Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Pan Aniołek spojrzał na Maniusia i zapytał zafrasowany: ,,-. .,.,, .. , ..:...-„- ..;...,,. . ..,- . 78 79 — Panie Maniuś, zdaje się, żeśmy fatalnie wsiąkli. Obawiam się, że oni tu wszystkich po kolei tem „bananem" będą zaprawiać. Może się przesiądziem dalej. — Co to panu pomoże? — Zawsze troszkie później nas tam zaproszą. Śpieszyć się nie ma tak znowuż bardzo do czego. — Daj pan spokój, nam nic nie zrobią. Tylko do derektora mają jakiś żal. — Co on jem zrobił? Bo na oko sempatyczny sobie chłopina. Ja się przesiadam. — Siedź pan, panie Aniołek, nam nic nie będzie. Może go leje za to, że artyści źle przedstawiają? Nauczyć sztuki jem się nie chce, stękają, a może w pijanem widzie na scenę wychodzą. W każdem razie szkoda człowieka, bo po tych bańkach ze dwa tygodnie nawet obiad na stojąco będzie wtrajał... No widzisz pan, nie mówiłem, już koniec. Istotnie, młodzi ludzie, wygłosiwszy ze sceny krótkie przemówienie do zebranych na widowni aktorów i personelu, spokojnie wyszli. Widząc to pan Aniołek poderwał się i zawołał do Mamusia: — Chodź pan, ja już dłużej na tego łachudrę nie czekam! Chodź pan, bo przy niem albo życie straciem, albo, w najlepszem razie, po parę bananów na plecy zarobiem! Niech go cholera weźmie! I mimo zakazu opuszczenia teatru, wydanego przez przedstawicieli podziemnej sprawiedliwości, wybiegli na ulicę. Ale zaraz za bramą spotkali konfidenta. Był jeszcze bardzo blady, ale szedł szparko. ; — Panie tego, no żyjesz pan troszkie?! Konfident, pociągnięty niespodziewanie za rękaw, drgnął i odskoczył na brzeg chodnika, ale ujrzawszy znajome twarze, uspokoił się. — Ach, to panowie. Dobrze, żeście uciekli, bo gestapo już tam zamknęło ulicę. Mnie cudem udało się zbiec. — No, no, panie, nie zalewaj pan kolejki. Chodź pan do bramy, to panu oddam nazad moniaki. 80 — Nie, nie chcę się więcej do tego dotykać! Dość mam na całe życie! — Jak dosyć, to dosyć. Do widzenia. — Zaraz... zaraz... Zresztą poczekajcie, panowie... Żal mi tego młodego człowieka bardzo, poświęcę się ostatni raz. — No to jazda, poświęcaj się pan, tylko ostro, bo czas jest drogi i redaktora mogą nam wywieźć. — Ja panom ręczę, że wszystko będzie w największym porządeczku — powiedział konfident, szybko licząc drżącymi rękami ponownie otrzymane 50 tysięcy. Ale nie było. Upłynęło od tej rozmowy dwa tygodnie. Andrzej ciągle jeszcze nie był zwolniony. Zamiast tego Hania otrzymała z Pawiaka gryps, w którym donoszono, że szykuje się wielki transport do Oświęcimia i że Za-górski wyjedzie prawdopodobnie również. Całe towarzystwo spod „Minogi" poszukiwało konfidenta po mieście, ale bez skutku. Wreszcie pewnej nocy z Pawiaka wyruszyły na Dworzec Gdański liczne budy pełne więźniów. Był to transport. W pół godziny później w mroku panującym na zaciemnionym dworcu ładowano skazańców do towarowych wagonów. W którejś tam z kolei trójce szedł Andrzej. Gdy wspinał się do wagonu, ujrzał obok siebie kolejarza w niemieckiej czapce i mundurze dawnych PKP. Kolejarz młotkiem na długim drzewcu pukał głośno w osie wagonu. Nagle wyprostował się i wsunął w otwarte drzwi małe zawiniątko, jednocześnie szepnąwszy: — Sztamajza, szramcjer, łom i klucz francuski, ;A Andrzej poznał po głosie Maniusia Kitajca. W tej chwili esesmani zasunęli z trzaskiem drzwi wagonu i przy ślepej latarce założyli plomby. Pociąg ruszył. - c ;•'• ROZDZIAŁ XII w którym odbywa się pogrzeb z przeszkodami i w którym pani Fijołek wygłasza własną teorię snów Sprzed „Minogi" ruszał kondukt pogrzebowy. Przez szyby samochodowego karawanu widać było kilka osób z odkrytymi głowami. Pan Aniołek w uroczystej czerni wyszedł z baru z olbrzymim wieńcem, przybranym różami z niebieskiej bibułki i fioletowymi szarfami, na których błyszczały złote litery. Umieściwszy wieniec na dachu karawanu, wsiadł ze stroskaną miną do środka. Pan Konfiteor, właściciel zakładu pogrzebowego i karawanu, również w ciemnym garniturze i czarnej muszce, rzucił raz jeszcze okiem na całość, poprawił zwisające z dachu fioletowe szarfy, ulokował się w szoferce i powiedział do kierowcy krótko: — Jadź! Kondukt ruszył odprowadzany przez gromadkę staromiejskich dzieciaków. Wewnątrz wozu panował nastrój pełen skupienia. Cichymi głosami rozmawiali, siedząc dokoła bogatej metalowej trumny, panowie Aniołek, bracia Piskorscy, Wacuś Małpa, inwalida Śmie-ciuszka oraz pani Rypalska przyciskająca ustawicznie do oczu chusteczkę. Samochód przejechał przez Podwale, Krakowskim Przedmieściem i Nowym Światem przedostał się na Mokotowską i mijał właśnie ulicę Koszykową, gdy nie wiadomo skąd posypały się długie serie wystrzałów. Jednocześnie na stopień szoferki wskoczyli dwaj osobnicy. Jeden zapukał w szybę, otworzył drzwiczki i obaj ulokowali się panu Celestynowi na kolanach