Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
– Jak Abaca? – Jej sarkazm był wyraźny. Nienawidziła Credence’a Abaki. – Właśnie. Ma plugawy język, okropne maniery i najlepszy umysł taktyczny, z jakim się w życiu zetknąłem. W całym życiu. Myślę, że z czasem się ucywilizuje. – On jest gorszy nawet od chłopa. Przecież ci odrażający ludzie jedzą robaki... – Kochanie, jeżeli pochodzenie jest aż tak ważne, to ciebie i mnie czeka mnóstwo kłopotów. Zmrużyła oczy. Bojowy uśmiech zniknął z jej ust. Pochyliła się. Kosmyk blond włosów opadł jej na lewe oko. – Co to ma znaczyć? – Jesteś z krwi Greyfellów. Greyfellowie byli zdrajcami, sprzedawczykami, mordercami i buntownikami od szczenięcych lat mojego dziadka. Jeżeli liczy się krew, to będzie lepiej, jeśli każę mieć cię na oku moim pięćdziesięciu najwierniejszym ludziom. Twarz jej stężała. Odpłynęła z niej wszystka krew. Zerwała się na równe nogi. Bladość przeszła teraz w purpurę. Bełkotała coś gniewnie. – Usiądź, kochanie. Chciałem tylko wykazać, że w twoim rozumowaniu jest luka. – Nie wydaje mi się, żeby to był miły sposób. – Może i nie. Ale myślę, że musisz się z tym zgodzić. Spojrzała na niego hardo. – Pewnie tak. Bo jeśli nie, to mogę skończyć, dzieląc życie z twoimi kolesiami z drużyny captures. Baronowa Kartye chce ze mną porozmawiać. Zaraz wracam. – Nie przekonałeś jej – powiedział Prataxis. – Wiem. Jutro otwieramy Zgromadzenie. Chcesz im coś powiedzieć? – Rozmowy przyniosły owoce. Legion na przełęczy pozwoli kupcom przechodzić od jutra za dwa tygodnie. Transportowanie i sprzedaż broni nie będą dozwolone. Członkom karawan wolno będzie posiadać zwyczajową broń do obrony własnej. Karawany z zachodu nie mogą iść dalej na wschód niż do Throyes. Interesy z Argonem, Necremnos i krajami od nich zależnymi muszą być prowadzone przez throyeńskich pośredników. I radzi się nam, żeby handel z Matayangą uzależnić od obecnej sytuacji militarnej. – Dla mnie brzmi to całkiem rozsądnie. – Znajdą się krzykacze. Ta umowa faworyzuje Throyeńczyków. – W tym kraju zawsze ktoś o coś się spiera. Ich karawany i tak będą się ścigać, żeby przejść przez przełęcz. – Każdy, kto może sobie pozwolić na wystawienie karawany, już ma jedną przygotowaną. Będą się nawzajem tratować, gdy wypowiem te magiczne słowa. – Więc zmarnowałem czas wielu ludzi, każąc im czekać na ciebie. – Są myśli, które trzeba przedstawić. Punkty widzenia, które trzeba zaprezentować. – Przez ostatni tydzień wszyscy zachowywali swoje refleksje dla siebie. – Pozwól mi ich wkurzyć. Powiedzą, co myślą. – Nie... Kobiety obok grupy Marena Dimura Abaki podniosły krzyk. Mężczyźni groźnie pokrzykiwali. Ragnarson usłyszał, jak stal uderza o stal. Poderwał się z tronu. – Z drogi, do cholery! – ryknął, przeciskając się przez tłum. Wyższy od większości swoich gości, zauważył poruszenie, gdy wkroczyli strażnicy. Dobrze. Byli w gotowości. Nie oczekiwał, że wieczór minie bez co najmniej jednej burdy. – Zejdziesz mi z drogi, do cholery? – warknął na otyłą starą matronę. Kobieta wyglądała, jakby miała lada chwila zemdleć. Gdy dotarł na miejsce, strażnicy rozdzielili zwaśnionych mężczyzn. Jednym z nich był Credence Abaca, a drugim młody dżentelmen, ziemianin, syn barona, który przyjechał do miasta na sesję Zgromadzenia. Sam baron przepychał się właśnie przez tłum. Abaca i młodzieniec gwałtownie oskarżali się nawzajem. – Milczeć! – ryknął Ragnarson. – Ty pierwszy. – Wskazał młodszego. – Składał niestosowne propozycje mojej siostrze. – Młody szlachcic był ponury i przyjął postawę obronną. Była to w jego środowisku postawa coraz powszechniejsza. – Credence? – Poprosiłem ją do tańca, panie. – Abaca odzyskał pewność siebie. Możliwe, że wcale jej nie stracił. Był świetnym taktykiem nie tylko w kwestiach militarnych. Po mistrzowsku manipulował i potrafił być równie pozbawiony serca jak pająk. W jego zachowaniu nie było śladu skruchy. – To wszystko? – Na mój honor, panie. – Ty nie masz honoru, ty... – Zamknij dziób, chłopcze! – warknął Ragnarson. – Wpadłeś teraz po uszy. – Szukał wzrokiem kobiety, o którą chodziło. Jej ojciec odciągnął ją na bok. Na jego ustach błąkał się wyczekujący uśmieszek. Ragnarson zastanawiał się, czy tym razem to nie Abaca został wyprowadzony w pole. Ziemianie nadal byli śmiertelnie obrażeni z tego powodu, że Marena Dimura został mianowany zastępcą dowódcy armii. Jedynie najbardziej zaufanym Nordmenom pozwalano piastować jakieś stanowiska. Ragnarson zwrócił się do młodzieńca. – Ośmieliłeś się wyciągnąć miecz w pałacu? Przeciwko jednemu z moich oficerów? Nordmen nie potrafił utrzymać języka na wodzy. – Ktoś musi pokazać tym... tym... zwierzętom, gdzie ich miejsce. Wyzywam go na pojedynek! – Nie masz prawa tego zrobić – poinformował go Ragnarson. – Ale i tak przyjmuję wyzwanie – powiedział Abaca. Był niskim, szczupłym mężczyzną o oliwkowej skórze. Miał wielkie, czarne wąsy i głębokie bruzdy na twarzy. Jego małe, ciemne oczy skrzyły się jak obsydian. – Credence! – rzucił ostro Bragi. – Wystarczy. – Abaca rozluźnił się i cofnął o krok. Doskonale panował nad sobą. – Dobrze. – Bragi odwrócił się do młodzieńca. – Synu, dopuściłeś się poważnego przestępstwa. Ziemianom wolno nosić broń w pałacu, ale nie mają prawa jej używać. – Wskazał na grupę Marena Dimura, w której tylko Abaca był uzbrojony. – To zaszczyt, nie prawo. Zlekceważyłeś go. Pozbawiłeś się możliwości wyzwania kogokolwiek na pojedynek, łamiąc prawo. Za to przestępstwo grozi kara śmierci. Mógłbym kazać cię powiesić. – Młodzieniec zbladł jak ściana. – Ale to przyniosłoby nam wstyd. Prawdziwymi przestępstwami, z którymi mamy tutaj do czynienia, są głupota, arogancja i kiepscy rodzice. Sierżancie Wortel – warknął na strażnika stojącego najbliżej Abaki. – Tak, panie? – Wyprowadź tego chłopca na zewnątrz. Daj mu dwadzieścia batów. Na tyle mocnych, żeby trochę pomyślał następnym razem, gdy jego język będzie szybszy od zdrowego rozsądku. – Tak jest, panie. – Wortel był zadowolony i wcale tego nie ukrywał. Ten starszy mężczyzna, Wessończyk, dorastał pod trzaskiem nordmeńskich biczów. Ragnarson więcej nie zwracał na nich uwagi. Młodzieniec dużo pokrzykiwał i groził. Ale gdy uświadomił sobie, że naprawdę zostanie wychłostany, stał się milczący, zbladł i wyglądał na przerażonego. Bragi stanął przed ojcem młodego człowieka