Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
– Nieprzyjaciel najczęściej atakuje z ciemności. – Jakiego wroga masz na myśli? Spodziewasz się odwiedzin kogoś znajomego? – Nigdy nie wiadomo. Nie wolno tracić czujności. Zachowaj ostrożność. – Leonidas przejmie po mnie służbę. – Dobrze, a potem Meleagros. Niech mnie obudzi. Ja będę czuwał ostatni. Nie widziałeś go? – Gdzieś się tu kręci. – Mikines próbował się uśmiechnąć, ale nie bardzo mu to wyszło. Demetrios pomyślał, że jeszcze nie uporał się z wyrzutami sumienia. – Może w karczmie, z kobietami. Odniosłem wrażenie, że Arsinoe poszukuje towarzystwa. – Nie pozwól się omotać. To osłabia czujność. – Demetrios poklepał go po ramieniu i odszedł w kierunku ogniska, widocznego po drugiej stronie zagrody. Arsinoe rozmawiała z jednym z odpoczywających żołnierzy, ale nieustannie rozglądała się dookoła, jakby kogoś szukała. Demetrios postanowił oprzeć się pokusie. „Może wcale nie chodzi jej o mnie – tłumaczył sobie. – A tamto zaproszenie w gospodzie zabrzmiało tak, jakby wykonywała czyjeś polecenie”. Tylko czyje? Zapewne Kleopatry. Ona zatrudniała dziewczyny i tylko ona miała prawo im rozkazywać. Może zresztą Arsinoe sama się nim zainteresowała. Z nudów albo z uprzejmości wobec organizatora karawany. Prawdopodobnie lubi towarzystwo albo zauważyła jego przygnębienie i postanowiła go rozweselić. „Cóż za pomysły!” – skarcił się w duchu i postanowił skupić się na istotniejszych sprawach. Zaczął liczyć toboły rozłożone wokół ogniska. Rozróżniał tylko kontury, ale po dokładniejszych oględzinach doszedł do wniosku, że niczego nie brakuje. Zagroda miała kształt pięciokąta. Przy pierwszym narożniku płonął ogień, przy trzecim siedział Mikines. Nieopodal czwartego rosły gęste, kolczaste krzewy. Z zarośli dobiegł jego uszu ludzki głos. Demetrios sięgnął po miecz. – Nie możesz zasnąć czy dokucza ci samotność, panie? – zagadnął go Nubo. Demetrios schował broń i odetchnął głęboko. – Ukryłeś się, żeby straszyć ludzi po nocy? – Czarnego w ciemności nie widać – odrzekł Murzyn. Rzeczywiście w mroku błyskały tylko białka jego oczu. – Bałem się, że ta noc mnie wessie, pochłonie, że rozpuszczę się w niej jak w atramencie. Demetrios oparł się plecami o słupek i skrzyżował ręce na piersiach. – Czy takimi właśnie żartami zabawiałeś mieszkańców Adane? Ja nie słyszę w twoim głosie wesołości. Przeciwnie, odnoszę wrażenie, że mówisz poważnie. Nubo westchnął ciężko. – Podobnie jak ja, jesteś tu obcy. Ciebie Arabowie tylko nienawidzą, mną jeszcze w dodatku pogardzają. Jak mam żyć? – Dlatego wystawiłeś się na pośmiewisko? Żeby naśmiewali się z błazna, a nie widzieli prawdziwego Nubo? – Masz rację. Podziwiam twoją mądrość. Taką właśnie obrałem taktykę. Powszechnie znany żartowniś, zabawny głupiec, niewidzialny człowiek. Ukryłem się za maską trefnisia jak tu, za krzakami. – Chodź – zaproponował Demetrios i odsunął się od płotu – pogadamy przy ognisku albo w gospodzie. Jadłeś już coś? – Miałem ochotę na coś czarnego, niewidocznego jak ja sam. Ale tam podają tylko jasne potrawy. – Czarnoskóry wyszedł wreszcie z cienia. Płomienie oświetliły jego czerwoną czuprynę. – Na pewno znajdziemy coś ciemnego. – Przypalone mięso? Razowy chleb? Świnkę wychowaną w mrocznym chlewiku? – A na deser utniemy sobie pogawędkę na mroczne tematy. – Czy podziękowałem ci już, że mnie ze sobą zabrałeś? Czy jasno wyraziłem moją bezgraniczną wdzięczność za okazane serce? – Na ogól wyrażasz się w dość zawiły sposób. Dotarli do piątego narożnika i zbliżyli się do skały, na której poprzednio siedział Demetrios. Zastali tam Arsinoe. Złożyła ręce na łonie i bawiła się rąbkiem chitonu. Na widok Demetriosa uśmiechnęła się szeroko, ale gdy spostrzegła, że nie jest sam, natychmiast spoważniała. – Próbujesz rozświetlić tę noc blaskiem swojej urody? – Przeciwnie. To nadzieja na spotkanie z tobą zapala światło w moich oczach. – Uśmiech powrócił na jej twarz. – Zamierzaliśmy porozmawiać z Nubo o różnych ciemnych sprawach. Jak chcesz, możesz się do nas przyłączyć. – O czym to chcecie dyskutować? – Możemy zacząć od twoich czarnych włosów. Dopiero potem naprawdę pogrążymy się w ciemnościach. – Demetrios zwrócił głowę w kierunku karczmy. Arsinoe podniosła się niechętnie, z ociąganiem. – Czekałam na ciebie. Miałam nadzieję, że będę mogła porozmawiać z tobą na osobności – szepnęła. – Zaszczycasz mnie – roześmiał się Demetrios – ale przywódca karawany nigdy nie bywa sam. Arsinoe udała się za nim do gospody. Ostatni wszedł Nubo. Przy wszystkich stołach siedzieli już ludzie. Pewnie mieszkańcy w tym właśnie szynku spotykali się najczęściej. Przynajmniej wtedy, gdy w mieście zatrzymywała się karawana