Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jego widok sprawiał, że czułem się dziwnie sfrustrowany i wściekły. Popatrzyła na nie, a potem potrząsnęła głową. — Nie widzę powodu, żeby się tak denerwować. — Denerwuję się, ponieważ ono jest tutaj, w bibliotece. — Myślę, że pasuje do biblioteki. — Jasne, że pasuje. Ale pojawia się pytanie: kto je tu wstawił? Zmarszczyła nos. — Nie rozumiem cię. — A czego tu można nie rozumieć? Kto je tu wstawił? Właśnie o to pytam! — To znaczy, że ty tego nie zrobiłeś? — Nie, Saro, nie zrobiłem. — Ale nikogo innego nie było przecież w domu. Hortensja przyjdzie posprzątać dopiero jutro, ale ona i tak nie byłaby w stanie ruszyć tego krzesła. — Ani ty — zauważyłem. — W takim razie kto…? — spytała, a jej słowa zawisły w powietrzu jak kółko dymu, przelotne pytanie, na które odpowiedź wydawała się odwieczna, stara jak świat i szczególnie przerażająca. — Nie wiem, kto — odparłem ochrypłym głosem. — Wiem tylko, że czarodziejskie krzesło Granta wróci zaraz do garażu i że rano zatelefonuję do faceta do Santa Barbara i powiem mu, żeby przyjechał i zabrał sobie z powrotem wszystko, co tutaj zostawił. Nie wiem, jak mogłem być tak głupi i pozwolić, aby wyniósł się, zostawiając mi do sprzedania ten cały szmelc. Bo to jest szmelc i tyle. Ośmielony obecnością Sary pochyliłem się nad krzesłem, chwyciłem za wężowate poręcze i szarpnąłem. Ku mojemu zdziwieniu całkiem łatwo udało mi się je podnieść. Było ciężkie, o tak, ale nie cięższe niż inne mahoniowe krzesła tego typu. Sara uchyliła szerzej drzwi, a ja zataczając się nieco, wyszedłem z meblem z biblioteki, potem przeciągnąłem go korytarzem do kuchni. Żona otworzyła tylne wyjście, wyszedłem w noc, przekroczyłem podjazd i ruszyłem do garażu. Postawiłem krzesło na asfalcie i obejrzałem dokładnie kłódkę. Nikt nic nie ruszał przy zamku ani przy zasuwie. Ktokolwiek wyniósł krzesło z garażu, musiał mieć klucz. Otworzyłem kłódkę, podniosłem uchylne drzwi i wsunąłem krzesło do środka. W garażu było ciemno, unosił się zapach lakieru, benzyny i starych mebli. Zatrzasnąłem drzwi, ponownie zamknąłem kłódkę i wróciłem do domu. Sara była w salonie, grzejąc ręce przy ogniu. Usiadłem ciężko na sofie i powiedziałem: — Ostatni raz kupuję coś niesamowitego. Naprawdę. To krzesło jest jak dla mnie zbyt niesamowite. — Kupiłeś też niesamowitą starą talię kart do tarota w Indianie. — To prawda, ale to była pestka w porównaniu z tym. Możesz uwierzyć? Krzesło znalazło się w bibliotece, mimo że nikt nie dotykał zamka przy drzwiach garażowych i nikt, kogo znamy, nie ma tyle siły, aby je unieść. — Może Miguel wpadł tutaj podczas naszej nieobecności. Pomyślałeś o tym? On zawsze zachowuje się jak dekorator wnętrz. — Jeśli Miguel był, czemu nie zostawił jakiejś kartki? I dlaczego nie zabrał tego całego towaru, który leży na podjeździe? Poza tym on nie ma klucza od garażu. — Nie pytaj mnie, Ricky — zaprotestowała Sara. — Nie wiem więcej niż ty. Sięgnąłem po drinka i pociągnąłem chłodny i orzeźwiający łyk. — Może jesteśmy po prostu zmęczeni i zdenerwowani — powiedziałem. — Co za cholerna niedziela. — Ciągle czekam na szlafrok — zauważyła. — Masz ogień — odparłem. — Powinno ci być ciepło. A poza tym, kiedy widzę ogień płonących drew, nachodzi mnie ochota na miłość na dywaniku przed kominkiem. Pocałowałem ją. Na początek mały, czuły pocałunek. Tak romantyczny jak ze starej kartki walentynkowej. Potem pocałowałem ją dłużej i namiętniej; mój język smakował jej wargi. Zamknęła oczy i poczułem jej oddech ma swoim policzku. Dotknęła palcami mojej szyi, a potem jej ręka powędrowała w dół i zaczęła odpinać guziki mojej koszuli. Powoli, z otwartymi ustami jak aktorka w filmie, położyła się na włochatym dywaniku przed kominkiem. Jej oczy iskrzyły się pomarańczowymi płomieniami, które tańczyły wokół szczap. Usta otworzyły się do pocałunku. Odpiłem bluzę piżamy i chwyciłem rękoma piersi. Ściskałem je i pieściłem, aż sutki nabrzmiały nęcąco. Potem wsunąłem rękę między uda Sary i w świetle ognia ujrzałem jej wilgoć, która lśniła jak syrop klonowy w jesiennym słońcu. Chwyciła w dłoń mój członek i skierowała go szybko między uda. ,Potem jej ciało przyjęło go i wszedłem w nią tak głęboko i gwałtownie, jak tylko mogłem. I wtedy przypomniałem sobie. Przypomniałem sobie! — Saro — zacząłem. Słyszałem, jak strasznie brzmi mój głos. Otworzyła oczy. Popatrzyła na mnie. — Słuchaj, Saro. Czy to ty rozpaliłaś ten ogień? Zapadła długa, pełna niezrozumienia cisza, zanim Sara pojęła, o co ją pytam. — Ja!? — krzyknęła. — Kiedy zeszłam na dół, już się palił. Powiedziałeś mi, że to zrobisz… Uklęknąłem. — Saro, nie rozpaliłem go. Trzymałem w ręku zapałki, ale go nie rozpaliłem. — Kochanie, oczywiście, że rozpaliłeś. Potrząsnąłem głową. Przecież wiedziałem! Cholera jasna! Sara poprosiła o płaszcz kąpielowy i miałem właśnie zapalić zapałkę, ale nie zrobiłem tego. Wstałem i nago poszedłem przez salon do biblioteki. — Ricky, dokąd idziesz? — Nie pytaj. Może się mylę. — Co do czego się mylisz? Nie odpowiedziałem jej. Podszedłem do drzwi biblioteki, otworzyłem je na oścież i zapaliłem światła. Tak jak się obawiałem, stało tam. Tym razem dokładnie na środku pokoju. Ciemne, z wysokim oparciem, obite czarną skórą. Krzesło, które niespełna dziesięć minut temu zamknąłem na klucz w garażu. — Saro! — zawołałem. Musiała usłyszeć szok w moim głosie, bo natychmiast przybiegła. Popatrzyła na krzesło, a potem na mnie. — Mówiłeś, że odstawisz je do garażu — stwierdziła. — Ricky, przecież tak powiedziałeś. — I tak zrobiłem — odrzekłem cicho. — Ale coś mi się zdaje, że nie chciało tam zostać. Położyła rękę na ustach. — O mój Boże — szepnęła. — O mój Boże. Nie mogę w to uwierzyć. * — Zamierzam spróbować jeszcze raz — odezwałem się. — Zabieram to krzesło stąd do garażu i chcę, żebyś stała tutaj i patrzyła, jak to robię. Z doświadczenia wiem, że niezwykłe zdarzenia nie wytrzymują dokładniejszego badania przy włączonych światłach. — Jakież to doświadczenia masz z niezwykłymi zdarzeniami? — spytała. Popatrzyłem na nią. — Cóż, żadne — przyznałem. — Ricky — wyszeptała — to mnie przeraża. — Nie ma się czego bać. To tylko krzesło. — Ale samo się porusza. Zamknąłeś je w garażu, a ono wróciło