Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Antychryst ma rozmiary imponujące, co najmniej cztery metry wzrostu, rozłożysty w biodrach, z wielkim łbem, filuternymi różkami i obliczem przypominającym fizys samego chłodnika. – Jakub, coś on ma gębę nie tego – powiada Kazimierz przegryzając na pół wykałaczkę. – Gębę? – Postawa owszem, ale z twarzy to, cholera, intelektualista nie diabeł. Nie mógłbyś mu strzelić jakiego mocniejszego zgryzu, żeby strach brał? Hańcza pogrubia nos i nakłada więcej farby na czerwone wargi poczwary. Chłodnik nie odstępuje go na chwilę. Kiedy dzieło jest gotowe, chwyta się za głowę. – Jakub, co myśmy zapomnieli! Bój się Boga! Przecież on nie ma fujary! – Że co? – Toż ci mówię, Bożego przyrodzenia nie ma, fujary. – Za to ma rogi – stwierdza logicznie Hańcza i schodzi z drabiny. – Jakub, nie wygłupiaj się, nie przyjmuję takiej roboty, on jest niekompletny, domaluj, o co proszę. Hańcza macza pędzel w farbie i przyozdabia antychrysta proporcjonalnie wielką, może nawet z odrobiną przesady, cechą męską. Kazimierz jest w siódmym niebie, skacze, piszczy z uciechy – ale fujara! No i w statek strzela piorun. Kto żyw, pędzi do maszynowni oglądać antychrysta i jego przyrodzenie. Ludzie krztuszą się śmiechem. Siedemdziesiąty któryś dzień rejsu, a tu nic tylko diabeł u chłodnika w maszynowni. Po kolacji „stary” z wygaszonym petem przyklejonym do wargi przygląda się Belzebubowi. Podchodzi bliżej, dotyka palcem suchej już farby. – Czy wyście zwariowali? – pyta spokojnie chłodnika. – Panie kapitanie, co za diabeł bez przyrodzenia? Uroku żadnego... – Kto to taki artysta, mistrzunio? – Obydwaj my razem, panie... – Tego – kapitan wskazuje tuż pod brzuch antychrysta – żeby za pół godziny nie było, rozumie pan! Chłodnik jest niepocieszony. – Panie kapitanie, w kraju przyjdą wycieczki, turyści, w grupach i indywidualnie za łeb i do maszynowni, a tak co im pan pokaże? Następnego dnia od świtu przy burcie „Pelamidy” czarter „Ingrid” – szwed. Otwarty światłoluk i luk drugiej ładowni, zmrożone powietrze z jego wnętrza żre się z czterdziestostopniowym upałem. Na dole i na górze pracują ludzie, jedni w waciakach i filcowych butach, drudzy półnago. – Let go, góra, jechał! – Hiw za hiwem wędruje na burtę czartera. Liczmeni na obydwu statkach z notesami w rękach notują zamrożone na kość kartony. Idzie. eksport z 17 burty. Mija dzień i noc mija, między statkami wielkie gumowe odbijacze i rozhuśtane morze. Rybacy przez kilkadziesiąt dni wyścigu pracy zapomnieli, że statkiem kiwa, przypominają to sobie dopiero teraz, gdy trzeba przechodzić po sztormtrapie na „Ingrid”. Pod siatką kotłuje się woda, pieni, strzela białą kipielą, moczy fufaje i waciakowe spodnie. – Dawaj! Dawaj! Co stoicie?! – Pot zamarza na sztywnych kołnierzykach fufajek, barchanowe kalesony przyklejają się do tyłków. – Panie mistrzu, da pan nowe rękawice, te już szlag trafił. Hańcza rozdaje rękawice z grubej skóry, które przy tej robocie przecierają się, jakby były z papieru. Jeszcze jeden hiw, jeszcze sto... „Pelamida” wyłazi z wody, staje się coraz większa, „Ingrid” maleje, zapada w morze przygnieciona ładunkiem. Hańcza prosi szwedzkiego oficera o wysłanie listu z Lagos do kraju, pisał go w wolnych chwilach przez dwa miesiące, wyciąga ostrożnie zza pazuchy błękitną kopertę Par Avion, nie ma ani centa na znaczki, „Pelamida” jest w morzu już trzeci miesiąc, ale załoga portu jeszcze nie widziała. Hańcza chce płacić amerykańskimi papierosami, szwedzki oficer, nieco urażony, bierze list, odmawia przyjęcia papierosów. Ludzie podpatrzyli Hańczę, każdy ma list. Szwed jest w kłopocie, drogo by go kosztowała ta grzeczność. Bierze jeszcze kopertę od kogoś i jeszcze od kogoś, w końcu odmawia, ma już zbyt wiele. Hańcza przenosi przez skaczący trap kilka butelek piwa. – Polish Beer – częstuje Szweda piwem. Oficer pije złotawy płyn prosto z butelki. Inni rybacy po desperacku wciskają swoje przesyłki komu popadnie na. „Ingrid”, płacą kartonami papierosów, butelkami wódki, czym kto ma. Część nie dobiła targu. Zawiedzeni klną świat, klną morze, klną gorszy los od cygańskiego