Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— A w Mekce takoż widziałeś? — Nie. Dopiero tu, gdyśmy wyszli z Dżedede. Wiadomość wstrząsnęła begiem. Ochłonąwszy, zalecił straży wzmóc czujność. Więcej przeczuwał, niż rozumiał niebezpieczeństwo, — Obejdź karawanę i upewnij się — rozkazał Selimowi. Na pierwszym postoju odbył tajną naradę z Kara Nurumem i innymi oficerami. Podczas niej wrócił z poszukiwań Selim. Ale tym razem nie przyniósł nic nowego. —• Róbcie, jakom kazał -— polecił beg wojakom. —• W tajemnicy! Siedź dalej, Selimie... Pierwszy nocleg wypadł wśród pagórków na parę mil przed Saribą. Rozbito namioty z koc, podobne do beduińskich kostejek. Kassim-beg miał salamlik oddzielony ścianką od haremu. Spano na skórach i matach. Kostejek strzegły warty sulaków. Alima była roztrzęsiona, ustawiczne spodziewając się strasznej i zarazem pożądanej odmiany losu. Teraz, leżąc na posłaniu o krok od Zainab, poprzez ciemności wpatrywała się w kocę oddzielającą ich kwaterę od pomieszczeń innych niewiast. Blada poświata gwiazd i wschodzącego księżyca przesiąkała przez .szpary między nie dociągniętymi płatami kostejki, rozrzedzając nieco ciemności. Czasem ściana załopotała od powiewów wiatru, czasem otarł się o nią wartownik, którego kroki miękko dudniły w ziemię. Wybrawszy sobie miejsce nie opodal obozu Kassim-bega Polacy czyhali na odpowiednią chwilę. Tenże obóz i ich stanowisko dzieliła kamienista rozpadlina, głęboka i szeroka zaledwie na trzy sążnie, ale nie do przebycia dla koni lub wielbłądów. Z trudem można ją było przejść po rumowiskach skalnych. Z ukrycia między głazami widzieli jak na dłoni kostejki, warty, wielbłądy... Jakimowski i Stołczyna stanęli w pogotowiu za zwałami skał, trzymając ścigłe konie, na które wymienili swoje wielbłądy, jako zbyt powolne, acz przydatniejsze w warunkach pustyni. Chodziło wszak przede wszystkim o szybkość pierwszego kroku. Po długim czekaniu, kiedy obóz przysnął, a wartownicy, nie doglądani, na całe kwadranse opuszczali swe posterunki, łącząc się w gromady dla pogawędki, Jakimowski zdecydował: — Ruszaj. Stefanie! Satanowski opuścił się ostrożnie w rozpadlinę i między wielkimi kamieniami przeczołgał na drugą stronę, korzystając z tego, że strzegący namiotu bega wartownicy odeszli dokądś w inny zakąt obozu. Śmiały aż do szaleństwa, wdrapał się na przeciwny brzeg rozpadliny, na którym ciemniała kostejka mudira. Zapadł nagle w załom skalny, wrócili bowiem wartownicy. Gdy po pewnym czasie odeszli ponownie, podpełzł do kostejki. — Ja czuwam — szepnął po swojemu. Posłyszał szelest w haremowej części namiotu. Po chwili Alima porozumiewawczo zakaszlała i zastukała leciusieńko, chyba palcem, w napiętą kocę. '— Wyjdź przed namiot — szepnął znów ledwie słyszalnie. Cisza. Płyną sekundy... Żadnego odezwu. A przecież zaraz na-aejdą wartownicy... Aż spotniał z wielkiego napięcia. Koca namiotu odchyliła się — wyszła Alima. -hwycił ją za rękę i pociągnął na krawędź rozpadliny. Już aieli zsunąć się w dół, gdy zabrzmiał nagły świst i zanim uświa domili sobie, co zaszło, legli spętani wieloma arkanami, a po chwili opadła ich zgraja sułaków. Po przeciwnej strome rozpadliny działy się również rzeczy, których przezorny Jakimowski nie przewidział. Gdy obaj z Janem przycupnęli na krawędzi, by wciągnąć Alimę, całe rumowisko skalne wokół zaczęło się jakby poruszać. Zza głazów wyskakiwali sulacy. Jan i Marek też padli spętani arkanami, napadnięci i zmo-żeni przez ludzi nadbiegłych zewsząd. Wszystko działo się w zupełnej prawie ciszy. Słychać było tylko tupot nóg, zduszone szepty, świst arkanów, zgrzyt kamieni, szczęk żelaza... Nikt w namiotach nie został obudzony. Ta cisza, pełna niemych zmagań i napięcia, była niesamowita. Kassim-beg daleko od obozu czekał na wynik akcji. Gdy rzucono mu pod nogi cztery obezwładnione ciała, wydał z siebie wściekły pomruk, niby zwierz. W jego ręku błysnął jatagan. — Stój! — huknął zuchwale Jakimowski. — Nie zapominaj, mu-dirze, coś nam winien,! Nie plam się krwią dobroczyńców! Długą chwilę ważył się jego los, który by następnie podzielili druhowie. Złowroga stal opadła w końcu. Alima leżała na kamieniach z zamkniętymi oczyma, bez oznak życia. W świetle miesięcznym lica jej wydawały się śmiertelnie blade. Żołdaci poglądali na nią ze zgrozą. Nie mogła, jeśli nawet nie omdlała, patrzeć na ojca i tych ludzi, co ją sponiewierali, poznali całą jej tajemnicę i wydali na śmierć ukochanego człowieka. Z całych sił hamowała krzyk rozpaczy, by nie przysporzyć im okazji do politowania czy triumfu. Kassim-beg stał długo z kamienną twarzą, w milczeniu, nad poj-mańcami, jakby nie wiedział, co robić dalej. Z dala dobiegały tu stłumione, rzadkie, słabe odgłosy pątniczych obozowisk. Miesiąc rósł i wspinał się coraz wyżej, a w jego mgła-wej poświacie widać było namioty jednych karawan i pochód innych drogą. Tu, na kamieńcu, nad którym i pod którym zwisały postrzępione urwiska, panowała martwota i cisza. — Kara Nurumie —• ozwał się wreszcie mudir — wrócisz natychmiast do Dżiddy z tymi... Tam od kupca Haleba wynajmiesz karamzał i nie biorąc na pokład obcych podróżnych, pożeglujesz do Suez. Stamtąd odeślesz kararnzał. W Dar-el-Amirun zanikniesz w jednym lochu tę nierządną dziewkę, a w drugim trzech łotrów... __Zali wasza wspaniałość pociągnie dalej do Medyny? .__ Nie — odparł z bólem beg. — Hańba i zbrodnia pokalały mój dom, pokalały mnie... — odszedł z kapudanem na stronę. — Wysyłam cię w tajemnicy. My pociągniemy za tobą rano. O tym, co zaszło, nikt ma się nie dowiedzieć aż do czasu. Kara Nurum ukradkiem wymknął się z obozu, spomiędzy skał i karawan. Na czele niewielkiego orszaku pomknął ku Mekce, ominął ją i nazajutrz rano już dobił do Dżiddy. Tymczasem Zainab odkryła nieobecność Alimy koło siebie. Zaniepokojona tym, wyszła przed namiot, zarzuciwszy jaszmak na twarz. Natknęła się na wartowników. Długo kręciła się przed ko-stejką, zanim spytała jednego z nich: .— Zali nie widziałeś, chłopcze, dostojnej kadyn Alimy? —• Nie — odparł nie patrząc jej w oczy. Zainab wyczuła coś niedobrego. Niepojęty lęk przejął jej serce. Cofnęła się do namiotu, obudziła Sarę i wyjawiła jej zniknięcie Alimy. Wybiegły przed namiot w chwili, gdy wracał doń Kassim--beg. Od razu z jego wyglądu wyczytały niedobre rzeczy. •— Co się stało? — szepnęła Sara zdjęta złym przeczuciem i chwyciła go za rękaw. — Na Allacha! Gdzie Alima? Szarpnął się, wyrwał i odparł z wysiłkiem: — Odesłałem ją do Dar-el-Amirun pod opieką Kara Nuruma. Weszła za nim do salamliku w kostejce. — Co się stało, na Allacha? Mów, Kassimie! Ja przeczuwam... — Wychowałaś nierządnicę, Saro •— przerwał jej patrząc w chwiejne blaski pochodni oświetlającej salamlik. Sara osunęła się na matę. Długo siedziała w milczeniu. Aż beg zaczął podejrzewać, że wiedziała o sprawkach Alimy. Ujawnił to z gniewem i sarkazmem