Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Chociaż fascynacja chłopca horrorami i krwią nieco ją niepokoiła, uważała sprawę za dość błahą, jedną z tych, które pozostawiała w gestii Paula, aby mógł się czuć ważny, potrzebny i przekazywał jej wszystkie poważniejsze problemy. Teraz, rozwścieczona żartem, jaki zrobił jej Joey, zdenerwowana nie chcianymi wspomnieniami, które wskrzesił w niej ów figiel, wciąż jeszcze z umysłem przyćmionym oparami wódki, Ellen cisnęła maskę do kosza na śmieci. - Już czas, żebyś skończył z tymi bzdurami. Powinieneś przestać się bawić głupawymi zabawkami i zacząć zachowywać się jak normalny, zdrowy chłopiec. - Zgarnęła z szafki kilka modeli potworów i cisnęła je do kosza. Zamaszystym ruchem ściągnęła z jego biurka plastikowe figurki wampirów i goblinów i posłała je w ślad za tamtymi. - Rano, zanim pójdziesz do szkoły, pozdejmujesz te okropne plakaty i pozbędziesz się ich. Tylko uważaj żebyś nie odłupał kawałka tynku przy wyjmowaniu pinezek ze ścian. Przyniosę ci kilka dobrych, normalnych plakatów, żeby je tu powiesić. Rozumiesz? - Pokiwał głową. Łzy spływały mu po policzkach, choć nie powiedział ani słowa. - I skończysz z tymi idiotycznymi dowcipami - dodała oschle Ellen. -Żadnych gumowych pająków. Żadnych sztucznych węży. Żadnych kauczukowych robali wkładanych do słoików z kremem. Rozumiesz? Ponownie pokiwał głową. Ciało miał napięte niczym struna, twarz białą jak ściana. Wydawało się, że aż za bardzo wziął sobie do serca jej słowa. Nie wyglądał jak chłopiec karcony przez surową matkę, ale jak dziecko stojące w obliczu niechybnej śmierci. Wydawało się, że był pewny, iż lada moment matka schwyci go za gardło i udusi. Strach malujący się w oczach Joeya podziałał na Ellen jak kubeł zimnej wody. ZACHOWUJĘ SIĘ TAK SAMO JAK GINA. Nie! To nie było uczciwe. Robiła tylko to, co musiało być zrobione. Dziecko wymagało dyscypliny i ukierunkowania. Po prostu wykonywała swoje obowiązki, jak każdy prawdziwy rodzic. TAK JAK GINA. Odegnała od siebie tę myśl. - Połóż się - powiedziała. Joey posłusznie wśliznął się na powrót pod koc. Podeszła do nocnego stolika i położyła dłoń na włączniku lampy. - Pomodliłeś się? - Tak - odparł drżącym głosem. - Odmówiłeś wszystkie modlitwy? - Tak. - Jutro wieczorem odmówisz więcej modlitw niż zwykle. - Dobrze. - Odmówię je z tobą, aby mieć pewność, że nie pominiesz ani słowa. - Dobrze, mamo. - Zgasiła lampkę. Cichym głosem dodał: - Nie wiedziałem, że to ty, mamo. - Śpij już. - Myślałem, że to Amy. Nagle zapragnęła pochylić się, wziąć go na ręce i z całej siły przytulić do piersi. Chciała objąć go mocno, pocałować i powiedzieć, że wszystko w porządku. Kiedy jednak zaczęła nachylać się ku niemu, przypomniała sobie o masce. Kiedy ją ujrzała, wyłaniającą się z ciemności, przyszło jej na myśl, że demon ukryty w Joeyu wreszcie się ujawnił. Była przekonana - zaledwie przez sekundę czy dwie, ale dostatecznie długo, by jej euforia prysła jak mydlana bańka - że dawna oczekiwana przemiana wreszcie się dokonała. Teraz obawiała się, że kiedy się pochyli i przytuli go, ponownie ujrzy jakąś straszną twarz, wykrzywioną w złowieszczym grymasie - tyle, że tym razem to już nie będzie maska. A potem może to on schwyci ją mocno i przyciągnie do siebie, aby móc łatwiej rozerwać jej brzuch swymi ostrymi, połyskującymi szponami. Fala miłości przepłynęła przez nią i opuściła jej wnętrze, pozostawiając nagle pustkę złożoną z niepewności i lęku. Bała się własnego dziecka. Huśtawka. Huśtawka. I nagle uświadomiła sobie raz jeszcze, jak bardzo jest pijana. Miała nogi jak z waty. Chwiała się. Kręciło się jej w głowie i czuła się BEZBRONNA. Poza zasięgiem blasku nocnej lampki ciemność pulsowała, falowała i przybliżała się jak żywa istota. Ellen odwróciła się od łóżka i szybko wyszła z pokoju, przedzierając się precz mrok. Zamknęła za sobą drzwi i przez chwilę stała na korytarzu. Jej serce dudniło niczym nie domknięta okiennica targana podmuchami wichury. - Czy ja jestem szalona? - spytała siebie. - Czy jestem taka jak moja matka - postrzegam dzieło Szatana we wszystkich i wszystkim, tam, gdzie ich wcale nie ma? Czy jestem GORSZA niż Gina? Nie - powiedziała sobie zdecydowanie. Nie jestem szalona ani nie jestem taka jak Gina. Mam uzasadniony powód. A teraz. . . no cóż. . . może trochę za dużo wypiłam i nie potrafię rozumować logicznie. W ustach czuła suchość i kwaśny smak - efekt wypitego alkoholu, ale mimo to miała chęć na kolejnego drinka. Pragnęła poczuć raz jeszcze ten specyficzny odlot, pragnęła powrotu owego szczególnego, przyjemnego nastroju, którym cieszyła się, zanim Joey wystraszył ją swoją gumową maską. Już teraz czuła pierwsze oznaki kaca - słabe sensacje żołądkowe, które stopniowo przerodzą się w istną rewolucję i mdłości, oraz tępe pulsowanie w skroniach, zapowiedź upiornego bólu głowy. Zanim poczuje się gorzej, potrzebowała paru kłaków sierści psa, który ją pokąsał. Paru szklanek sierści tego zabawnego, starego psiska, które żyło w przezroczystej butelce i było produktem destylacji ziemniaków. Czyż wódki nie robi się z ziemniaków? Sok ziemniaczany - oto co doda jej animuszu