Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— Nie wie pan, czy jest teraz sama, czy też pan Marcel, o którym pan wspomniał, u niej mieszka? — Nie, nie wiem. — Dziękuję za to, że pan przyszedł, panie Louette. Może któregoś wieczoru wpadnę pana posłuchać. — Najlepiej przyjść o jedenastej. — O tej porze zwykle leżę w łóżku. — Dalej jestem podejrzany? — Dopóki nie znajdziemy dowodów niewinności, dopóty wszyscy są podejrzani, ale pan nie bardziej niż ktokolwiek inny. Maigret Zamknął drzwi za młodym człowiekiem i oparł się o parapet okna. Zapadał wieczór. Kontury zacierały się. Dowiedział się wielu rzeczy, które mu jednak niczego nie wyjaśniały. Czego można było szukać u starej kobiety na quai de la Mégisserie? Od ponad czterdziestu lat mieszkała w tym samym mieszkaniu. Jej pierwszy mąż nie miał w sobie nic tajemniczego, potem przez prawie dziesięć lat była wdową. Drugi mąż również nie budził podejrzeń. Umarł przed laty, a ona wiodła ciche, monotonne życie, nie widując nikogo poza siostrzenicą i jej synem. Dlaczego nie przetrząśnięto jej mieszkania wcześniej? Czy to, czego szukano, znajdowało się tam od niedawna? Wzruszył ramionami, zaklął i zajrzał do pokoju inspektorów. — Do jutra, dzieci. Wracając do domu autobusem myślał, że ma doprawdy dziwny zawód. Patrzył na anonimowych sąsiadów, mówiąc sobie w duchu, że w każdej chwili może się zdarzyć, iż będzie musiał zainteresować się życiem jednego z nich. Długowłosy rudzielec wydał mu się raczej sympatyczny, natomiast dziwnie było zadawać niedyskretne pytania jego matce. Pani Maigret jak zwykle otworzyła drzwi, gdy tylko wszedł na piętro. — Jesteś czymś zaprzątnięty. — Jest czym. Prowadzę sprawę, z której nic nie rozumiem. — Zabójstwo starej kobiety? Oczywiście czytała gazetę i słuchała radia. — Widziałeś ją żywą? — Tak. — I co o niej pomyślałeś? — Powiedziałem sobie, że to wariatka albo zbzikowana staruszka. Drobna, delikatna osoba, która błagała, żebym się nią zajął, jak gdybym był jedyną istotą na świecie zdolną jej pomóc. — Zrobiłeś coś? — Nie mogłem żądać, by inspektor pilnował jej w dzień i w nocy. Skarżyła się tylko na to, że po powrocie do domu nie znajduje rzeczy na ich zwykłym miejscu. Przyznaję, iż wydawało mi się, że coś sobie roi albo że traci pamięć. Mimo to obiecałem sobie, że ją odwiedzę, i to raczej tylko po to, żeby ją uspokoić. Wczoraj zapewne wróciła wcześniej niż zwykle i jej gość był jeszcze w mieszkaniu. Wystarczył szalik czy jakiś kawałek materiału, aby ją udusić… — Ma rodzinę? — Tylko siostrzenicę i jej syna. Widziałem ich oboje. Siostrzenica jest wielka i potężna jak mężczyzna. Jest masażystką. Natomiast młody człowiek jest mały, chudy, ma rude włosy, gra na gitarze w jakiejś knajpie na placu Maubert. — Niczego nie skradziono? — Nie sposób ustalić. Jedyną poszlaką, jeśli można tu mówić o poszlace, jest to, że w szufladzie szafki nocnej leżał kiedyś rewolwer i ze już tam nie leży. — Nie zabija się z zimną krwią starej kobiety dla rewolweru ani nie przeszukuje się wiele razy mieszkania, żeby go zabrać. — Siadajmy do stołu! Kolację zjedli we dwoje, przy otwartym oknie, nie włączając telewizora. Było ciepło. Nieruchome powietrze nasycało się przyjemnym chłodem i ledwie słychać było szelest liści na drzewach. — Ponieważ nie przyszedłeś w południe, odgrzałam ci potrawkę z jagnięcia. — Dobrze zrobiłaś. Jadł z apetytem, ale myślami był daleko. Widział starszą panią w szarej sukni stojącą na chodniku Quai des Orf?vres, jej oczy błyszczące podziwem i zaufaniem. — Może byś pomyślał o czymś innym? — Chciałbym bardzo. Ale nie mogę. Nie znoszę rozczarowywać ludzi, a w tym przypadku biedna staruszka straciła życie. — Nie poszedłbyś na spacer? Zgodził się. Nie chciał siedzieć w domu przez cały wieczór. Poza tym, kiedy prowadził dochodzenie, miał zwyczaj — można by powiedzieć manię — powtarzania codziennie tych samych gestów. Doszli do placu Bastylii, tam usiedli na tarasie kawiarni. Długowłosy gitarzysta grał kręcąc się między stolikami, a ciemnooka dziewczyna wyciągała talerzyk do klientów. Oczywiście od razu pomyślał o rudzielcu, który w chwilach nędzy też musiał grywać po kawiarniach. Maigret był dziś hojniejszy niż zwykle i żona to zauważyła. Uśmiechnęła się lekko, nic nie mówiąc, i dość długo siedzieli patrząc na światła nocy. Maigret powoli palił fajkę, lekko się zaciągając. Przez chwilę pragnął pójść do „Bongo”. Ale po co? Czegóż więcej by się tam dowiedział? Lokatorzy domu przy quai de la Mégisserie też byli podejrzani. Ktoś z nich mógł znać starszą panią lepiej, niż się do tego przyznaje. Łatwo było zdjąć odcisk z zamka i dorobić klucz. Dlaczego? To pytanie nieustannie powracało w myśli Maigreta. Dlaczego? Skąd te częste wizyty? Przecież nie dla tych paru groszy, nie dla łatwych do znalezienia kilkuset franków leżących w szufladzie komody. A przecież ich nie tknięto. Maigret znalazł banknoty włożone do książeczki oszczędnościowej. — Jutro zarządzę dochodzenie w sprawie obu mężów. To wydawało się śmieszne. Tym bardziej że drugi umarł wiele lat temu. Gdzieś tkwił sekret, sekret na tyle ważny, że warto było poświęcić życie człowieka. — Pójdziemy? Wypił mały kieliszek calvadosu i omal nie zamówił drugiego