Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Jak długo ma pan zamiar się tu zatrzymać? - spytał sierżant. - To zależy - odparł Remy. - Do jeziora moglibyśmy już teraz dojechać pewnie w jeden dzień, ale najpierw musimy się dowiedzieć, gdzie są er’kresha. Zostaniemy tu na noc, a może także na cały jutrzejszy dzień. Przed południem pojadę z kilkoma ludźmi zorientować się w sytuacji. - A jeżeli zaatakują nas właśnie w tym czasie? - To będziemy się bronić powiedział Remy z oschłą stanowczością w głosie. - Niech pan lepiej zadba o wystawienie silnej straży; zostawię panu swoich sioconów. Garston spojrzał na niego posępnie, a światło lampy wiszącej na wrędze pobliskiego wozu rzuciło na jego twarz cienie, jeszcze bardziej uwypuklające uczucia, które się na niej malowały. - Jak to zostawię? - Wybieram się na spotkanie. - Z veichami? - Z veichami - powiedział Remy. - Wezmę ze sobą tylko Myszkę; to powinno wystarczyć. Wrócę przed świtem. Chmurny wyraz nie zniknął z twarzy sierżanta. O co chodzi? - spytał Remy łagodnie. - Czy myśli pan, że chcę czmychnąć? - Ujmijmy to w ten sposób - powiedział Garston. - Jeżeli pan nie wróci, powstrzymam się od wydawania sądu, biorąc pod uwagę, że mógł pan zginąć. - Jeżeli nie wrócę - odparł lekko Remy - to cała ta impreza będzie w pana rękach. Nie przypuszczam, że moi ludzie się ulotnili, ale od tej chwili aż do zakończenia walk na Scapaccia nie ma pan co liczyć. To od pana będzie zależało, czy oni wszyscy jakoś to przeżyją. - Gdyby to zależało ode mnie - zareplikował Garston - to natychmiast po napełnieniu zbiorników wodą ruszylibyśmy z powrotem do Ziaratu. Powinniśmy byli to zrobić już wtedy, kiedy zniszczono nam nadajnik. Ja z tym wszystkim nie mam nic wspólnego. Walka z tymi pańskimi pustynnymi dzikusami wcale mi się nie uśmiecha. - Nawet dla dobra całej rasy ludzkiej? By zdobyć broń mogącą natychmiast zakończyć wojnę... Nawet po to, by poznać tajemnicę gwiezdnych siewców? Garston najwyraźniej nie zrozumiał do czego Remy nawiązuje. Był pewnie jedynym człowiekiem w całym obozie, który jeszcze nie słyszał krążących wokół plotek. - No cóż - powiedział Remy ze znużeniem - jeżeli będzie pan chciał wycofać z tego swoich ludzi, to niech pan to zrobi. Będzie pan pewnie musiał pozbawić swobody Scapaccia, ale pańscy przełożeni z Dowództwa uznają najprawdopodobniej, że postąpił pan słusznie. Niech pan posłucha dobrej rady i kieruje się na południe, omijając Ziarat. I niech pan pilnuje tego swego osiłka, żeby nie wypuszczał z rąk karabinu maszynowego. Dotrzecie do domu, choćby miało wam to zająć pół roku. W tym czasie, oczywiście, Zemak może już sprowadzić do tego sektora całą wojenną flotę veichów. - Zawiera pan układ, który właśnie ma mu to umożliwić - powiedział szorstko Garston. - To prawda - przyznał Remy. - Ale tak tylko między nami; postawiłbym tysiąc do jednego, że on nie będzie w stanie uruchomić tej swej aparatury sygnalizacyjnej. Powiem szczerze, że mnie samego zupełnie to nie obchodzi. Ale gdzieś tutaj niedaleko jest ktoś, kogo to obchodzi i to bardzo. Moim zdaniem obchodzi go tak bardzo, że dopóki nie dopadnie Zemaka, to właśnie ten veich będzie się znajdował na pierwszym miejscu listy celów. To powinno poprawić humor nawet panu. Tyle tylko, że kiedy już załatwią Zemaka, zabiorą się za nas wszystkich. Jak zatem pan widzi, istnieją dwa powody, dla których trzeba przynajmniej spróbować zawrzeć ten układ z veichami. Po pierwsze, pomogą nam przedrzeć się przez er’kersha; a po drugie Zemak może posłużyć za przynętę i dopomóc nam w - schwytaniu w pułapkę facetów z laserem. Niech pan o tym pomyśli. - Panu chyba naprawdę ta zabawa się podoba? - raczej stwierdził, niż zapytał Garston. - Jedyne, co mi się w niej podoba - odparł Remy - to swoboda, z jaką mogę sam decydować, jak to wszystko rozegrać. Wolę być graczem niż bilardową kulą. Być może bezpieczniej byłoby dla mnie zostać w wojsku, ale z drugiej strony mógłbym się znaleźć dokładnie na pana miejscu i w zastępstwie martwego dowódcy plutonu gnać swoich żołnierzy za jakimś stukniętym, podrabianym pułkownikiem prosto do doliny śmierci. Jedziemy na jednym wozie, ale jeżeli chce pan wiedzieć, to owszem, ta przejażdżka sprawia mi znacznie większą przyjemność niż panu. - Drań - rzucił przez zęby Garston. - Chciałbym pana zabrać ze sobą do Omeru, jeżeli tam dojadę. - Jasne - powiedział Remy. - Ale zanim pójdę się trochę przespać przed wyjazdem, niech mi pan powie jedno. Verdiego nie przysłali tu po to, żeby niańczyć Scapaccia, prawda? Miał rozkaz poszpiegować trochę w Ziaracie. Zgadza się? - A skąd miałbym to wiedzieć? Ja jestem tylko zwykłym sierżantem. - Wiedziałbym o tym. Właściwie nie musi mi pan odpowiadać, mam zaufanie do swej intuicji. Przez twarz Garstona przemknął przebiegły uśmieszek i przez chwilę Remy myślał, że się jednak pomylił. Ale zaraz potem sierżant powiedział: - No więc owszem, takie właśnie były rozkazy. A wie pan dlaczego? - Chyba wiem - odparł Remy. - Na początku nie byłem tego pewien, ale teraz już jestem. Armia okupacyjna już od bardzo dawna nie ma nic do roboty; od czasu zakończenia tej tak zwanej pacyfikacji. Mnóstwo żołnierzy umiera z nudy w braku jakiegokolwiek zajęcia; nie zawijają tu żadne statki, które pozwoliłyby na rotację personelu. No więc Dowództwo Haidry zaczęło zabawiać się myślą o inwazji na Azreon. Jako o bojowym ćwiczeniu... Czymś dla zabicia czasu. Kiedy wojna zdaje się o człowieku zapominać, zawsze można rozejrzeć się za jakąś mniejszą draką. I tyle, prawda? - A pan myślał, że może pan tu sobie zbudować własne imperium? - spytał drwiąco Garston. - Miał pan nadzieję, że będzie tu całkowicie bezpieczny, by prowadzić swoją własną gierkę z veichami i zbijać fortunę w Ziaracie? - Nic nie trwa wiecznie - powiedział sentencjonalnie Remy. Veichowie obozowali na otwartej przestrzeni cztery kilometry dalej. Remy i Myszka odnaleźli ich bez jakichkolwiek trudności, po czym skierowali się na niewielki pagórek, jakieś sześćset metrów od ustawionych w kwadrat wozów. Zsiedli z koni i zaczęli czekać. - Jak ona nas tu znajdzie? - spytał Myszka ochrypłym szeptem. - Znajdzie nas - odparł Remy z pewnością siebie. - Jeśli to takie proste, to na ten piknik może ich się tu zlecieć trochę więcej. - I tak w końcu będziemy musieli porozmawiać z Cagiriamą - powiedział Remy beztrosko. - Od razu wjechałbym prosto do ich obozowiska, gdyby nie możliwość, że jakiś nadgorliwy wartownik pociągnie za cyngiel. Lepiej, żeby Valla ich na to przygotowała i przyzwyczaiła tego veicha do myśli, że potrzebuje tego, co my mamy do zaoferowania