Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Przy kolejnym przetasowaniu, do ambasadora podszedł ktoś z jego ziomków i Priscilla odzyskała swobodę. Zobaczyła Setha, który zgięty w pół coś tłumaczył na ucho maleńkiemu Tonee. Rusty, w postawie zasadniczej, stał obok Kayzin Ne'Zame, plecami do ściany roślin, i wygłaszał jakąś przemowę do grupki słuchaczy. A po przeciwnej stronie, tuż pod skrzydłami smoka, opierał się o ścianę nikt inny, jak Shan yos'Galan. Rozmawiał z ładną blondynką w stroju ambasadora. Sam był ubrany na pół po liadeńsku, pół po terrańsku - w marszczoną białą koszulę, brokatową marynarkę i ciemne obcisłe spodnie. W prawym uchu połyskiwała mu łezka ametystu. Priscilla westchnęła z ulgą i bezwiednie dała krok w jego stronę. Uniósł głowę i uśmiechnął się. Priscilla zamarła w bezruchu. Poczuła, że się czerwieni. - Pani Mendoza? - rozległ się tuż przy niej czyjś nieprzyjemny, piskliwy głos. Odwróciła się i zobaczyła grubą niewiastę z warkoczami. - Tak. Czym mogę pani służyć? Niewiasta uśmiechnęła się, co natychmiast zmieniło układ kolorowych kresek na jej twarzy i szarpnęła się lekko w przód. Priscilla zrozumiała, że to miał być ukłon. - Jestem ambasador Dia Grittle ze Skansion. Pan yo'Lanna wspominał mi, że pochodzi pani z Sintii. Uśmiech zastygł na twarzy dziewczyny. Zbladła jak ściana, ale na szczęście pani Grittle niczego nie zauważyła. - To prawda - chrząknęła Priscilla. - W istocie... - pytająco zawiesiła głos. Pani Grittle energicznie pokiwała głową. - Zaraz jak pani weszła, tak sobie pomyślałam. Jest pani strasznie podobna do matki. Priscilla z trudem wciągnęła oddech przez zaciśnięte gardło. Nie tutaj... - jęknęła w myślach. O, Bogini... Nie teraz. - Lady Mendoza, pani ambasador Grittle... Bardzo przepraszam, że przeszkadzam. - Pan dea'Gauss wyrósł przy nich jak spod ziemi. - Jest tutaj ktoś, kto bardzo chciałby panią poznać, lady Mendoza. Priscilla westchnęła z ulgą. Ledwo stała na miękkich nogach. W duchu zaniosła dziękczynne modły do Bogini. Z niekłamaną wdzięcznością uśmiechnęła się do plenipotenta Korvalów. - Oczywiście. Pani ambasador Grittle zamruczała coś niezrozumiale tonem przyzwolenia. Pan dea'Gauss skłonił się i wskazał na swojego towarzysza. - Pani Priscillo, lady Mendoza, przedstawiam pani sędziego Abrahanthana Zahre. Sędzia z szelestem rubinowych szat dał krok naprzód i wyciągnął wąską, delikatną rękę. - Bardzo mi miło, lady Mendoza. Rad jestem, że mogę przeprosić panią osobiście. - Przeprosić? - z zaskoczeniem powtórzyła Priscilla, a potem nagle pokiwała głową. - Ach, za nakaz! - Postarała się, aby jej zdumienie wyglądało na całkiem szczere. - Zupełnie o tym zapomniałam. Niech pan się nie przejmuje. - Cenię pani wyrozumiałość. - Sędzia z uśmiechem pochylił głowę. - Muszę jednak pani wyjaśnić, że nie zawsze słucham oskarżeń opartych na tak kruchych podstawach. Kupiec Olanek praktycznie wymógł na mnie ów nakaz. Jako człowiek, który powinien bronić prawa, wstydzę się, że go posłuchałem. Ów dokument nigdy nie powinien powstać. - Nakaz?! - Ambasador Grittle patrzyła na sędziego wzrokiem, który według niej miał wyrażać bezbrzeżne zdziwienie. - Chciał pan ją aresztować? Nie zastanowił się pan przez chwilę? Czy pan w o g ó l e wie, z kim pan ma do czynienia?! - Głęboko zaczerpnęła tchu, a jej piskliwy głos wzniósł się ponad szmer pozostałych rozmów. - Lady Mendoza z Sintii miałaby być złodziejką?! Skansion od dawna pozostaje w handlowej unii z Sintią. Znam osobiście Mendozów! To potwarz, mój drogi panie! Niemal niewybaczalna potwarz! Ze wszystkich... Wyznaczono kaucję? - rzuciła w twarz przerażonej i bladej Priscilli. - W wysokości kantry - wymamrotał Zahre. - Zapłacona przez armatora. Klan Korval zagwarantował obecność lady Mendozy w sądzie, na ewentualnej rozprawie. - Uśmiechnął się słabo. - Jestem pewny, że do tego nie dojdzie. - Mendozom z Sintii nie potrzeba gwaranta! - krzyknęła pani ambasador. Sięgnęła do jedwabnej sakwy, wiszącej jej u pasa, wyjęła stamtąd matowo połyskującą monetę i wcisnęła ją w dłoń sędziego. - Skansion podwaja kaucję! W ten sposób traktujemy swoich sojuszników! Priscilla przesunęła językiem po spierzchniętych wargach i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć... Ale co? Pan dea'Gauss po raz drugi wybawił ją z opresji. Z miłym uśmiechem podał ramię pani ambasador i powiedział: - Lady Mendoza musi być szczęśliwa, mając takich przyjaciół. Warto to uczcić. Zapraszani panią na małą lampkę wina. Priscilla ukłoniła się sędziemu. Unosząc głowę, zobaczyła, że przygląda jej się z rozbawieniem. Uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Teraz to ja muszę pana prosić o wybaczenie. Roześmiał się całkiem otwarcie. - Ależ nic podobnego! Nie ma w tym pani winy. - Zerknął za siebie. - Podano świeże przekąski. Pozwoli pani? - Dziękuję, jest pan bardzo miły - odparła zdławionym głosem. - Ale... muszę z kimś porozmawiać. Zobaczymy się później. Sędzia spoważniał odrobinę. - Tak. Na pewno. Skłonił się sztywno i odszedł. Priscilla z szybkością i gracją pilota przemknęła przez rozgadany tłumek i wypadła na korytarz. Za najbliższym rogiem oparła się o ścianę, zamknęła oczy i próbowała uspokoić oddech. Co za potworny babsztyl! Kto ją słyszał? Prawdopodobnie cała sala