Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Reszta pasażerów, w większości owładniętych tą samą złotą gorączką, sypiała pokotem w salonie lub pod gołym niebem na pokładzie. Byli to ludzie tak ordynarni, że Sibell dostawała gęsiej skórki. Zdumiewała ją Maudie, która z taką swobodą obracała się w ich towarzystwie! Ale krajobrazy... te zapierały dech w piersiach swoim rzadko spotykanym pięknem. A rzeka! Oba brzegi porastała cudownie bujna roślinność, która odbijając się w przejrzystej wodzie nadawała jej kojąco zielony odcień. Jak tu pięknie... Ta woda wydaje się taka chłodna. Aż mnie kusi, żeby do niej wskoczyć. 182 PIÓRO I KAMIEŃ — Tak? — uśmiechnęła się Maudie. Szepnęła coś jednemu z mężczyzn, który zaraz gdzieś pobiegł, by po chwili wrócić z kawałkiem surowego mięsa. — Przypatrz się dobrze! — zawołał, rzucając ochłap do wody. Nie minęła sekunda, gdy z nadbrzeżnych szuwarów jeden po drugim wysunęły się krokodyle, błyskawicznie runęły do wody i zaczęły walczyć o zdobycz. Wśród fontann białej piany widać było same tylko kłapiące paszcze i straszliwe ogony młócące wodę jak cepy. Sibell, która nigdy nie widziała krokodyla, patrzyła na to ze strachem, lecz i z fascynacją. Mój Boże, nie wyobrażała sobie, że mogą być takie wielkie! Niektóre miały chyba z sześć metrów długości, a ich cielska w obwodzie wydawały się szersze niż końskie. — No i co? Nadal chcesz skakać za burtę? — śmiała się Maudie. Sibell wciąż jakoś nie mogła rozgryźć tej kobiety. Maudie niewątpliwie dbała o jej bezpieczeństwo, pomagała, uczyła wielu rzeczy, lecz zachowywała się przy tym w sposób chłodno rzeczowy, bez zbędnych sentymentów. Zdaniem Sibell — bez cienia jakichkolwiek cieplejszych uczuć. Pokazywała jej na przykład, gdzie się umyć, stała z nią w kolejce do kambuza, nie pozwalała tknąć zupy, bo skisła!, odganiała co zuchwalszych zalotników, ale poza tym rzadko kiedy otwierała usta, jak gdyby nie miała nic do powiedzenia. Któregoś dnia jednak pękła ta jej rezerwa. — Powiedz mi — spytała znienacka — po co ty, samotna dziewczyna, tak się wałęsasz? Chciało ci się wlec tutaj taki szmat drogi? — Przyjechałam do Australii razem z rodzicami, ale... — zająknęła się Sibell — ale umarli. Dlatego szukam pracy. — Spodziewała się, że po tym wyznaniu Maudie okaże jej trochę współczucia, nic z tego. — Odumarłi cię oboje, co? To tak jak mnie. A dlaczego nie wzięłaś jakieś roboty w Perth? — Nic nie mogłam znaleźć. — Sibell wolała skłamać, niż przyznać się do tego, co naprawdę zmusiło ją do wyjazdu. — Zarekomendowano mnie pani Charlotte, no i jestem. — Ano tak, temu się nie da zaprzeczyć! Sibell zdecydowała się zignorować tę mało subtelną uwagę. Doszła do wniosku, że warto wykorzystać wyjątkową rozmowność Maudie, by jej z kolei zadać parę pytań. — A ty? Mieszkasz na farmie Black Wattle? — Aha. Wprowadziłam się tam po ślubie z Cliffem. — Kto jeszcze tam mieszka? 183 PATRICIA SHAW — W rezydencji? Tylko Charlotte, Zack, no i my. Na farmie są robotnicy, dwóch kucharzy i tubylcy. Cały szczep. — Czarni? — Uhm. No wiesz, oni tam byli pierwsi. — A gdzie mieszkałaś przed ślubem? — Tak naprawdę to nigdzie. Mama i tata byli poganiaczami bydła, a nas, dzieciaki, wszędzie z sobą wlekli. Z początku po samym Queenslandzie, ale jak raz przepędzili wielkie stado przez cały Top End aż tutaj, na Terytorium, tak już i zostali, no i zaczęli pracować na tutejszych szlakach. Schodziłam je wszystkie — w głosie Maudie zabrzmiała duma — byłam nawet w Stuart, ale jak poznałam Cliffa, to tak mnie wzięło!... No i to był koniec włóczęgi. Ale próżnować nie lubię, więc pracuję na farmie razem z chłopakami. Fajnie się teraz mieszka w takim porządnym domu. Swoją drogą wykończyli go w sam czas, bo wiesz — w tym miejscu parsknęła śmiechem — tę pierwszą chatę, co ją zbudowali Cliff z Zackiem, zupełnie zeżarły termity, aż do fundamentów! To ich nauczyło, jak trzeba budować. Ten nowy dom jest prawie z samego cedru; termitom on jakoś nie smakuje