatnie siły, Michaił Wosnesenski z ponurą miną przywdziewał skafander kosmiczny. Pomagali mu Abell i Mironow, jednak żaden z nich nie wyglądał lepiej niż dowódca. To ten pył, pomyślał Michaił, to musi być pył. Starał się odrzucać pomysł, że nęka ich jakaś straszna, marsjańska infekcja, uznawał go za zbyt nieprawdopodobny, aby w ogóle go rozważać. Jednak w głębi duszy bał się, że mimo wszystko złapali tu jakiś obcy zarazek, na który nie ma lekarstwa. Choć doktor Li mówił, że Wosnesenski może zostać w kopule, kiedy przybędzie lądownik, jednak Rosjanin cytował mu przepisy tak długo, aż dowódca ekspedycji niechętnie zgodził się na jego asystę w trakcie przylotu POL-a. Może jestem chory, mówił sobie w duchu Rosjanin, ale wciąż znam swoje obowiązki. Według regulaminu, w pobliżu lądowania powinien przebywać kosmonauta ubrany w skafander i gotów do pomocy. Ta zasada ma swój sens i póki mogę stać na nogach, nie pozwolę, aby została złamana. Chwiejąc się, przekroczył przez właz śluzy i stanął obok kopuły – postać w czerwonym skafandrze na rdzawej powierzchni Marsa. Dokładnie według harmonogramu, na różowym niebie zjawił się POL, przemknął po nim i rozwinął spadochrony. Nadęły się, tworząc perfekcyjne, białe półkule, pod którymi dyndał ładownik przypominający filiżankę na spodku. W precyzyjnie określonym momencie spadochrony odczepiły się i uruchomiono silniki hamujące. Pojazd pilotował kosmonauta Dimitr Josifowicz Iwszenko i jego zastępca, Oliver Zieman. Wylądowali w odległości około dwustu metrów od bazy