They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Od tego momentu stałem się jego zagorzałym wielbicielem. Według mnie, jego wykłady były niezwykle inspirujące i zmuszały do myślenia. Były jedynymi, na które zawsze oczekiwałem z niecierpliwością. Wszystkie dziwactwa profesora nie znaczyły absolutnie nic w porównaniu z jego mistrzostwem w roli pedagoga i innowatora na polu psychologii. Kiedy po raz pierwszy udałem się na zajęcia profesora Lorki, pracowałem z don Juanem już prawie od dwóch lat. Stało się to już moim ugruntowanym nawykiem – co przyszło mi tym łatwiej, iż miałem skłonność do popadania w rutynę – że opowiadałem don Juanowi o wszystkim, co mi się przydarzało w codziennym życiu. Przy pierwszej sposobności zrelacjonowałem mu, co się dzieje na wykładach u profesora Lorki. Wychwalałem go pod niebiosa i bez cienia zażenowania powiedziałem don Juanowi, że jest on moim wzorem. Don Juan wyglądał na niezwykle urzeczonego moimi słowami szczerego podziwu, udzielił mi jednak dziwnego ostrzeżenia. – Nie podziwiaj ludzi z dystansu – powiedział. – Tak najczęściej tworzą się mity. Zbliż się do twojego profesora, porozmawiaj z nim, zobacz, jaki jest jako człowiek. Wypróbuj go. Jeśli jego zachowanie jest wynikiem przeświadczenia, że jest on istotą, która musi umrzeć, wówczas wszystko, co robi – nieważne jak dziwne – musi być z góry przemyślane i ostateczne. Jeśli to, co mówi, okaże się pustym gadaniem, nie warto zawracać sobie nim głowy. Poczułem się do żywego urażony słowami don Juana; odebrałem je jako przejaw jego gruboskórności. Sądziłem, że jest trochę zazdrosny o mój podziw dla profesora Lorki. Z chwilą, gdy w mojej głowie zaświtała ta myśl, poczułem ulgę; wszystko stało się dla mnie jasne. – Powiedz mi, don Juanie – odezwałem się, chcąc zakończyć naszą rozmowę innym akcentem – co to za istota, która musi umrzeć, tak naprawdę? Tyle razy słyszałem, jak o tym mówisz, ale faktycznie nigdy mi tego dokładnie nie zdefiniowałeś. – Ludzie są istotami, które muszą umrzeć – odrzekł. – Czarownicy stoją na twardym stanowisku, że jedyny sposób na to, by kontrolować nasz świat i to, co my na nim robimy, to całkowite pogodzenie się z faktem, iż jesteśmy istotami, które zdążają ku śmierci. Bez tej podstawowej świadomości zapanowanie nad naszym życiem, naszymi działaniami i nad światem, w którym żyjemy, staje się niemożliwe. – Ale czy samo pogodzenie się z tym faktem może mieć aż tak dalekosiężne skutki? – spytałem tonem udawanego protestu. – Tego możesz być pewien! – odrzekł don Juan z uśmiechem. – Sztuka nie polega jednak na samym pogodzeniu się z nieodwołalnym. Musimy ucieleśnić tę postawę i żyć nią aż do samego końca. Czarownicy przez wszystkie wieki mawiali, że ujrzenie własnej śmierci jest najbardziej otrzeźwiającym widokiem, jaki tylko można sobie wyobrazić. Co jest nie tak z nami ludźmi – i było nie tak zawsze, od niepamiętnych czasów – to to, że choć nigdy sobie tego nie powiedzieliśmy wprost, jesteśmy niejako przekonani, iż wkroczyliśmy w krainę nieśmiertelności. Zachowujemy się tak, jakbyśmy nigdy nie mieli umrzeć – cóż za infantylna arogancja! Ale bardziej jeszcze szkodliwe od samego poczucia nieśmiertelności jest coś, co pojawia się wraz z nim: poczucie, że potrafimy objąć naszym umysłem cały ten niewyobrażalny wszechświat. Znalazłem się w miażdżącym uścisku dwóch skrajnie odmiennych wizji świata: z jednej strony przygniatała mnie mądrość don Juana, z drugiej zaś wiedza profesora Lorki. Obie drogi były trudne, kręte, całkowicie kompletne i niezwykle nęcące. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko dać się porwać biegowi wydarzeń i dotrzeć tam, gdzie mnie one doprowadzą. Do sugestii don Juana, bym się zbliżył do profesora, zastosowałem się co do joty. Przez cały semestr usiłowałem do niego podejść i porozmawiać. Chodziłem pod jego pokój w godzinach dyżurów jak na nabożeństwo, ale on jakby nigdy nie miał dla mnie czasu. Jednak pomimo to, że nie udało mi się nawiązać z nim osobistego kontaktu, darzyłem go bezwarunkowym podziwem. Pogodziłem się nawet z tym, że nigdy nie zechce ze mną podyskutować. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia; liczyły się tylko idee, które wynosiłem z jego wspaniałych wykładów. Doniosłem don Juanowi o wszystkich moich intelektualnych odkryciach. Tymczasem mnóstwo czytałem o procesie poznania. Z większą niż zazwyczaj natarczywością don Juan Matus przynaglił mnie do nawiązania bezpośredniego kontaktu ze źródłem mej intelektualnej rewolucji. – Koniecznie musisz z nim porozmawiać – powiedział z nutą ponaglenia w głosie. – Czarownicy nie podziwiają ludzi w próżni. Rozmawiają z nimi, poznają ich. Ustanawiają sobie jakiś punkt odniesienia. Porównują. To, co robisz ty, jest odrobinę infantylne. Ty zachwycasz się z dystansu. Bardzo podobnie dzieje się z mężczyzną, który boi się kobiet. W końcu jego hormony przezwyciężają strach i zmuszają go do wyniesienia na piedestał pierwszej kobiety, która się do niego sama odezwie. Usiłowałem się zbliżyć do profesora Lorki ze zdwojoną energią, ale ten był niczym niezdobyta twierdza. Kiedy rozmawiałem z don Juanem o moich trudnościach, ten wyjaśnił mi, że czarownicy traktują każdą interakcję z innymi ludźmi – nieważne jak błahą czy niewiele znaczącą –jak pole bitwy. Na tym polu bitewnym czarownicy pokazują swą najlepszą magię, pokazują wszystko, na co ich stać. Zapewnił mnie, że sztuczka pozwalająca na swobodne otwarcie w takich sytuacjach polega na tym – a to nigdy nie było moją mocną stroną – by stawić oponentowi otwarcie czoło. Powiedział, jak bardzo się brzydzi ludźmi potulnymi, którzy stronią od kontaktu do tego stopnia, że nawet wówczas, gdy faktycznie do niego dochodzi, osoby takie co najwyżej snują – na planie własnych stanów psychicznych – przypuszczenia i wnioski o tym, co się dokoła nich dzieje, nie potrafiąc na własne oczy zobaczyć, co się dzieje w rzeczywistości. Uczestniczą w spotkaniu, choć nigdy nie są jego częścią. – Zawsze patrz na człowieka, z którym przeciągasz linę – kontynuował don Juan. – Nie ograniczaj się jedynie do ciągnięcia za sznur; podnieś głowę i spójrz w jego oczy. Wtedy będziesz wiedział, że jest on człowiekiem tak samo jak ty. Bez względu na to, co mówi, bez względu na to, co robi, trzęsie się jak osika tak samo jak i ty. Takie spojrzenie uczyni z twojego przeciwnika bezbronną ofiarę, chociażby tylko na krótką chwilę; wtedy ty uderzasz. Pewnego dnia dopisało mi szczęście: przyparłem do muru profesora Lorce na korytarzu przed jego pokojem. – Panie profesorze – odezwałem się – czy miałby pan chwilę czasu na rozmowę ze mną? – A pan to niby kto? – spytał najzwyklejszym w świecie tonem, jakbym był jego najlepszym przyjacielem, a on mnie zagadnął, jak się tego dnia miewam