Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Finanse publiczne nużyły go i nie miał żadnego zrozumienia dla zagadnień administracyjnych. Znakomity organizator, gdy chodziło o strukturę własnej partii, całą administrację państwową oddał w swobodne używanie swym gauleiterom i innym wysokim funkcjonariuszom. Niewybaczalne nadużycia mogły być popełniane po prostu dlatego, że Hitler tymi problemami się nie interesował. Ten bezwład i ta niechęć do spraw administracyjnych tłumaczą po części wpływ, jaki miał na niego reichsleiter Bormann. Bormann, rozszalały organizator i prawdziwy herkules papierkowej roboty, "odwalał" za Hitlera sporą część pracy, uwalniając go od wszystkich nużących problemów. Nie było to jednak aż tak bezinteresowne - trzymając Hitlera z dala od wydarzeń, które pustoszyły morale narodu, Bormann stawał się powoli utajonym panem Niemiec. Hitler uważał go za jedynego spośród swoich współpracowników, który potrafił ująć jego koncepcje i idee w zręczne i jasne formuły. Często, gdy ośmielaliśmy się ostrzec, że opinia publiczna uważa metody administracyjne Bormanna za nieludzko surowe, odpowiadał nam tonem nieznoszącym sprzeciwu, jakim miał zwyczaj ucinać kłopotliwe pytania: "Wiem, że Bormann jest brutalny. Ale wszystko, co mu powierzyłem, wykonuje z godną podziwu dokładnością; wszystko, co czyni, ma ręce i nogi". Hitler wiedział, że Bormann wymagał od swych podwładnych całkowitego poświęcenia i absolutnej skuteczności. Jeśli dochodziły do niego skargi pracowników, odrzucał je, tłumacząc, że Bormann sam pracuje jak wół: "To dzięki jego surowości i jego bezkompromisowym metodom udaje mu się realizować wielki program, który mu powierzyłem". Innym razem wychwalał przed nami Bormanna, wykrzykując: "Jego raporty są szczegółowe i wymuskane do tego stopnia, że mogę się pod nimi już tylko podpisać. Z Bormannem pozbywam się sterty dokumentów w dziesięć minut, a z innymi musiałbym siedzieć godzinami, żeby podjąć te same decyzje. Gdy mu mówię, że za pół roku ma mi przypomnieć to czy inne zagadnienie, mogę być pewny, że w określonym dniu to zrobi. On jest przeciwieństwem swojego brata, który o wszystkim zapomina". Albert Bormann, o którym mowa, pracował w sekretariacie Hitlera. Brat go nie znosił, bo ożenił się z kobietą, która mu się nie podobała. Kariera Martina Bormanna doznała nagłego przyspieszenia po wyjeździe Hessa do Anglii. Jeszcze tego samego wieczoru, gdy dotarła wiadomość o słynnej ucieczce Hessa, urządził on wielkie przyjęcie w swojej willi w Obersalzbergu, jakby świętował szczęśliwe wydarzenie. Później, dzięki wymyślnym intrygom, udało mu się odsunąć Wilhelma Briicknera, który miał silną pozycję u boku Hitlera od czasów heroicznej walki o władzę. Od tej pory, czując, że ma na to przyzwolenie, rzeczywiście zaczął się panoszyć. Wszystkie kluczowe stanowiska w sztabie Hitlera systematycznie obsadzał ludźmi ze swojego nadania. Z makiaweliczną zręcznością potrafił przeniknąć do wszystkich służb i po pewnym czasie niewielu było już takich współpracowników Fiihrera, którzy nie zostali mniej lub bardziej wciągnięci w siatkę korupcji i donosicielstwa, którą stworzył. Bormann stał się szarą eminencją, człowiekiem, bez którego Hitler nie mógł się obejść. To za jego sprawą Briickner został zastąpiony przez Schauba, człowieka bez klasy i charakteru. Szkodliwa rola tego ostatniego polegała na podszeptywaniu łasemu na pochlebstwa Fuhrerowi informacji zręcznie dozowanych przez intryganta Bormanna. W ostatnich latach wojny reichsleiter rządził w kwaterze głównej niczym udzielny władca. Prawie cały personel został zastąpiony kreaturami na jego żołdzie, które wyciągał z rynsztoka, żeby umieścić na pożądanych stanowiskach. Nie trzeba dodawać, że ci geszefciarze byli całkowicie oddani swemu dobroczyńcy i spieszyli z relacjonowaniem mu najmniejszych nawet plotek. Stając się panem sytuacji i nie obawiając się już niczego ze strony otoczenia Hitlera, Bormann starał się odsuwać każde niebezpieczeństwo, które mogłoby mu grozić z zewnątrz. Krok po kroku budował on wokół Hitlera prawdziwy chiński mur, który można było pokonać tylko pod warunkiem, że znało się hasło i ujawniło mu cel wizyty. Bormann uzyskał dzięki temu całkowitą kontrolę nad wszystkimi trybami i trybikami Rzeszy. Przypominam sobie na przykład, jak w marcu 1945 roku gauleiterzy Hofer i Forster z marchii wschodnich przyjechali do Berlina, aby zdać raport Hitlerowi bez uprzedniego referowania go Bormannowi. Gdy zausznicy tego ostatniego przekazali mu co się święci, ten przerwał natychmiast swój pobyt w Obersalzbergu i pospieszył do Berlina, aby pokrzyżować zamiary gauleiterów, strasząc bliskim atakiem armii rosyjskiej na ich terytoria. Bormann napomniał ich brutalnie, że próbowali działać poza jego plecami, po czym poradził im, aby wracali do siebie i zajęli się przygotowaniami do obrony, a nie intrygowali w Berlinie. Bormann nie miał żadnego przyjaciela; jedynym, jakiego znam, był Hermann Fegelein, szwagier pani Braun. Wydaje się, że tych dwóch łączyło solidne koleżeństwo, co nie przeszkodziło jednak Bormannowi wydać rozkaz rozstrzelania Fegeleina, gdy ten próbował potajemnie opuścić Berlin na kilka dni przed jego upadkiem. Bormann był bezspornie złym duchem Hitlera. Jego żądza władzy była nienasycona. Nie tylko udało mu się doprowadzić do całkowitej, fizycznej i duchowej, izolacji swego zwierzchnika i do naszpikowania całego jego otoczenia swoimi sługusami, ale potrafił też znakomicie mieszać szyki za każdym razem, gdy wyczuwał okazję do osiągnięcia dla siebie korzyści. Mogłabym przytaczać niezliczone przykłady robienia przez Bormanna afery na skalę państwa z niewiele znaczącego incydentu. Oto jeden z tysiąca. Pewnego dnia DNB opublikowała notatkę o tym, że jakiś wiejski gospodarz został skazany na dwa miesiące więzienia za to, że zachowywał do własnej konsumpcji litr mleka dziennie