They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Cazaril rozłożył obie dłonie na znak, że go nie chce, potem złożył je z powrotem na kolanach i oświadczył z łagodnością, która nie mogła nikogo zwieść: - Zachowajcie swoje skarby, panie, dla kogoś, kto ceni się niżej. Jestem pewien, że zdołacie kogoś takiego znaleźć. Dondo zagarnął pierścień z powrotem i wbił w Cazarila rozwścieczone spojrzenie. - Nic się nie zmieniłeś. Dalej ten sam świętoszkowaty sztywniak. Ty i ten stary głupiec dy Sanda jesteście do siebie podobni. I chyba nic w tym dziwnego, skoro obu was wybrała ta starucha z Valendy. - Wstał i ruszył długimi krokami w stronę wejścia, wsuwając po drodze pierścień na palec. Dwaj czekający w przejściu mężczyźni obrzucili Cazarila zaciekawionym spojrzeniem, po czym ruszyli za dy Jironalem. Cazaril westchnął i zaczął się zastanawiać, czy ta chwila gniewnej satysfakcji nie będzie go kosztowała zbyt drogo. Mądrzej byłoby chyba przyjąć łapówkę Donda i pozostawić lorda w błogim przeświadczeniu, że oto kupił sobie kolejnego człowieka, takiego samego jak on, którego łatwo przejrzeć i jeszcze łatwiej kontrolować. Czując nagły przypływ wielkiego zmęczenia, podniósł się z ławki i wszedł do budynku, by wspiąć się po schodach do własnej sypialni. Wkładał właśnie klucz do zamka, kiedy na korytarzu minął go, ziewając, dy Sanda. Wymienili dość serdeczne pozdrowienia. - Poczekajcie chwilę, ser dy Sanda. Dy Sanda obejrzał się przez ramię. - Słucham, kasztelarze? - Czy pilnujecie może ostatnio, żeby zamykać drzwi do komnaty na klucz, a ten klucz mieć zawsze przy sobie? Dy Sanda uniósł w zdziwieniu brwi i odwrócił się do Cazarila. - Mam kufer z solidnym zamkiem, w którym mieści się wszystko, czego muszę pilnować. - To nie wystarczy. Musicie zamykać cały pokój. - Żeby nic mi nie ukradli? Nie mam zbyt wiele... - Nie. Żeby me znalazło się w nim nic ukradzionego. Dy Sanda otworzył lekko usta; stał tak przez chwilę, a gdy dotarło doń, co Cazaril chce przez to powiedzieć, podniósł na niego wzrok. - Ach tak - rzekł w końcu. Lekko skinął głową, jakby składał przed nim ukłon. - Dziękuję, kasztelarze. Nie przyszło mi to do głowy. Cazaril odpowiedział mu podobnym półukłonem i wszedł do sypialni. 10 Cazaril siedział w swojej komnacie wśród świec i czytał klasyczny brajarski romans poetycki „Legenda o zielonym drzewie”; aż wzdychał z wielkiego ukontentowania. W czasach Fonsy Mądrego zangrańska biblioteka słynęła ze swoich zbiorów, jednak od tamtej pory była zaniedbywana; sądząc po grubej warstwie kurzu, po ten tomik nie sięgał nikt od tragicznego końca panowania samego Fonsy. Lecz to obfitość świec, na równi z wersami Behara, miast wysiłku przynosiła radość z wieczornej lektury. Towarzyszyło jej lekkie poczucie winy: wydatek na zakup dobrych woskowych świec, odnotowywany w księgach rachunkowych Iselle, wkrótce dość mocno wzrośnie i może budzić zdziwienie. W głowie huczały mu grzmiące kadencje Behara; zwilżył palec i przewrócił stronę. Po chwili okazało się, że w głowie huczą mu nie tylko grzmiące wersety Behara. Podniósł wzrok, bo przez sufit dotarło do niego jakieś gwałtowne walenie, skrobanie, zduszone śmiechy i nawoływania. No cóż, wysyłanie dziewcząt do łóżka o sensownej porze to - dzięki bogom - obowiązek Nan dy Vrit, nie jego. Powrócił oczyma do teologicznych wizji poety i starał się zignorować hałasy, dopóki nie rozległ się wśród nich przenikliwy świński kwik. Z taką zagadką nie może konkurować nawet sam wielki Behar. Rozciągając wargi w uśmiechu, Cazaril odłożył tomik na kołdrę, zsunął się z łóżka, zawiązał tunikę, wsunął stopy w buty i wziął do ręki osłoniętą szklanym kloszem świecę, żeby oświetlić sobie drogę po schodach. Spotkał na nich schodzącego Donda dy Jironala